tad9 tad9
62
BLOG

Zjednoczony Front Medialny

tad9 tad9 Polityka Obserwuj notkę 8
    Dziennikarze na wszystkie świętości zaklinają się, że są wolni niczym ptaki niebieskie. Mówimy co chcemy i jak chcemy! Nie boimy się nikogo! Szefowie w żaden sposób na nas nie naciskają! Rzetelność i niezależność – oto nasze zasady! – przekonuje nas dziennikarska brać... By daleko nie szukać - niedawno Kamil Durczok napisał dla "Dziennika" tekst pt "Premier usiłuje z TVN zrobić przeciwników" (Dziennik 4.07.2007). Kaczyńskiego zostawmy na boku, dziś interesuje nas głównie to, co Durczok ma do powiedzenia o swojej stacji. Otóż, smuci Durczoka to, że Kaczyński "chce zrobić z TVN - niezależnej prywatnej stacji słynącej z dziennikarskiej rzetelności - stronę w politycznym konflikcie", i że "siłą chce wprowadzić (...) dziennikarzy "Faktów" TVN w rolę przeciwników układu rządzącego". Tymczasem - twierdzi Durczok - "...my naprawdę na tym boisku nie gramy. Nie jesteśmy niczyimi przeciwnikami ani zwolennikami. Nie jesteśmy ani pro, ani kontra. Po prostu robimy swoje - czyli normalny program informacyjny, który przedstawia wydarzenia w zgodzie z ich rzeczywistym przebiegiem i prezentuje różne opinie na ich temat". Dodaje też: "Nie jesteśmy powołani do tego, by występować w rolach narzucanych nam przez polityków" - .. .

    Durczok to oczywiście przykład. To samo powiedziałby dziennikarz z TVP, Polsatu, GW, Dziennika, Rzeczypospolitej, itd., itd... Bo niby co mają mówić dziennikarze? Ale – na nasze szczęście – czasami ten, czy ów dziennikarz popada w konflikt z szefostwem. Zwykle dochodzi do czegoś podobnego, gdy dziennikarz zamierza przejść do konkurencji... I wtedy, bywa, że dziennikarz dostaje ataku szczerości...

    Tomasz Lis – odchodząc z TVN, po pożarciu się z Walterem – mówi, że go w TVN naciskali (nie wiem, być może Durczoka  nie muszą – sam wie co i jak... ). Jolanta Pieńkowska rzuca TVP – którego gwiazdą był, nawiasem mówiąc, Durczok – i zwierza się "Przeglądowi" (w roku 2004): "To nie jest tak, że miałam nagle olśnienie i powiedziałam sobie: OK., odchodzę z telewizji. To był proces, decyzja dojrzewała, to narastało. Pierwszy sygnał przyszedł dwa lata temu - afera Rywina i nieprawdopodobne manipulacje przy materiałach. (...) czytaliśmy (...) materiał, zatwierdzaliśmy tekst, reporter szedł na montaż, dalej przygotowywaliśmy program, "Wiadomości" się zaczynały, a na antenie ukazywał się zupełnie inny materiał. Były powycinane fragmenty, powstawiane jakieś rzeczy. (...). Paliły mnie te powycinane materiały" (cyt. za "NCz!" 754/755), ...Graczyk opuszcza „GW” i też mówi to i owo o stosunkach w redakcji tej zacnej gazety... Kittel publikuje jakieś listy przechodząc z „Rz” do „Newsweeka”, i tak dalej, i tak dalej....

    Te chwile dziennikarskiej szczerości – to dla nas prawdziwe skarby. Niestety – nie zdarzają się często... Na co dzień króluje lojalność... I dlatego gwarancją bezpieczeństwa dla odbiorców nie jest efemeryda zwana „niezależnością dziennikarską”. Gwarancją bezpieczeństwa jest realne zróżnicowanie rynku medialnego. Dla odbiorców stan idealny, to stan totalnej wojny pomiędzy jak największą ilością medialnych podmiotów. Gdyby nasze media pałały do siebie nawzajem uczuciami w rodzaju tych, które żywią do „Radia Maryja” – żylibyśmy w zdrowszym kraju... Do zdrowia – niestety – nam daleko... Media nie lubią sobie wchodzić w drogę (acz – przyznajmy – dziś zdarza im się to częściej niż jeszcze niedawno...) A zgoda w medialnym światku – to dla nas, odbiorców, nieszczęście... Bo zastanówmy się: co by było, gdyby „dysponenci mediów” umówili się, że wszyscy PEWNE sprawy przedstawiać będą w swoich mediach w PEWIEN sposób? Otóż, taki Zjednoczony Front Medialny działałby z siłą obucha...

    Ale – nie bądźmy gołosłowni. Na studium przypadku weźmy historię opowiedzianą nam przez jednego z liderów SLD (rzecz dzieje się w czasach rządu Millera): "13 grudnia (2002 -tad) Miller podpisywał umowę z Unią Europejską w Kopenhadze, był piątek. Parę dni wcześniej we wtorek, albo w środę przychodzi do mnie cała ekipa: Rapaczyńska, ludzie z TVN, Polsatu itd. Siadają u mnie i mówią: "Panie pośle, sekretarzu generalny, w piątek jest 13 grudnia, Miller podpisuje umowę w Kopenhadze, zaś dzień wcześniej Jerzy Wenderlich, szef sejmowej komisji kultury przyjmuje sprawozdanie z ustawy medialnej. Prosimy, żeby tej komisji nie było. Potrzebujemy jeszcze czasu na rozmowy". Mówię, że nie mogę wpłynąć na Wenderlicha, żeby zmienił termin posiedzenia komisji, bo to on jest jej szefem. Na to oni mówią tak: "To niech pan sobie wyobrazi 13 grudnia, po podpisaniu umowy w Kopenhadze. I albo jest wielki sukces tego rządu, Millera, was, lewicy i wszyscy o tym mówią, albo też mówimy, że zamyka się usta demokracji w Polsce poprzez ograniczenie wolności mediów i pokazujemy rocznicę 13 grudnia 1981 r. Non stop, aż do znudzenia. Jak pan myśli - będzie sukces, czy go nie będzie?" No i Wenderlich odwołał tę komisję" (podaję za "Panoramą Dolnośląską” – wywiad można znaleźć w sieci)

    Jak pamiętamy - negocjacje w Kopenhadze faktycznie okrzyknięto w mediach gigantycznym sukcesem Millera. Używano chyba nawet - dosłownie! - sloganu, że 13 grudnia 2002 przekreśla 13 grudnia 1981 roku (ale mogę się mylić - pamięć bywa zawodna). W każdym bądź razie relacje "GW" utrzymane były w chwytającym za serce stylu:  "Dziesięć i pół godziny - tyle dokładnie premier Leszek Miller walczył o najlepsze warunki. Targował się najdłużej ze wszystkich, aż w końcu dobił targu: Polska dostała więcej pieniędzy, a rolnicy lepsze warunki (...) Korki od szampana w Kopenhadze nie strzelały. Miller nie miał nawet siły na uśmiech. -Zrzucamy z siebie ciężar Jałty - mówił. Od polskiej "Solidarności", która wywalczyła wolność i demokrację w Europie Środkowej i Wschodniej, dochodzimy do prawdziwej solidarności europejskiej" (tekst J.Pawlickiego i R.Sołtyka cyt. za: Rok w Unii - Jeszcze Polska nie zginęła, GW 29.04.2005).

     Dopiero z czasem zaczęły pojawiać się głosy, że medialny aplauz poszedł może troszkę za daleko... Trafiłem (w sieci) na artykuł nieznanego mi skądinąd pana Roberta Dziemby (ponoć - dziennikarz i politolog), artykuł nosi tytuł "Media a opinia publiczna w kontekście manipulacji", a kwestia medialnej oprawy szczytu w Kopenhadze opisywana jest tam jako "sytuacja modelowa". "Dziś wiemy - pisze Dziemba - że Leszek Miller zapytał dziennikarzy, jak przedstawią wyniki polskich negocjacji i wiemy, że miał pewność, że zostanie to w większości ogłoszone jako sukces, choć w rozumieniu politycznym takowym te negocjacje dla Polski nie były i o tym pisali dziennikarze dużo później. (...). Dziś wiemy, że była to manipulacja, że Polska spasowała, choć nie przegrała".

    Jeśli zaś chodzi o rocznicę stanu wojennego... Przypomnijmy: medialni baronowie zjawiają się u Dyducha (bo on ci to był!) "we wtorek lub w środę" (10 lub 11 grudnia), szczyt w Kopenhadze zaczyna się w piątek 13 grudnia, a 12 grudnia, we czwartek GW (w "Dużym Formacie") serwuje publiczności wywiad Teresy Torańskiej z Jerzym Urbanem. Uznano to wówczas dość powszechnie za - powiedzmy - wcale oryginalny sposób uczczenia rocznicy stanu wojennego. Wkrótce potem Torańska rozmawiała z internautami. Niejaka "Agucha" zapytała w związku z wywiadem: "I czy wie pani, dlaczego wywiad ukazał się akurat teraz - tyle ludzi jest oburzonych zbieżnością dat!" Torańska na to: "zaproponujcie jaka data byłaby lepsza". Agucha: "każda inna..."  Cóż - istotnie... Zaznaczmy, że to, kiedy wywiad był przeprowadzony nie znaczenia. Można go było opublikować w dniu takim, lub owakim, czy fakt, że ukazał się akurat wtedy, kiedy się ukazał ma związek, ze spotkaniem u Dyducha? Nie wiem oczywiście, ale - nie wykluczam.

    Teraz: załóżmy, że to w jaki sposób sprzedano medialnie szczyt w Kopenhadze, oraz to, jak media "obchodziły" w roku 2002 rocznicę stanu wojennego miało związek z ustaleniami, jakie zapadły u Dyducha (zakładamy, że faktycznie zapadły). Kto jest poszkodowanym w całej tej historii?  Dziennikarze, którym kazano (może przy okazji "łamiąc kręgosłupy") przedstawiać rzecz tak, a nie inaczej - zależnie od wyniku negocjacji z politykami? Politycy, których "szantażowano"? A może medialni baronowie, którym przyszło działać w takich, a nie innych warunkach i muszą robić pewne rzeczy, by nie wypaść z gry?  Nic podobnego. Dziennikarze wiedzą przynajmniej w czym biorą udział, a za "złamane kręgosłupy" dostaną "odszkodowania". Politycy i baronowie? Ci dadzą sobie radę. Są rozgrywającymi. Poszkodowani jesteśmy my - odbiorcy - którym wciska się kit...

    I oczywiście możemy się zastanawiać: czy aby nie mamy do czynienia z Medialnym Frontem częściej, niż mogłoby się nam wydawać? Czy – na przykład – medialni baronowie nie mieliby ochoty na stworzenie Medialnego Frontu w obronie kumpla od gry w tenisa,  gdyby przypadkiem powinęła mu się noga?  

tad9
O mnie tad9

href="http://radiopl.pl">

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Polityka