Tymczasowe konto Peacemakera Tymczasowe konto Peacemakera
327
BLOG

Kiedyś dobrze znałem Męża Natalii Niemen i rozmawiałem z Natalią... Szkoda mi Ich

Tymczasowe konto Peacemakera Tymczasowe konto Peacemakera Kultura Obserwuj notkę 34
...kilka słów do M. (...) Dla mnie bez względu na wszystko jesteś WSPANIAŁYM MUZYKIEM i niesamowitym EWANGELIZATOREM. Chciałem CI WYRAZIĆ WDZIĘCZNOŚĆ ZA CAŁE DOBRO, JAKIEGO DOŚWIADCZYŁEM DZIĘKI PIOSENKOM NAPISANYM PRZEZ CIEBIE I INNYCH CHRZEŚCIJAŃSKICH "PIEŚNIOPISARZY". Jedna z nich ("Widzę dom") była dla mnie "kotwicą" stabilizującą mnie gdy mój świat zaczął się rozpadać (...) Jestem z Tobą Bracie! (...) pamiętaj, że PRZYJACIELA MASZ - wiesz o Kim i o czym piszę.


Jak można zniszczyć człowieka?! Pamiętam, jak na konwencji wyborczej Andrzeja Dudy Natalia Niemen najpierw wykonała utwór "Zobaczyć chcę Niebo" a później fenomenalnie zaśpiewała superprzebój Jej Ojca "Dziwny jest ten świat". Już po tym utworze wiedziałem, że będzie się działo i po takim starcie kampanii wyborczej ten niepozorny Andrzej Duda ma szanse na zwycięstwo. I zwyciężył. No i wtedy dopiero zaczęło się dziać. Na Natalię Niemen spadł hejt, bo przecież "tolerancyjni" wyborcy PO nie mogli jej puścić płazem takiej "zniewagi". Do tego gdy zadymiarze z KOD robiący cotygodniowe demonstracje już od dnia zaprzysiężenia rządu zaczęli puszczać na nich z nagłośnienia utwory "Przeżyj to sam", "Dziwny jest ten świat" i "Mury", a zespół Lombard i Natalia Niemen zaprotestowali przeciw takiemu wykorzystania muzyki (Jacek Kaczmarski nie zaprotestował, bo od 2004 roku nie żył... na marginesie: nigdy nie przestanie mnie zadziwiać głupota kodziarzy, którzy z takim rewolucyjnym zapałem śpiewają refren "Murów", kiedy ta piosenka naprawdę OSTRZEGA PRZED REWOLUCJĄ - pokazuje, że każda rewolucja ZDRADZA SWOJE IDEAŁY i ZABIJA WŁASNE DZIECI... a niekiedy I WŁASNYCH OJCÓW) to hejt jeszcze bardziej narósł. I muszę to podkreślić, że Pani Natalia naprawdę wyrażała się w sposób tak taktowny i delikatny tłumacząc tym agresywnym fanatykom, że takie dzieła muzyczne będące pieśniami pokolenia niosącymi wartości UNIWERSALNE i PONADCZASOWE nie powinny być instrumentalnie wykorzystywane do dzielenia i skłócania ludzi, że aż byłem pełen podziwu dla Jej kultury i wyrozumiałości (między komentarzami facebookowymi Jej i kodziarzy ziała taka przepaść, że nie da się tego opisać). To głównie w tamtym czasie rozmawiałem z Nią na Facebooku (choć zdarzyło nam się raz spotkać twarzą w twarz... ale to strasznie dawno temu było, w 2000 roku na Spotkaniach Muzyków Chrześcijan w Dursztynie.

I zaczęło się niszczenie przez bojkot. Natalia Niemen całkowicie zniknęła z "wolnych" mediów. Zero koncertów, zero wywiadów... czyli także zero dochodów. Niestety głupi Jacek Kurski wolał w TVP puszczać Disco Polo i zapraszać na imprezy "gwiazdeczki" muzyki pop, które prosto z chrześcijańskiego festiwalu "Song of Songs" biegły na "Czarny protest" zwolenniczek aborcji. Jak kiedyś Natalia - nie wiem czy jako gest rozpaczy czy ironii - napisała, że podejmie się zarobkowego sprzątania mieszkań... OH MY GOD! Ale Jej "koledzy" z branży mieli używanie! Ileż to było "podań dalej" tego wpisu, ile triumfalnych, złośliwych i najnormalniej chamskich komentarzy tych "ludzi kultury". Natalia przez jakiś czas próbowała walczyć z tym hejtem. Na początku w swoim stylu, kultrualnie. Później widać było, że już puszczają Jej nerwy...

Aż nagle coś się zmieniło. Natalia Niemen znów zaczęła pojawiać się w gazetach i portalach internetowych, znów zaczęła udzielać wywiadów. Ale to była zupełnie inna Natalia Niemen. Niczym zaprzeczenie samej siebie opowiadała jakimi to wielkimi rozczarowaniami dla Niej okazały się najpierw katolicyzm, a później protestantyzm. Wyciągała różne ciemne sprawki jakie widziała we wspólnotach jednej i drugiej denominacji chrześcijańskiej. Krytykowała zarówno katolików jak i protestantów jako osoby "słabe", "zależne", "ubezwłasnowolnione", "lubiące zrzucać odpowiedzialność za swoje życie na innych, a tym bardziej na Boga". Opowiadała też jak bardzo teraz podziwia osoby LGBTQ i feministki (a wcześniej, jeszcze przed zniknięciem z mediów opowiadała, że jest za tradycyjnym modelem rodziny w którym decydujące zdanie należy do męża). 

Do pełnego przejścia Natalii "na jasną stronę mocy" pozostało tylko rozwiązanie jeszcze jednego "problemu". Był nim Jej Mąż. Syn pastora, wybitny muzyk chrześcijański, autor muzyki i słów wielu pieśni uwielbieniowych. Znaliśmy się przez wiele, wiele lat, bo jest to Człowiek bardzo otwarty, sympatyczny i bezpośredni, więc ilekroć pojawiał się na SLOT Total Festival tylekroć wchodził w bliskie, koleżeńskie, prawie przyjacielskie relacje z uczestnikami imprezy. Pamiętam jak na początku zaraz po przyjeździe z USA mówił z uroczym, zagranicznym akcentem, sporadycznie przekręcał słowa i nawet w tekstach piosenek zdarzały mu się błędy gramatyczne (dlatego czasem teksty musiały ewaluować do poprawnej polszczyzny). Ale to był Człowiek, którego nie dało się nie lubić. Na festiwalach nie tylko grał, śpiewał i aranżował, ale także opowiadał o Bogu, o swojej relacji z Nim, o głębokich treściach jakie odkrywał w czytanych fragmentach Pisma Świętego. Później przez wiele lat nie widzieliśmy się, bo po ślubie nie miałem czasu jeździć na festiwale. Ale korespondowaliśmy na Facebooku. Poróżniliśmy się, gdy zaczął się angażować w antyrządowe protesty z powodu ustawy nakładającej pewne obowiązki na "szkoły" prowadzące "nauczanie domowe". Po pierwsze ostrzegałem Go, że ten system tak działa, że kto raz zacznie się angażować w antypisowski hejt, ten już poległ - miałem kilka przykładów z rodziny. Po drugie nie jestem wielbicielem "nauczania domowego", bo pewni moi Przyjaciele po doświadczeniach ze szkołą państwową, szkołą społeczną prowadzoną przez Opus Dei zdecydowali się na "nauczanie domowe" - zrezygnowali po dwóch latach, bo dzieciom potrzebne są kontakty społeczne. On jednak był tak mocno przekonany o słuszności swojej sprawy, że zniknąłem z listy znajomych na Jego profilu prywatnym (Jego profil publiczny jako muzyka w dalszym ciągu "obserwuję"). Ale zanim to się stało, zdążył mi powiedzieć o audycji, którą - mimo że jest protestantem - prowadzi w pewnej katolickiej stacji radiowej. I tak zacząłem słuchać radia "Profeto". Tak, "Profeto"... radia prowadzonego przez fundację o tej samej nazwie założoną przez ks. Michała Olszewskiego, którego tuskiści aresztowali w Wielki Czwartek za to, że budował ośrodek "Archipelag" dla ofiar przemocy domowej ze środków "Funduszu Sprawiedliwości" który z założenia (jeszcze przed nowelizacją ustawy w wykonaniu PiS) miał służyć... niesieniu pomocy ofiarom przestępstw. Oczywiście dziś już nie ma radia "Profeto", prawie ukończone budynki ośrodka "Archipelag" niszczeją... Ale wróćmy do tematu.

Domyślałem się, że w małżeństwie M (nie podaję imienia, bo nie wiem czy sobie tego życzy - jest osobą bardzo znaną w środowisku twórców chrześcijańskich, więc samo imię byłoby jednoznacznym wskazaniem osoby), skro Natalia opowiadając o tym jak straszni są ci protestanci nie tyle podważa Jego słowa i autorytet, ale robi z Niego idiotę... i to publicznie, w mediach. Ostatnio domyśliłem się, że muszą być już po rozwodzie, skoro do opowieści Natalii o strasznych katolikach i protestantach doszły o tym jak beznadziejnych facetów spotykała w swoim życiu. Czy mam potwierdzenie swoich przypuszczeń? Nie, bo nie koresponduję już z M, a on w przeciwieństwie do Natalii nie biega ze swoimi osobistymi sprawami po mediach. 

Serce mi pęka i szlag mnie trafia gdy pomyślę co tuskistowskie "salony" zrobiły temu byłemu małżeństwu.

Ja też wielokrotnie przechodziłem kryzysy wiary. To nieprzyjemne zjawisko, ale występujące bardzo często u osób głęboko wierzących lub przynajmniej zastanawiających się nad tym w Kogo i w co wierzą. Nie cierpią na nie "wierzący niepraktykujący" ani "niedzielni katolicy", bo w przypadku "niepraktykujących" trudno jest odczuć "upadek" z dywanu na podłogę (lub w przypadku "niedzielnych" dajmy na to z poduszki) ale jak ktoś stoi na wysokim krześle i to krzesło się zachwieje, to upadek potrafi być bolesny - czasem potrzeba trochę czasu aby się podnieść i pozbierać. Ale ponieważ ja musiałem zmierzyć się z tymi kryzysami sam z Bogiem i moją Rodziną więc jakoś to przeżyłem bez odejścia od wiary i bez rozwodu. A miałem w życiu okres naprawdę hardcorowy, gdy w wieku 30 lat musiałem zaczynać studia, karierę zawodową i praktycznie całe życie od początku, bo dla łódzkiej kurii ważniejsza była ochrona starego pedofila w sutannie od losu młodego katechety, który stał się niewygodnym świadkiem... Więc doświadczenia Natalii Niemen z którymi biega po mediach w porównaniu z moimi było jak przebywanie obok osób pierdzących w porównaniu z byciem siłą wrzuconym do szamba. 

"Nawracanie" na "tolerancyjność" w stylu "salonów". Najpierw doprowadzić kobietę do depresji odcinając ją od pasji, pracy którą kocha i środków na utrzymanie rodziny. Później "podać jej pomocną dłoń" oferując, że znów stanie się znaną jeśli tylko wyrzeknie się tego, na czym do tej pory budowała swoje życie i zacznie to obsmarowywać w mediach. Na koniec rozbić jej rodzinę... Ale cóż, z nastoletnią Moniką Kern obeszli się w jeszcze bardziej brutalny sposób, pamiętacie? 

Kto to była Monika Kern? A pamiętacie film "Uprowadzenie Agaty"? Jedną z nielicznych zalet moich pierwszych studiów (teologia) było to, że ks. Andrzej Świątczak (dyrektor Punktu Konsultacyjnego Akademii Teologii Katolickiej w Łodzi) doskonale znał Andrzeja Kerna. Po całej tej "aferze" stwierdził, że nie znał drugiego człowieka tak uczciwego i szlachetnego jak ten polityk. Ale omotano jego córkę, namieszano jej w głowie, wykorzystano niepokój Ojca o niepełnoletnie Dziecko, które nagle zniknęło z domu, więc robił co mógł aby je odnaleźć. Rozpętano "aferę" pod pretekstem "wykorzystania służb". Później był głośny ślub, na którym postacią numer 1 nie była Monika Kern ani jej "mąż" (dziś już nikt nie pamięta jak się ten słup nazywał) tylko Jerzy Urban... a później szybki, cichy rozwód, bo Dziewczyna której rozwalono życie nie była już komuchom do niczego potrzebna. 

A jak było z Wojciechem Młynarskim? Latami cierpiał na chorobę afektywną dwubiegunową, zwaną też zespołem depresyjno-maniakalnym. Polega ona na skrajnych zmianach nastroju - na zmianę to euforia to depresja (częsta przypadłość wśród muzyków... mnie też to łapało, ale odkąd rzuciłem "życie artystyczne" i skupiłem się na rodzinie mam z tym względny spokój - "sinusoida nastrojów" nadal jest, ale bardzo się wypłaszczyła). Tylko u Młynarskiego ta choroba miała bardzo ciężki przebieg. Przez lata psuła jego życie rodzinne i relacje. Ale od strony artystycznej radził sobie z nią świetnie - publikował tylko teksty napisane w stanach euforycznych i neutralnych (stąd tyle w nich radości i humoru) a te napisane w okresach depresyjnych palił. Aż dorwali się do niego platformersi... i wtedy ukazały się mroczne manifesty polityczne typu "Jak ja ich ..." (tu niecenzuralny rym do "wolę", "pacholę" itp...) 

Artyści są ze swej natury bardziej podatni na różnego rodzaju zawirowania. Częściej cierpią na depresję, częściej przeżywają kryzysy wiary lub małżeństwa, częściej się rozwodzą, częściej popełniają samobójstwa... Nie znajduję słów odpowiednio mocnych, aby wyrazić moje oburzenie tym, jak wykorzystuje się te zawirowania do robienia brudnej polityki. To, że dziś każdemu głupiemu celebrycie i co drugiemu utalentowanemu artyście wydaje się, że jest Bobem Dylanem i ma PRAWO narzucać swoje poglądy polityczne innym, a nawet OBOWIĄZEK to robić to jedno - zdarzają się ludzie, którzy są zdolnymi muzykami, aktorami czy pisarzami, ale intelektualnymi i moralnymi zerami. Ale to, że wykorzystuje się kryzysy wiary, momenty słabości lub nawet choroby psychiczne do tego, aby nakłonić artystę do wyparcia się tego, w co do tej pory wierzył, złamania zasad, których dotąd nigdy nie łamał... a tak "przy okazji" niszczy mu się życie, relacje i rodzinę, to jest sku...syństwo nie do opisania. 

Nie neguję tego, że zarówno w katolickich jak i protestanckich wspólnotach bywa różnie. Generalnie duże wspólnoty (np.: katolicka parafia w wielkim mieście) są bardziej anonimowe i przez to "nijakie", a wspólnoty małe (np.: mała grupa modlitewna działająca wewnątrz dużej parafii, mała parafia katolicka gdzieś na wsi, mały zbór protestancki) są bardziej radykalne, co ma zarówno dobre jak i złe strony. Z jednej strony w takich małych grupkach wiara i zaangażowanie są dużo większe niż w dużych, ale z drugiej mogą się w nich pojawić elementy autorytarne, np.: zmuszanie do zaangażowania za pomocą publicznego piętnowania - niekiedy nawet z bezpośrednim wskazaniem "winnego". Sam przez wiele lat (po tym wielkim kryzysie związanym z tuszowaniem pedofilii) poruszałem się gdzieś na pograniczu katolicyzmu i protestantyzmu. Rozumiem osoby, które zmieniły wyznanie. Pamiętam jak po Chrześcijańskich Warsztatach Artystycznych usiedliśmy ze Zdziśkiem (który niegdyś był liderem charyzmatycznej, katolickiej grupy modlitewnej, a dziś jest pastorem... już nie pamiętam czy Zielonoświątkowców czy Baptystów) usiedliśmy sobie w jednej salce na podłodze, poprosiłem Go aby opowiedział mi historię swojego odejścia. I On mi ją opowiedział. A ja Go zrozumiałem. Nawet część doświadczeń miałem bardzo podobnych - zmęczenie ludźmi, którzy podcinają skrzydła innym i w swojej ogromniej niekompetencji są bardzo pewni swojego "autorytetu" i "asystencji Ducha Świętego". Dlaczego mimo wszystko pozostałem w katolicyzmie? Wprawdzie ta bardziej ekspresyjna, otwarta na nowe gatunki muzyczne forma wyrażania wiary w protestantyzmie bardziej mi odpowiada, ale części pastorów protestanckich brakuje społecznej empatii (co zauważają także niektórzy pastorzy protestanccy np.: Andrzej Cyrikas). Nie odpowiada mi to, jak podchodzą do osób, którym nie powiodło się w życiu, nie odnieśli sukcesu lub wręcz wielokrotnie upadali (dlatego właśnie tak mało księży katolickich poszło na zatracenie za Tuskiem... a podobnych pastorów protestanckich jest znaczny odsetek). Także nie podoba mi się to, że niektórzy z nich głośno mówią o "ekumenizmie", a po cichu traktują katolików jak "heretyków", "nienawróconych" lub wręcz "obiekty do przeciągnięcia na swoją stronę". Dlatego stwierdziłem, że wprawdzie temperament mam protestancki, ale korzenie zapuszczone głęboko w katolicyzmie... więc nie ma sensu przesadzać takiego drzewa, bo może się nie przyjąć. Tak na marginesie: jakie to smutne, że możliwa jest szczera i przyjacielska rozmowa pomiędzy katolikiem, a protestantem, który odszedł z katolicyzmu, ale niemożliwa jest taka rozmowa pomiędzy wyborcą PiS, a kimś, kto kiedyś był wyborcą PiS, ale przeszedł na stronę "AntyPiSa"... i to nawet w najbliższej rodzinie! 

Na koniec kilka słów do M. Czasem życie stawia nas w trudnych sytuacjach. Dla mnie bez względu na wszystko jesteś WSPANIAŁYM MUZYKIEM i niesamowitym EWANGELIZATOREM. Chciałem CI WYRAZIĆ WDZIĘCZNOŚĆ ZA CAŁE DOBRO, JAKIEGO DOŚWIADCZYŁEM DZIĘKI PIOSENKOM NAPISANYM PRZEZ CIEBIE I INNYCH CHRZEŚCIJAŃSKICH "PIEŚNIOPISARZY". Jedna z nich ("Widzę dom") była dla mnie "kotwicą" stabilizującą mnie gdy mój świat zaczął się rozpadać - w Polsce trwał szok po śmierci Barbary Skrzypek, w pracy wszystko się sypało, a w rodzinie wspaniały osiemnastoletni Chłopak popełnił samobójstwo na kilka dni przed Wielkanocą. Jestem z Tobą Bracie! Niestety już ze sobą nie korespondujemy, ale pamiętaj, że PRZYJACIELA MASZ - wiesz o Kim i o czym piszę. 


Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (34)

Inne tematy w dziale Kultura