Paweł Kowal Paweł Kowal
3222
BLOG

Perspektywa z drewnianego konika. Debata Salon24

Paweł Kowal Paweł Kowal Polityka Obserwuj notkę 43

Do Janiny Jankowskiej w odpowiedzi przed środową debatą EUROPA W PRZEBUDOWIE

Szanowna Pani Janino,

 
Charles Crawford, chociaż przez kilka lat obserwował z bliska polską politykę, zdaje się, jednak, nie uchwycił istoty problemu. Polska tylko teoretycznie może stać z boku procesów, które nolens volens zachodzą w Unii Europejskiej. Przecież Polska nie leży na wyspie, ma inną historię niż Wielka Brytania czy USA. Także nasze doświadczenia z anglosaskimi sojusznikami, nie są jednoznacznie pozytywne. To geopolityka - pojęcie tyleż konserwatywne, co dzisiaj niepopularne, decyduje o tym, że trudno jest porównać polski model drogi integracyjnej z modelem brytyjskim. Rady ambasadora brzmią, jak rady Czukcza dla Beduina by się żywił mrożonymi rybami. Zresztą w kontekście relacji transatlantyckich sam Crawford przyznaje, że nawet Wielka Brytania, ma dzisiaj kłopoty z utrzymaniem intensywnych jak to było dawniej, relacji z USA.
 
Drugi powód, dla którego akurat ta rada Crawforda nie znajduje zastosowania w Polsce, to kształt systemu wyborczego i partyjnego. Są one dodatkowym osłabieniem pozycji Polski i bezpośrednio przekładają się na problemy polskiej polityki zagranicznej. Generalnie większościowe systemy wyborcze sprzyjają silnej, opartej na tożsamości polityce zagranicznej. Podobnie jak skoncentrowana władza wykonawcza. U nas nie ma ani jednego, ani drugiego. Ratunkiem w takiej sytuacji, byłaby kultura polityczna, ale i na tym polu nie jest dobrze. Ta sprawa kluczowa dla zrozumienia słabości Polski, nie wynika przede wszystkim, ani z polityki PiS-u, ani z polityki PO, ale z systemu, które te partie utrzymują w imię realizacji swoich interesów i gwarancji własnego istnienia. Aż się boję postawić hipotezę (bo przecież nie jestem euroentuzjastą) czy przypadkiem, w tych warunkach, dzisiaj jedyną szansą dla Polski nie byłaby właśnie zintensyfikowana integracja europejska? – ale tylko pod jednym warunkiem, by przebiegała na zasadzie integracji państw a nie pomijania ich na rzecz tworzenia jednego europejskiego demosu. Przykłady, chociażby z dziedziny energetyki pokazują, że instytucje unijne mogą się okazać dużo bardziej wydolne w egzekwowaniu polskiej racji stanu, niż politycy nad Wisłą. To tymczasem nie reguła, ale smutna odpowiedź na polskie ambicje zderzone z codziennym zacietrzewieniem.
 
Prawdą jest, że zgodziliśmy się na Traktat Lizboński, który wzmacnia wspólne unijne instytucje i działania. Także praktyka, po części wskutek wyboru rządu, po części z powodu aksamitnego nacisku z najwiekszych europejskich stolic, unifikuje polską politykę zagraniczną z europejską. Znalazło to konkretny wyraz w reformie sieci placówek dyplomatycznych przeprowadzonej przez Radosława Sikorskiego, w limitowaniu politycznego znaczenia Partnerstwa Wschodniego, w słabej reprezentacji Polski w unijnych placówkach dyplomatycznych, także tych, nam najbliższych geograficznie, chociaż południowe kraje UE nie wyobrażają sobie przecież, by nie były reprezentowane na ważnych stanowiskach dyplomatycznych u południowych sąsiadów Unii. Czy można by sobie wyobrazić, że na przykład Polak kieruje wydziałem politycznym przedstawicielstwa UE w Moskwie? Osłabła polska polityka regionalna, szczególnie w wymiarze ponad granicą UE (Polska, Litwa, Gruzja, Ukraina). Dzisiaj zredukowana została do relacji jeden na jeden. Także nowy kurs wobec USA, oprócz tego, że jest wynikiem polityki Ameryki, w jakimś stopniu jest wynikiem przyjęcia "europejskiej normy", by się nie wychylać w kontaktach z Ameryką.
 
Wszystko to są jednak symptomy a nie przyczyny choroby polskiej polityki zagranicznej. Polska jest w UE krajem średnim, powiedzmy największym ze średnich. Nie wytworzyła jednak mechanizmów wewnętrznych pozwalających pozycję tę zdyskontować. Ambicje współkształtowania polityki w Europie mamy więc uzasadnione, jednak uniemozliwiają ich realizację oprócz systemowych, także historyczne ograniczenia, które być może trwale stoją temu na przeszkodzie. Chociażby skłonność do przyjmowania iluzji za rzeczywistość. Polega to na tym, że zadowalamy się zabawkami (drewniany koń u Parnickiego) zamiast realnymi politycznymi korzyściami. Ileż to razy byliśmy tego świadkami w ostatnich latach. W jakimś stopniu zabawką, która miała zająć polskie dziecinne ręce, było Partnerstwo Wschodnie w obecnym kształcie. Poważny pomysł, który powstawał kilka lat, ubrany w konkrety przez Sikorskiego i Bildta, jest dzisiaj niedofinansowanym projektem unijnym, o reputacji mało skutecznego (w Polsce jednak niezmiennie przedstawiany jest jako coś o szczególnej wadze). To samo zjawisko grozi dzisiaj polskiej prezydencji, niepokój, że ograniczy się do wręczania bączków (skądinąd bardzo mi się podobają), do niezliczonych konferencji. Że Polska nie wskaże tematów do dyskusji, które będą miały europejski walor, ale będa tez miały znaczenie dla naszych interesów. Trzeba się skupić się na tych sprawach, które będą przygotowywały nas do walki o polskie interesy, przy przygotowywaniu nowego budżetu UE – bo to jest dzisiaj kluczowe, nawet ważniejsze niż prezydencja. Że zamiast debat o polityce spójności, o polityce rolnej, o nowej wersji Partnerstwa Wschodniego i polityki sąsiedztwa w ogóle, będą puste frazesy, lekko podszyte kawałkami z historii XX wieku. i oczekiwanie na pozytywne odróżnienie się od węgierskiej prezydencji narażonej na strzały ze względu na ataki na V. Orbana. Zostanie to podane, jako konieczność nie zajmowania się „naszymi sprawami”, pod bałamutnym hasłem "więcej Europy". Co bardziej poprawni politycznie komentatorzy, jako przykład już dzisiaj stawiają niedawną prezydencję Belgii. Nie muszę tłumaczyć z ilu powodów nie ma to zadnego sensu.
 
Wadą polskiej polityki zagranicznej jest jej sentymentalizm. Sam lubię odwołania historyczne. Modele polityki piastowskiej, jagiellońskiej wciąż wiele nam pokazują. Jednak tylko niewinnie przypomniane, zamieniają debaty o interesach i układzie sił w koncert sentymentalnych wspomnień – istotę stosunków międzynarodowych zostawiają na dalekim marginesie. Politycy i publicyści wdają się w snucie analogii, które żyją swoim życiem i zostają jak kąkol, który niszczy tkankę polityki. Z drugiej strony ze względu na porwaną polską tradycję i kłopoty tożsamościowe, szczególnie w relacjach z Rosją i Niemcami (szczególnie zaniżone poczucie wartości wobec tych partnerów) używanie tych modeli niejednokrotnie bywa konieczne, żeby w ogóle przekazać w przystępny sposób jakąś treść. Szczególnie, kiedy ograniczeniem jest poprawność polityczna.
 
I rzecz, którą może najtrudniej zrozumieć Crawfordowi. Zagrodowość polskiej polityki, czyli zaściankowa a w części chłopska mentalność, podniesiona do rangi najwyższej cnoty. Ogranicza ona horyzonty polskich ambicji, pozostawia je w sferze symbolicznej, że na przykład poproszą Wałęsę, żeby przewrócił pierwszy klocek domina – cichą patronką tej postawy jest Telimena z Pana Tadeusza zapatrzona w Petersburg, ale odgrywa swa rolę także chłopska mentalność polskich elit: przeczekania, nie mieszania się i tak dalej. To również konsekwencja tego, że w czasach, kiedy kształtowały się linie podziałów i tematy sporów współczesnej Europy, Polska w tym nie uczestniczyła, albo nie istniała, albo była za słaba. W ten sposób kraj znaczący w Europie unika wyrażania jednoznacznych opinii, które pozwalałyby mu zaistnieć, jako partnerowi. Polska w europejskim salonie nie umie się skutecznie bić o swoje. W wersji PO objawia się to gadaniem na okrągło, unikaniem konkretu, przeczekiwaniem. W wersji PiS, licytowaniem wysoko a potem nagłą zmianą frontu negocjacyjnego w zamian za utrzymanie koncesji „na poważnego partnera”. Skutek jest zazwyczaj podobny. Skoro tak, to bez protestu odbierany jest nam głos, nawet w sprawach takich jako polityka wobec sąsiadów, z którymi mamy długą lądową granicę. Zgoda na taki stan rzeczy nie pochodzi tylko od polityków: to szersza cecha polskiej inteligencji. Proszę zobaczyć, jak mało wpisów znalazło się pod tekstem Crawforda, a jak wielkie zainteresowanie wzbudziły rozmaite dyrdymały analizowane wszerz i wzdłuż na stronach salonu. To samo dotyczy wielkich mediów: proszę porównać newsy w BBC, CNN i polskich stacjach informacyjnych. Proszę porównać polskie gazety do zachodnioeuropejskich. Kompletny brak zainteresowania światem – i to jest widoczne w Brukseli, także w Waszyngtonie. Czy pracują już nasi eksperci nad reakcjami na wybory w Tunezji, czy ogłoszenie niepodległości Palestyny, które zapowiadane są na czas prezydencji? Czy może poważne tematy będą rozstrzygane bez nas, pomiędzy panią Ashton a ministerstwami kilku dużych państw Unii a Polsce zostaną bączki i teoretyczne rozważania nad programem 2020 lub modnym hasłem mobilności? Na marginesie przyznaję, że nasza polityka, chociaż symboliczna, na pólnocy Afryki zaskoczyła mnie pozytywnie swoja konsekwencją w ostatnich tygodniach.
 
Czyli, piszę to z bólem, na tę sytuację szukanie jakichś rozwiązań w polityce wspólnotowej nie koniecznie musi być dla Polski złe, pod warunkiem, że proces ten naprawdę jest wspólnotowy a nie opiera się na prostym przekładaniu na europejski żargon interesów kilku największych państw Unii. Szczególnie ostatnie lata pokazały jak wiele musielibyśmy od siebie wymagać, by nie tylko protokolarnie rozwijać jakieś bardziej ambitne plany poza kuratelą Brukseli, chociaż nie przeciw niej - takim pomysłem była energetyczna koncepcja Lecha Kaczyńskiego sformułowana podczas konferencji wawelskiej. Kłopoty pojawiły się - w samej Polsce - juz po pierwszych objawach zniecierpliwienia ze strony Putina.
 
Chciałbym, żeby było inaczej, ale zdrowy ogląd rzeczywistości nie pozwala mi dzisiaj na bardziej ofensywne wnioski: polityka krajowa w takim kształcie jak dzisiaj zabija możliwości Polski w UE i szerzej, w polityce międzynarodowej także wobec USA.
 
Mam nadzieję, że nasza korespondencja wywoła interesującą dyskusję. Raz jeszcze dziękuję za Pani słowa, tymczasem pozdrawiam.
 
Paweł Kowal
 
 
Ps. Zapraszam zainteresowanych na przygotowaną m.in. przez Interdyscyplinarne Koło Naukowe Historii Idei UW debatę o nowych wyzwaniach dla Polski w zmieniającej się Europie. Już w najbliższą środę, 18 maja o godzinie 18.30, w sali A Auditorium Maximum UW. W dyskusji, którą poprowadzi Igor Janke, udział wezmą Marek Jurek, Paweł Kowal, Krzysztof Rybiński i Marek A. Cichocki.
 
 
 
 
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka