Paweł Pomianek Paweł Pomianek
44
BLOG

Refleksje po pierwszym starcie wyborczym

Paweł Pomianek Paweł Pomianek Polityka Obserwuj notkę 1

O tym jak ułożyła się scena polityczna po wyborach i czego możemy się obecnie spodziewać,, w swoim felietonie pisze Stefan Sękowski. Ja pragnę się z Państwem podzielić moimi osobistymi doświadczeniami ze swego debiutanckiego startu w wyborach.

Od roku działam w lubelskim oddziale Stowarzyszenia KoLiber i propozycję startu otrzymałem właśnie jako czołowy działacz tej wolnorynkowej organizacji. Poparcia udzieliła mi – jak nietrudno się domyślić – Unia Polityki Realnej. Jako że UPR startowało w tym roku wraz z Ligą Polskich Rodzin i Prawicą Rzeczpospolitej, znalazłem się właśnie na liście komitetu LPR w okręgu lubelskim (nr 6). Po przydzieleniu miejsc okazało się, że zostałem ustawiony na znakomitym, ostatnim (jeśli ktoś miał ochotę na mnie głosować, to nie mógł się pomylić). Warto nadmienić, że startowałem jako kandydat nieprzynależący do żadnej partii.

Od samego początku doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie ma żadnych szans dostania się do Sejmu. Zdecydowałem się jednak kandydować z powodów, które dokładnie omówiłem na swoim blogu. Mówiąc najkrócej, ponieważ całkowicie popierałem projekt połączenia sił przez trzy wyżej wymienione partie oraz dla nabycia pewnych doświadczeń, dla podglądnięcia od wewnątrz kandydacko-kampanijnego świata.

Dziś – oceniając już na spokojnie – uważam, że decyzja o starcie była jak najbardziej słuszna. Mogłem zobaczyć sam na sobie, jak kampania wpływa na psychikę człowieka w kontekście walki wyborczej. Miałem okazję doświadczyć od wewnątrz, jak funkcjonuje Unia Polityki Realnej. A ponadto miałem okazję porozmawiać z kilkorgiem ludzi na ulicy, posłuchać jak różne jest ich myślenie. I o tym po krótce chcę napisać.

Do tej pory nieraz dziwiłem się, że np. dla Jarosława Kaczyńskiego Donald Tusk jest większym złem niż np. Wojciech Olejniczak. Dziwiłem się, że Giertych posuwa się do absolutnie przesadzonych twierdzeń, żeby tylko zdeprecjonować Kaczyńskiego, z którym przecież światopoglądowo tak wiele go łączy. Tym razem na własnej skórze doświadczyłem, jak szybko człowiek skupia się na krytyce tego, kto światopoglądowo jest najbliższy. Z jednego prostego powodu: to z nim walczy się o elektorat. Jako że mój komitet musiał walczyć o to, by odebrać jak najwięcej głosów PiS-owi – poza oczywiście programem pozytywnym, który opracowałem – szybko skupiłem się na krytyce słabych stron partii Kaczyńskich, które znaleźć przecież nietrudno.

Na własne oczy ujrzałem też, jak fatalnie funkcjonuje jedyna wolnorynkowa partia w Polsce. Trzeba przyznać, że to niestety – przynajmniej na lubelszczyźnie – całkowita amatorszczyzna. UPR przyjęła taką taktykę, że w każdym mieście będą promowali jednego kandydata. U nas miała to być p. adwokat Ewa Ostańska-Mulherron. Początkowo włączyłem się w promocję naszej liderki, jednak szybko okazało się, że pomysł z wystawieniem na najwyższym miejscu pani Mulherron był totalną pomyłką centralnych władz UPR. Jest to bowiem osoba bez wyrazu, która nie włożyła żadnej energii w promocję swojej osoby. Naturalny kandydat lubelskiego UPR Jakub Knap otrzymał niestety dalsze miejsce i mimo zaangażowania i świetnych predyspozycji nie mógł uzyskać dla UPR/LPR dobrej ilości głosów.

Miałem również możliwość zobaczyć, jak głęboko jest to zaślepione środowisko. Niestety, poza ludźmi zdrowo patrzącymi, jak wspomniany Kuba Knap, większość to osoby totalnie bujające w obłokach, które uważają, że dla UPR nie ma żadnej alternatywy, a gdy ktoś z wolnorynkowców próbuje zaangażowania w innej partii, jest według nich po prostu zdrajcą. Poza tym wydaje im się, że UPR najlepiej w wyborach poradzi sobie samo – już pojawiają się głosy, że ma szansę dostać się do Parlamentu Europejskiego za dwa lata, potrzeba tylko trochę zaangażowania. Warto dodać, że o zaangażowaniu to oni jedynie dużo gardłują...

No i wreszcie nastroje ludzi na ulicach... Rozdając ulotki doświadczyliśmy z jednej strony wiele ciepłych gestów czy słów. Np. gdy rozdawaliśmy ulotki na Placu Litewskim w Lublinie, podjechał do mnie na rowerze jeden człowiek przed trzydziestką i powiedział, że jego głos to UPR ma zawsze, ale gdybyśmy mu dali jakieś ulotki, spróbuje przekonać rodzinę. Innym razem, gdy szliśmy już z flagami UPR do domu, zaczepił nas starszy jegomość, który oznajmił, że do tej pory zawsze głosował na UPR i zapytywał, z których miejsc startujemy.

Były jednak również inne sytuacje: jeden pan chciał nas poszczuć psem, bo Giertych wprowadził mundurki, a na jego psa mundurka nie ma. Inni z kolei sprytnie prosili o więcej ulotek „dla mamy, dla taty”, a w chwilę później je niszczyli. Trzeba było na takowych bardzo uważać.

Cóż... O swoich doświadczeniach z kampanii mógłbym napisać jeszcze niejedno. Myślę jednak, że wystarczająco nakreśliłem jej obraz. Na koniec chciałbym jeszcze napisać o wynikach, które uzyskaliśmy – ja i mój komitet. Niestety, wybory skończyły się dla nas całkowitą klęską. 1,30% głosów – tego nie przeczuwałem nawet w najgorszych snach. Złożyło się na to wiele przyczyn, o których pisałem na blogu.

Natomiast swój osobisty wynik oceniam całkiem przyzwoicie. Otrzymałem bowiem 57 głosów (warto zauważyć, że stało się tak praktycznie zupełnie bez osobistej kampanii – nie włożyłem w swój start wyborczy ani grosza), a przecież znajomych z prawem głosu mam w Lublinie niezbyt wielu (pochodzę przecież z Rzeszowa). O takiej liczbie głosów być może zadecydowała moja kampania internetowa, a może po prostu dogodne miejsce na liście. Ten przyzwoity wynik pozwolił mi na zajęcie 15. miejsca w swoim komitecie w okręgu lubelskim. Przebojem wdarłem się więc do pierwszej połówki, a mój wynik okazał się lepszy choćby od jednego z kandydatów Ligi, którego ulotkę sam otrzymałem na ulicy.

Udało mi się też wybadać mały skandal. W lokalu wyborczym przy ul. Bolesława Śmiałego 4 w Lublinie głosowało na mnie na 100% co najmniej trzy osoby. Tymczasem mój oficjalny wynik to... dwa głosy. Być może więc mój wynik rzeczywisty jest jednak jeszcze ciut lepszy. Tego niestety już się nie dowiem.

Konstatując: dla mnie jako dla publicysty to doświadczenie absolutnie ubogacające. Warto było zobaczyć pewne rzeczy od środka, warto było poznać pewne środowiska, porozmawiać z różnymi ludźmi. Choćby dla samej pracy dziennikarskiej jest to na plus – szersze perspektywy, bardziej rzeczowe komentarze.

Tekst ukazał się pierwotnie w "Biuletynie Miłośników Dobrej Książki" księgarni internetowej Tolle et lege.

Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej. W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka