Wynik 1,30% uzyskany przez komitet LPR to – nie ma co ukrywać – sromotna klęska. Tak fatalnego wyniku nie przeczuwałem nawet w najczarniejszych snach. Ale cóż... stało się. A jako że, pomimo iż startowałem z tego komitetu, nie należę do żadnej z trzech wchodzących w jego skład partii mogę teraz spokojnie zanalizować, co i kto przyczynił się do tak fatalnego wyniku (czynię to tak późno ze względu na problemy z dostępem do sieci).
Sondażownie. Już na początku, gdy jeszcze nasze poparcie nie było wcale tak małe, przez swoje nieprofesjonalne metody przeprowadzania sondaży, sugerowały one opinii publicznej, że jesteśmy w zasadzie na straconej pozycji i nie warto na nas głosować.
Media. Które pokazywały nas bardzo mało, a jeśli już to zazwyczaj w złym świetle. Tutaj trzeba podkreślić ogromne manipulacje czynione przez media publiczne, które przerywały relacje z naszych konferencji często w momentach, gdy przemawiał Wojciech Popiela.
Jarosław Kaczyński. O ile premier mówił w tej kampanii dużo na temat wszystkich innych partii, o tyle o nas prawie nie wspominał. Z prostego powodu: celem Kaczyńskiego była polaryzacja sceny na ludzi z „układu” (PO, LiD, PSL, Samoobrona) i tych spoza „układu” (tylko PiS). Jako że my również jesteśmy spoza „układu” jedyną metodą było przemilczenie – marginalizacja naszego komitetu. Niestety premierowi udało się przekonać nasz elektorat, że PiS jest jedyną alternatywą dla partii z „układu” i jedynym „ratunkiem” dla Polski.
Roman Giertych. Głównym powodem dla którego wyborcy nie poparli już w tych wyborach Ligi Polskich Rodzin wydaje mi się to, o czym pisałem 6 września 2007 r. o liderze tej formacji. Jego totalna kompromitacja i kompletna utrata wiarygodności w sprawie Kaczmarka. Mimo kreowania sensownego wizerunku w trakcie kampanii wyborczej nie zdołał on już zatrzeć fatalnego wrażenia.
Janusz Korwin-Mikke. Były (i w rzeczywistości wciąż realny) lider UPR jak zwykle podczas kampanii wyskoczył z tekstem, którym zgorszył i zniechęcił opinię publiczną (potencjalnych wyborców) nie tylko do siebie, ale i do całego komitetu.
Wysoka frekwencja. Takiej frekwencji trudno było się spodziewać. I szczerze powiem, że gdy tylko zobaczyłem jak wysoka jest frekwencja byłem przekonany o dwóch rzeczach: PO wygra a nas nie będzie w parlamencie.
Fatalna, bierna, przespana kampania. Tutaj wszyscy możemy się uderzyć w piersi. Co by nie mówić było nas widać mało. Przynajmniej w Lublinie. Np. plakaty Giertycha pojawiły się dopiero na kilka dni przed wyborami. Efektem jest kompromitujący wynik.
***
A teraz kilka słów o moim starcie i wyniku. Jak wiadomo w Lublinie zupełnie się nie promowałem – graliśmy z UPR na naszą liderkę p. Ewę Ostańską-Mulherron, która rzeczywiście zdobyła drugie poparcie w naszych komitecie (tyle że była to śmiesznie mała liczba sześciuset kilkudziesięciu głosów). Bez kampanii udało mi się jednak uzyskać oficjalnie aż 57 głosów. Biorąc pod uwagę, że od znajomych mogłem ich mieć do 15 (przypominam, że pochodzę z Rzeszowa i większość moich studenckich, lubelskich znajomych głosowała w swoich miastach lub wcale) jest to wynik naprawdę sympatyczny – biorąc pod uwagę słaby wynik całego komitetu, zupełnie przyzwoity. Co jeszcze bardziej cieszy był to 15. pod względem liczby głosów wynik na naszej lubelskiej liście. W ten sposób z ostatniego miejsca wdarłem się przebojem do pierwszej połówki.
Mniej głosów ode mnie (36) otrzymał np. kolega Szczęch, którego ulotkę sam otrzymałem kiedyś na ulicy. O ile pamiętam, tego człowieka miałem okazję już kiedyś pokonać wraz z KoLegami z KoLibra podczas debaty oxfordzkiej z Młodzieżą Wszechpolską. Tyle że wtedy nasze zwycięstwo było rzeczywiście miażdżące.
Napisałem o poparciu oficjalnym, bo udało mi się już wybadać mały skandal. Otóż w komisji wyborczej przy ul. Bolesława Śmiałego 4 głosowałem na siebie sam, głosowała moja narzeczona, głosował mój szef, czyli co najmniej trzy głosy. W oficjalnym wyniku widnieją natomiast przy moim nazwisku tylko i wyłącznie dwa. Rozkojarzenie czy celowe wypaczanie wyników? W każdym razie mam wrażenie, że moje poparcie było jednak nieco większe niż 57 głosów. A jakie? Tego już zapewne nigdy się nie dowiem.
W każdym razie cenne doświadczenie, udany start, przyzwoity wynik, bogactwo spostrzeżeń. Nieco więcej o swoich wrażeniach związanych ze swym debiutanckim startem w wyborach napiszę w najbliższym Biuletynie Tolle et lege, do którego prenumeraty gorąco zachęcam.
Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej.
W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka