pedro65 pedro65
569
BLOG

Na trzech stoi koronach, a sam bez korony

pedro65 pedro65 Polityka Obserwuj notkę 4

Informacja o abdykacji Benedykta XVI dotarła do mnie w czasie ferii, na stokach Białki Tatrzańskiej. Trudno było nie zauważyć: mainstreamowe radio zainstalowane na stacjach wyciągów odmieniało słowo szok przez wszystkie formy i przypadki. Interesujące - pomyślałem - wszak kilka lat wcześniej to właśnie media głównego nurtu regularnie przypominały Janowi Pawłowi II, jaki już jest chory i słaby i jaką wspaniałą przysługę wyświadczyłby Kościołowi i całej ludzkości, odchodząc wreszcie na emeryturę. Szusujący po stokach narciarze i deskarze nie sprawiali wrażenia zszokowanych, choć tego wieczoru Księżyc nad górami pokazał się nietypowo, jego cienki rogalik odwrócony szpikulcami w górę.

Następnego ranka zatelefonował kolega, obracający się w kręgach osób tak dobrze zarabiających, że prawdopodobnie wierzących we własną nieśmiertelność. „Przychodzą do mnie różni ateiści z wyrazem triumfu …” zaczął. Ciekawe, że w takich sytuacjach najbardziej intensywne zainteresowanie dalszymi losami Kościoła przejawiają ludzie, którym z Panem Bogiem jest na co dzień zdecydowanie nie po drodze. Skoro ateiści, to właściwie co ich to obchodzi ? Czy to złośliwa satysfakcja, czy głęboko skrywany wyrzut sumienia ? A może jeszcze głębsza tęsknota za czymś, co jest pewne i niezmienne. W świecie, który z pogubienia i niestałości uczynił sztandar postępu, jednak tli się marzenie o domu zbudowanym na skale. I kiedy komuś takiemu wydaje się, że skała się chwieje, mściwa satysfakcja miesza się z nieokreślonym żalem.

Świat bowiem w gruncie rzeczy pragnie istnienia czegoś nienaruszalnego - pragnie tym bardziej, im chętniej sam naruszałby wszelkie normy i zasady, jakie można sobie wyobrazić. Świat stara się żyć, jakby Boga nie było - ale od tego, który „na trzech stoi koronach” oczekuje, aby reprezentował Boga, aby był Piotrem - skałą. Niech trwa na posterunku niewzruszenie i do samej śmierci, choć przecież tzw. zwykli obywatele uważają emeryturę za jedno z najświętszych swoich praw. Nieodpowiedzialni dziennikarze i inni niedojrzali dorośli, zachowują się jak małe dziecko, które odbiega coraz dalej od ojca, coraz bliżej ruchliwej ulicy albo bystrej rzeki, przekonane, że przecież tato gdzieś tam jest i nie pozwoli, aby stała mu się krzywda. Można zrozumieć taką mentalność u przedszkolaka - ale dojrzały człowiek powinien chyba pojmować, że złamanie zasad i ograniczeń, które przekazał dziecku ojciec, może, czasami musi, skończyć się nieodwracalną katastrofą.

Jednak my, wierzący chrześcijanie, nie żyjemy tak, jakby Boga nie było. Jeśli szczerze wierzymy, że w Kościele działa Duch Święty, nie musimy się obawiać o jego losy. W tej kwestii możemy i powinniśmy ufać, co nie znaczy, że niepokój wobec niezwykłego wydarzenia, jakim jest abdykacja papieża, jest bezzasadny. Tyle, że źródłem tego niepokoju nie mają być pioruny i meteoryty, trzęsienia ziemi i dziwne znaki na niebie. Nie powinien on też dotyczyć poprzedniego czy nowego ojca świętego i Kościoła, a raczej kondycji nas samych, zanurzonych w tak zwanym świecie. Wiele osób, często w dobrej wierze porównuje postawę Jana Pawła II do decyzji Benedykta XVI. Wyrażają przy tym obawę o Kościół, którego tradycji bronił papież z Polski i papież z Niemiec. Obawiają się, kto przyjdzie teraz i czy nie ugnie się pod presją tzw. świata. Niepotrzebnie. Nie zostaliśmy porzuceni. Ale może trzeba, żebyśmy zostali przebudzeni. Postchrześcijańskie narody Europy i całego zachodniego świata jakoś dziwnie gładko łykają kolejne przejawy bezrozumnego ataku na naturę człowieka, prowadzonego pod hasłami walki o prawa tegoż człowieka i o „prawa natury”. Może byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie fakt, że w przeciwieństwie do Boga, natura nie wybacza nigdy łamania jej reguł.

Inaczej niż „suwerenne inaczej” narody demokratyczne, którym nie wolno nawet zarządzić referendum we własnym kraju, papież jest suwerenny faktycznie. Przyjmijmy z pokorą jego decyzję. Dla tych którzy wierzą, że reprezentuje on Chrystusa na ziemi, jest to sprawa oczywista, co więcej, suwerenność ojca świętego jest dodatkowym źródłem nadziei. Media utrzymują się z podkręcania atmosfery i szukania sensacji - tak już pewnie musi być. Ale my nie musimy wszystkiego słuchać. Powinniśmy za to na modlitwie prosić Ducha Świętego o właściwą interwencję. Modlitwa w tej intencji będzie miała znaczenie - i miejmy nadzieję, że kiedyś, po tamtej stronie, dowiemy się, jak wielkie. Mamy ostatecznie takich pasterzy, o jakich prosimy. I zaufajmy Duchowi - wszak nawet w czysto ludzkim wymiarze nie możemy mieć do Niego pretensji - wiek XX i początek XXI są czasem Wielkich Papieży. Benedykt XVI nie jest tu wyjątkiem.

Gdzieś spotkałem interesujące porównanie, że papież Polak i papież Niemiec udzielili różnych odpowiedzi na to samo w gruncie rzeczy pytanie, pytanie, co jest najlepsze dla Kościoła. Jan Paweł wybrał krzyż na oczach świata - i nawet ci, którzy domagali się jego ustąpienia musieli zamilknąć na chwilę, tak wielką siłę miało to ostateczne świadectwo. Benedykt ponad słowiańskim bohaterstwem postawił germański porządek, troskę o kondycję całego Kościoła uznał za ważniejszą niż jego osobistą historię. To nie musi znaczyć, że jego osobisty krzyż był, albo będzie przy końcu jego życia lżejszy. O tym nie nam wyrokować. Bardzo ciekawe zresztą jest właśnie porównanie dwu ostatnich papieży do krzyża. Jan Paweł, jak pozioma belka, starał się ramionami objąć cały świat. Benedykt, jak belka pionowa, wskazywał zawsze w górę, na Chrystusa.

W chwili, kiedy publikuję te słowa, nie mamy jeszcze nowego ojca świętego. Za kilka dni może już być inaczej, może rozpocząć się nowy rozdział. Ale jednego jestem pewien - mamy nadal ten sam Kościół, nowy i stary zarazem, którego bramy piekielne nie przemogą. Który dotrwa do końca czasów, skromny i dumny jednocześnie. Bo to nie Kościół jest zagrożony przez to, że świat go opuszcza. To świat jest śmiertelnie zagrożony z tego powodu, że odsuwa się od Kościoła. Kościół jest światłem jedynego ogniska, wokół którego może bezpiecznie gromadzić się owczarnia. A na zewnątrz, w ciemnościach, krążą głodne wilki. „Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć.” (1P 5,8)

Zmiana na watykańskim tronie, zwłaszcza odbywająca się w tak niecodzienny sposób, daje pole do snucia hipotez i przypominania przepowiedni o mającym nadejść końcu świata, a przynajmniej końcu papiestwa. Przy okazji informacji o kolejnym niezwykłym zjawisku zaobserwowanym na niebie trafiłem w sieci na interesujący dialog, który pozwolę sobie przytoczyć:

„- Proszę Brata, czytał Brat te wszystkie przepowiednie o bliskim końcu świata, o tym co się stanie niedługo, o katastrofach, o Papieżu itd. ?
- W czym mogę pomóc ?
- Zadałam Bratu pytanie!
- Widziałem, czytałem..
- I co się bratu nasuwa ? (…)
- Pytanie mi się nasuwa !
- Jakie ?
- Kiedy Pani była ostatnio do spowiedzi ?
- A co to Brata obchodzi, mam swoje zdanie na temat spowiedzi !
- Widzi Pani czym się różnimy.
- Czym ?
- Tym, że ja staram się wciąż być przygotowanym na ostatnie spotkanie z Panem …”

I to jest właściwie jedyna sensowna odpowiedź na nasze niepokoje. Niepokoisz się - idź do spowiedzi. I namów do tego jak najwięcej krewnych i przyjaciół. Szczególnie teraz, w okresie Wielkiego Postu, który jest najlepszym czasem nawrócenia, ale nie zapominajmy o regularnej spowiedzi przez cały rok. Mam dziwne przeczucie, że choćbyśmy widzieli oczywiste znaki powtórnego przyjścia Pana, to i tak ten dzień nas zaskoczy. Podobnie, jak zaskoczy nas nasza własna śmierć. Lepiej więc mieć walizki stale spakowane do drogi. „A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.” (Mt 24, 43-44)

pedro65
O mnie pedro65

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka