Na wstępie uwaga: tekst o dziennikarzach kleciłem od pewnego już czasu, rozdymał mi się coraz mocniej, czekałem co z tego wyniknie (widać ten akurat tekst panował nade mną, a nie odwrotnie), ale wczoraj zaszły wydarzenia, które mogą dać impuls - także do dyskusji – o dziennikarzach, nie czekam więc, aż tekst mi się napisze, wyrzucam trzy czwarte materiału i przedstawiam, trochę chaotyczny, skrót:
Debata o mediach powinna toczyć się stale, a nie toczy się (niemal) wcale (rym - niezamierzony). Mamy dyskusje o krytyce teatralnej i o pisarzach, ostatnio - o marksizmie (wszystko to w "Dzienniku"). Mamy dyskusje o powstaniu warszawskim, lekturach szkolnych i homoseksualistach... O politykach gada się przez 24 godziny na dobę... A gdzie dyskusja o mediach? O dziennikarzach? Takich dyskusji - właściwie - nie ma... W pewnym sensie jest to niezrozumiałe (w innym sensie - oczywiste, ale o tym niżej). Bo skoro stwierdzenia w rodzaju "demokracja jest dziś mediokracją" już dawno zyskały status obiegowych banałów, to o mediach i ich wyrobnikach powinno się mówić mniej więcej tak często, jak o politykach (patrz wyżej - uwaga o tym, jak często mówi się o politykach)... Ale się nie mówi... I – z drugiej strony - można to zrozumieć. Bo kto miałby toczyć publiczne debaty o mediach? Oczywiście - ludzie mediów i ci, których ludzie mediów - ewentualnie - by do debaty dopuścili... W sumie więc, dziennikarze mieliby debatować o sobie na oczach gawiedzi. Żadne środowisko nie przepada za podobnym ekshibicjonizmem...
Ale od czasu do czasu zdarza się, coś, co może „odpalić” debatę i – być może – właśnie zdarzyła się taka okazja. Oto zobaczyliśmy wczoraj kawałek „układu”. Ciekawy, ale – obawiam się – nie najciekawszy. Ale – jak to się ma do dziennikarzy? Zastanówmy się: jeśli sługą "Najlepszego Płatnika" (czyżby chodziło o podatki? ;-) mógł być szef policji, to pojawia się pytanie: kto jeszcze z ważnych i wpływowych "służy"? Na przykład - czy, - a jeśli tak, to jak - "Mistrz" zabezpieczony jest medialnie? Jak liczną sforę dziennikarską posiada? Jeśli posiada oczywiście. Ja w każdym bądź razie, na jego miejscu, nie skąpiłbym grosza na taką sforę... Zresztą - może nie musi mieć "własnych" dziennikarzy? Może wystarczy przyjaźń "dysponentów mediów"? Spróbujmy porozmawiać o tych "niebezpiecznych związkach" na linii media-biznes-polityka...
"Dlaczego dziennikarstwo stało się zawodem prostytutki władzy" - pytał niedawno pan Bertold Kittel. Cóż, odpowiedź na pytanie "dlaczego" jest stosunkowo prosta. Dziennikarze robią to i owo z powodów, dla których w ogóle ludzie robią różne rzeczy. A więc: dla władzy, prestiżu, dla pieniędzy, używek, seksu, ze strachu, z powodów politycznych, towarzyskich i ideowych. Nic nowego się tu nie wymyśli. Zostawmy zatem pytanie "dlaczego" i przejdźmy do "władzy". Kittel pisząc "władza" miał pewnie na myśli rząd (choć - kto go tam wie?), ale "władza", to przecież dużo więcej. By daleko nie szukać - władza oligarchów postkomunistycznych jest u nas równie realna, co władza rządowa. Ma nawet lepsze widoki na przyszłość, zważywszy na to, że nie zależy od kaprysów wyborczych. A wśród oligarchów nie na ostatnim miejscu sytuują się właściciele mediów. Ci mają władzę szczególną. Mogą meblować nasze głowy... A przynajmniej mogą próbować to robić. I próbują... Nie mogą przy tym abstrahować od polityki...
Media zatem to siła polityczna, a właściciele mediów prowadzą politykę. Prowadzą - choćby nie chcieli (przypuszczam, że - z reguły - chcą). Pan Wejchert, przy okazji afery z "taśmami Beger", powiedział co prawda, że interesuje go prowadzenie biznesu, a nie obalanie rządu, ale żeby to było takie proste! Rekiny biznesu muszą interesować się polityką, chociażby z tego powodu, że to politycy w dużym stopniu określają warunki na jakich przychodzi rekinom działać. Pan Wejchert zatem, właśnie dlatego, że chce robić biznes, może być zainteresowany - na przykład - obaleniem jednego układu rządowego, lub - trwaniem innego. Takiego, który uznaje za bardziej "przyjazny"...
Czy nie to właśnie miał na myśli Donald Tusk wyliczając "Dziennikowi" potęgi czekające na powrót Aleksandra Kwaśniewskiego? Tusk powiedział wtedy, że na powrót "prezia" "...czekają (...) niektóre wielkie media, wielki biznes, oligarchowie. Dlaczego? Bo chcą powrotu do status quo, do uprzywilejowanych stosunków z władzą. Oni odbierają PiS jako obce ciało, ale czują też obcość w Platformie. Nie ma kontaktów, wspólnych kolacji, a salon potrzebuje ciepła" (Tusk: rządy SLD i Kaczyńskich są bliźniaczo podobne, Dziennik, 12.05.2007).
Tyle Donald Tusk. Leszek Miller - polityczny praktyk pierwszego gatunku - powiedział jeszcze więcej. Oświadczył: (też bodaj w "Dzienniku" - nie wynotowałem źródła cytatu): "Decydujące w montowaniu sprzeciwu wobec władzy Kaczyńskich mogą być media, bo tylko za ich pośrednictwem różne grupy interesu mogą atakować władzę, osłabiać ją, jeśli opozycja polityczna jest słaba i bezradna".
Żeby nie było, że sięgam tylko po słowa polityków, proszę bardzo - oto głos socjologa. Tomasz Żukowski mówił niedawno: "Potwierdza się szczególna potęga głównych (poza partiami) aktorów polskiej demokracji: największych koncernów medialnych. Uzupełniają one (a czasem zastępują) inne instytucje polskiej sfery publicznej. Czynią to skutecznie. Bywa jednak, że stają się dla demokracji trudnym wyzwaniem" (Tomasz Żukowski, Fakty i akty po polsku, Rzeczpospolita 24.08.2007
Nie mnóżmy cytatów. Powiedzmy raz jeszcze ten banał: właściciele mediów to polityczni gracze... A dziennikarze, to ich „żołnierze”. To mniej więcej powiedzieli nam cytowani wyżej panowie... Teraz: skoro media są potężnymi podmiotami politycznymi, to ile warte są analizy nie biorące pod uwagę tego czynnika? Większość analiz jakimi karmią nas komentatorzy sceny publicznej nie zawraca sobie głowy takim drobiazgiem, jak „dysponenci mediów jako polityczni gracze i ich wpływ na politykę”. Ta "głębsza rzeczywistość", jeśli w ogóle brana jest pod uwagę, to - marginalnie. Czasem jakaś wzmianka, aluzja, trzy - cztery zdanka, nie więcej...
Otóż, analizy tego rodzaju nie są wiele warte (tak, jak niewiele warta byłaby analiza przebiegu II wojny światowej pomijającej kwestię wpływu jednego z biorących udział w wojnie mocarstw). Mówimy, oczywiście o wartości analitycznej, bo - pod innymi względami – takie teksty mogą być bardzo wartościowe. Skłaniają, na przykład, do zadawania sobie pytań w rodzaju: skąd u ich autora ta "ślepa plamka"? Dlaczego wybitni nieraz publicyści widzą mniej, niż Leszek Miller?
Ale, oczywiście, są też analitycy, którzy o mediach i "grupach interesu" pamiętają. aczkolwiek – jako się rzekło - z reguły piszą o tych czynnikach zbyt mało i zbyt ogólnie. Takim analitykiem jest - chociażby - Piotr Zaremba. Niedawno, mówiąc o przeszkodach na jakie natyka się PiS, Zaremba wspomniał o "wrogości wpływowych środowisk. Nie tylko dysponentów znaczących mediów, ale większości biznesu i intelektualnych elit" (Piotr Zaremba, Rządy solisty to za mało, żeby zmienić Polskę, Dziennik 7/8.07.2007). Zaremba, niestety, skąpi nam szczegółów. A przecież media mają nazwy, a "dysponenci mediów" nazwiska. Właściciele mediów nazywają się - na przykład - Solorz, Welter, Wejchert, media to "TVN", "Polsat", "GW" i inne..;. Podobnie - można podjąć próbę opisu - "po nazwiskach - "biznesu" (i "elit intelektualnych" też). Zaremba tymczasem raczy nas ogólnikami...
Ale - mimo ogólności - tekst jest "mocny". Jeśli wyciągniemy z niego konsekwencje. Bo cóż takiego powiedział Zaręba? Powiedział sporo - o dziennikarzach. Powiedział mianowicie, że są oni "żołnierzami" "dysponentów mediów". Dziś są - na przykład - rezonatorami wrogości "dysponentów mediów" do obecnego układu rządowego. Czy jutro będą rezonatorami życzliwości do nowego układu rządowego? Zobaczymy - tak czy owak redaktor Zaremba nie ma wysokiego zdania o "niezależności" swoich kolegów... Ależ Zaręba niczego podobnego nie napisał! – powiecie. Czyżby? Proszę uważnie przeczytać jego tekst. Jakie znaczenie miałaby wrogość „dysponentów znaczących mediów” gdyby dziennikarze byli „niezależni”? Gdyby dziennikarze byli "niezależni" - uczucia "dysponentów mediów" nie miałyby znaczenia. W żaden sposób nie przekładałyby się na produkty tworzone przez dziennikarzy. A - zdaniem Zaręby - mają znaczenie i się przekładają...
Zaremba nie ma więc złudzeń - co do niezależności swoich kolegów (jeszcze mniej złudzeń co do dziennikarzy ma Miller)- ale zbyt głęboko drążyć tego tematu nie chce. Nie wątpię, że Zaremba dokonuje świetnych, krwistych analiz "po nazwisku", ale nie na użytek publiczności. Robi to, przypuszczam, prywatnie - w zaufanym gronie. I można to zrozumieć. Po publicznym wywaleniu kawy na ławę, trzeba by jakoś dalej funkcjonować w "środowisku", a nie byłoby to łatwe. Skazani więc jesteśmy na "puszczanie oka"... Innym "puszczającym oko" jest Paweł Lisicki, dałoby się „puszczaczy” znaleźć więcej... Dlaczego nie wychodzą poza „puszczanie oka”? Jacek Żakowski – czy Tomasz Lis? - nie ma skrupułów, by robić listy „dziennikarzy reżimowych” . Może czas na listę dziennikarzy będących tubami oligarchii?
Wiem co usłyszałbym - w tym miejscu - od dziennikarzy. Pewnie coś w stylu: "cwaniaczku! Spróbuj sam zadrzeć z biznesowo-politycznymi potęgami! Albo napisz - pod nazwiskiem - coś brzydkiego o kolegach, a potem spróbuj funkcjonować w środowisku! Każdy jest mocny - gdy niczym nie ryzykuje...". Coś takiego usłyszałbym pewnie od dziennikarzy i można to zrozumieć. Przecież trzeba jakoś żyć... Ale czy to załatwia sprawę? Wyobraźmy sobie taką sytuację: wysyłamy na akcję bojową oddział zawodowego wojska, a ten - po pierwszym strzale ze strony wroga - wieje ile sił w nogach... Czy my, którzy nie wystawialiśmy się na strzał, możemy mieć do żołnierzy pretensje? Twierdzę, że tak. Skoro wybrali taki zawód, skoro - niejako - obiecali narażać tyłki w obronie naszych interesów, to mamy prawo wymagać od nich tego i owego. Nie trzeba było się pchać do takiej profesji, skoro ducha brak... Nie będzie w Polsce dobrze, dopóki ten dziennikarski strach nie pęknie...
Inne tematy w dziale Polityka