„Zdaję sobie sprawę, że nasz kapitalizm jest częściej polityczny, niż rynkowy” – zwierzał się niegdyś Tomasz Lis Piotrowi Najsztubowi (Tomasz Lis boi się wilczego biletu, Przekrój, luty(?) 2004). A mówił to Lis w kontekście sytuacji mediów. Fakt, że nasz kapitalizm jest „polityczny” utrudnia – zdaniem Lisa – życie i dziennikarzom i właścicielom mediów. A także wpływa na treść i formę tego, co media pompują nam do głów... (zgoda – by to wiedzieć, nie trzeba opowieści Lisa).
Lis bez wątpienia wie dużo (także: dużo więcej, niż chce i może nam powiedzieć), ale najwięcej wie na ten temat chyba, ktoś, kto był w samym, że tak powiem, jądrze, czyli - twórca "kapitalizmu politycznego". A - jak wiadomo od Józefa Oleksego - "Prawda jest taka, że cały kapitalizm polityczny stworzył Kwaśniewski". Co więc sądzi na temat związków polityka-biznes-media Aleksander Kwaśniewski? Zanim do tego przejdziemy - dygresja historyczna. Bez niej trudno byłoby zrozumieć, dlaczego Aleksander Kwaśniewski zaczął nagle rozprawiać z dziennikarzami o takich sprawach (bo opinię Kwaśniewskiego na temat splotu poilityka-biznes-media poznamy, oczywiście, za pośrednictwem dziennikarza...). Zatem – cofnijmy się kilka o lat ...
Otóż, był w III RP czas, gdy media, jak się wydawało, dość niespodziewanie zyskały niepodległość. No - może nie poszło to aż tak daleko, ale każdy, kto jakoś tam przyglądał się mediom w III RP zauważył nagłą zmianę. Zbiegło się to w czasie - mniej więcej - z wybuchem afery Rywin-Michnik. Dziennikarze stali się naraz bardziej dociekliwi, parasol ochronny rozpięty nad postkomuną zaczął, najwyraźniej, przeciekać... I media stały się nagle nadzwyczaj krytyczne wobec ... SLD. Zresztą - SLD samo stało się krytyczne wobec SLD. Bo musicie wiedzieć, że PEWNYM liderom SLD zdarzało się wówczas mówić rzeczy, które - powiedziane dziś, przez kogoś z PiS - wywołałyby potoki oburzenia, rechotu i dowcipów traktujących o tropicielach nieistniejącego "układu". A w pierwszym szeregu oburzających się i szydzących staliby ci, którzy wówczas spijali słowa z ust bossów lewicy. Wiesław Kaczmarek, na przykład powiedział wówczas: "Coraz częściej mam skłonność do myślenia policyjnego. Trzeba zrobić parę pokazówek. Jak się chce coś zmienić, już nie ma innej recepty". Spisał te słowa Jacek Żakowski, wydrukowała je "Polityka" i - wierzcie mi, lub nie - nie zwołał się od tego nawet jeden kongres intelektualistów w obronie demokracji...
Ale – wracajmy do mediów, które niespodziewanie zebrały się na odwagę... Po dziś dzień tamten szczęsny czas, to alibi i powód do dumy dla niejednej dziennikarskiej gwiazdy... "Krytykujemy ostro PiS? - mówią gwiazdy - a czyż nie krytykowaliśmy SLD? Po prostu - jesteśmy krytyczni wobec każdej władzy - przekonują... Ale sprawa wydaje się bardziej skomplikowana...
Bo dziś jesteśmy mądrzejsi o te kilka lat i możemy powiedzieć, że mieliśmy do czynienia nie tyle z erupcją dziennikarskiej niezależności, co raczej z ubocznym efektem wojny "małego pałacu" z "dużym pałacem" (jak wdzięcznie konflikt w łonie oligarchii nazwał pan Gudzowaty). O co poszło? Dlaczego towarzystwo, które powinno przecież - dla własnego dobra - trzymać się razem skoczyło sobie do gardeł? Zapytana o to Jadwiga Staniszkis powiedziałaby pewnie, uczonym żargonem, coś o narastających sprzecznościach wewnątrz oligarchii, ale my oddajmy głos Wiesławowi Kaczmarkowi. W końcu, kto jak kto, ale Kaczmarek siedział w tym wszystkim po uszy... Zdaniem Kaczmarka sytuacja wyglądała wówczas tak: "towarzystwo okrzepło. Między polityką, biznesem i mediami narosły zależności i zobowiązania. Kozak za łeb trzyma Tatarzyna. (...). W dodatku duży mecz się odbył, a teraz jest strasznie ostra dogrywka o największe stawki - gaz, energię, paliwa - czyli o władzę w państwie na długie lata. To powoduje, że pękają hamulce, rodzi się inny styl. Innego rodzaju są naciski i kombinacje" (Jacek Żakowski, Afera towarzystwa, Polityka 2386). Tak to mniej więcej wyglądało... Zdaniem Wiesława Kaczmarka - oczywiście...
A więc gra była o „najwyższą stawkę”, w związku z czym "pękły hamulce"... I wtedy "towarzystwo" popełniło, mam wrażenie, największy błąd w swojej historii... Wciągnęło do rozgrywki publiczność. Za pośrednictwem mediów oczywiście... W związku z tym wszystkim, my, szarzy zjadacze medialnej papki możemy się dziś głowić: skąd wzięła się nagła erupcja dziennikarskiej odwagi i dociekliwości? Dziennikarze przejęli się „etosem zawodu”? A może – jak sygnalizowałem wyżej – był to efekt uboczny jakichś biznesowo-politycznych rozgrywek oligarchów? Jak pisali w - mam wrażenie, dobrze poinformowanym - "Nie" plan "Pałacu" odnośnie SLD wyglądał tak: "Podzielić według kryteriów pałacu prezydenckiego tzw. stare twarze na "dobre" i "złe", wyłonić nowe kierownictwo, zacząć historię sojuszu pisać od nowa" (Krzysztof Pilawski, Restauracja Leszka Millera, Nie 46/2006). Czy nasi dzielni dziennikarze krytykowali "dobre twarze SLD"?... Ujmę to tak: nie pamiętam. Ale może po prostu zawodzi mnie pamięć... (chociaż, przepraszam – coś pamiętam. „dobre twarze SLD” krytykowała zdaje się podległa wpływom Leszka Millera „Trybuna”...)
J akiekolwiek były plany polityczne "małego" i "dużego" pałacu - do gry wszedł "ten trzeci". Na pałacowej wojnie upasły się PO z PiS-em... A Kaczyńcy – najbardziej, czego chyba oligarchowie się nie spodziewali. I ja też przyznaję: do dziś nie do końca to rozumiem. Kaczyńscy nie mieli prawa wygrać. Już choćby z powodu wyglądu. W mediokracji to istotny czynnik. A jednak - wygrali.
Oczywiście widząc zgubne skutki międzypałacowej wojny domowej wojujące dwory odtrąbiły odwrót. Nie obracam się, niestety, w "towarzystwie", ale - przypuszczam - że gdy dziś zdarzy się spotkać jego przedstawicielom, to mówią sobie, w tym swoim żargonie, który znamy z różnych nagrań, coś w stylu: "NIGDY K... WIĘCEJ!". Nigdy więcej wzajemnego podgryzania się (użyłem delikatnego określenia) na oczach plebsu!". Przypuszczam też, że "towarzystwo" wzięło za mordy służących im dziennikarzy z siłą nieznaną w - powiedzmy - 2004 roku. O czym świadczyć może - na przykład - ewolucja TVN-24. W każdym bądź razie to "poluzowanie" i - potem - "dociśnięcie" dało efekt opisany przez Jarosława Kaczyńskiego: "... w latach 2003-2004 coś się zmieniło. To, co czytamy, i to, co widzimy, jakoś się do siebie zbliżyło. No, ale dzisiaj mamy do czynienia z energiczną tego, co było przedtem, ta kontrrzeczywistość znów triumfuje" (Oni ukradli państwo, GW 18/19.02.2006). Krótko mówiąc, gdy wybory wygrali nie ci, którzy powinni - nastąpiła totalna rehabilitacja III RP... Ale cośmy się w międzyczasie nasłuchali i naoglądali – to nasze (1)...
Teraz możemy wrócić do Aleksandra Kwaśniewskiego i jego opowieści o „kapitalizmie politycznym”... Otóż, w owym magicznym momencie III RP, gdy media – jak mogło się wydawać - (prawie) "wybiły się na niepodległość" Jacek Żakowski porozmawiał sobie z Aleksandrem Kwaśniewskim. Panowie pogadali o tym i owym, także - rzecz jasna - o aferze Rywin-Michnik. Kwaśniewski przy okazji potrącił kwestię relacji polityka-biznes-media. Mówił: "Ta sprawa to bardzo poważny sygnał dla co najmniej trzech środowisk, żeby się zastanowiły, jak powinny wyglądać wzajemne kontakty - to są politycy, biznes i media. Media też jakby tak głęboko weszły w życie publiczne, że te role się zamazują, że mówi się coś na ucho, a coś innego oficjalnie. Wszyscy są ze sobą dosyć zakolegowani i tak dalej. (...). Musimy wrócić do linii demarkacyjnych, które dzielą te środowiska i które pokazują, że jednak pracujemy w różnych sferach, posługujemy się nieco innymi instrumentami, podlegamy kontroli. Czyli ten stopień przenikania musi być dużo mniejszy, niż jest w tej chwili" (Jacek Żakowski, Afera towarzystwa, Polityka 2386).
Media jakby tak głęboko weszły w życie publiczne
Role się zamazują
Wszyscy są ze sobą dość zakolegowani
Między polityką, biznesem i mediami narosły zależności i zobowiązania (Kaczmarek)
Czy rozumiecie co powiedział Kwaśniewski (i Kaczmarek) o „dysponentach mediów” i służących im dziennikarzach?
Po przemyśleniu tej kwestii można spokojne wrócić do lektury „GW” czy „Polityki”, ewentualnie – pooglądać sobie TVN-24 czy „Polsat”...
Inne tematy w dziale Polityka