
W dzisiejszych czasach najważniejszy jest zysk. W życiu codziennym, w polityce, ale zwłaszcza w biznesie, liczy się przede wszystkim pieniądz. Cała reszta odchodzi na dalszy plan. I chociaż konsumpcjonizm osiągnął już niemal swój szczyt, to sprzedaż towarów wcale nie jest łatwa.
Kiedyś popularność produktom napędzał ich stosunek jakości do ceny. Im coś lepszego i za mniejsze pieniądze, tym lepiej – zarówno dla sprzedawcy jak i dla klienta. Współcześnie tym dość uporządkowanym światem handlu wstrząsnęła jednak nowa dziedzina wiedzy – marketing.
Za jego sprawą wszystko przestało być jasne. Jakość produktów zeszła na drugi, jeśli nie trzeci lub czwarty plan. Prym zaczął wieźć wizerunek. Marka. Czyli mówiąc wprost – wyimaginowany obraz towaru, który powinien posiadać konsument. Branding ma za zadanie zbudować go w umysłach odbiorców. I przekształcić wady w zalety, bądź w najgorszym razie – w niezauważalne cechy produktu.
500 PLN za parę w miarę zwyczajnych przecież butów to zdecydowanie za drogo dla każdego trzeźwo myślącego człowieka. Dlatego też firmy typu Adidas czy Nike nie sprzedają butów. Tzn. nie sprzedają TYLKO butów. Kupując ich produkt nabywca zyskuje coś więcej niż obuwie. Konsument nabywa towar głównie dla całej marketingowej otoczki – nie nabywa butów, a kupuje sport, sprawność fizyczną. Kupuje sobie sposób, w jaki chce być postrzegany w społeczeństwie.
Żeby zostać profesjonalnym sportowcem potrzeba wielu wyrzeczeń i codziennych treningów. By zostać zauważonym trzeba poświęcić wiele czasu i energii. Albo… można udać się do centrum handlowego, wyjąć z kieszeni 500 PLN i kupić sobie wizerunek sportowca. To przecież o wiele prostsze.
Oczywiście w butach z Adidasa nie staniemy się sportowcami w dosłownym znaczeniu. Ale nasza podświadomość ma pozwolić nam poczuć się lepiej, bo chodzimy ometkowani w taki sam sposób jak nasi idole-atleci, gdy wychodzą na boisko. Na zasadzie podświadomych skojarzeń opiera się cała współczesna gospodarka nastawiona na nadprogramową i niepotrzebną konsumpcję bezwartościowych dóbr i usług.
Niektóre firmy, jak np. Benetton, stawiają na mocny i kontrowersyjny przekaz. Celowo wywołują mini-skandale (zazwyczaj na tle obyczajowym), by zapaść w pamięć odbiorcy jako firma odważna, niepokorna, łamiąca tabu.
Taką strategię przyjął ostatnio także producent piwa marki Lech – Kompania Piwowarska S.A. Swój produkt reklamuje od pewnego czasu hasłem „Spragniony wrażeń? Zimny Lech!”. By kampania zapadła w pamięć, wywołano – wzorem najlepszych w tej dziedzinie na świecie - mini-skandal. Otóż w pobliżu wawelskiego zamku, gdzie pochowano prezydencką parę, Marię i Lecha Kaczyńskich, wyeksponowano zielony megaboard z kontrowersyjnym hasłem.
„Zimny Lech” przy Wawelu kojarzy się jednoznacznie. Można udawać, że to czysty przypadek i że nikt o takim niefortunnym zbiegu okoliczności nie pomyślał. Wszyscy jednak wiedzą o co chodzi. Na zakrapianych grillach hasło Kompanii Piwowarskiej święci wielkie sukcesy, do spółki z zapowiedzią przygotowania drinka „Krwawa Merry”. Deptanie grobu stało się rozrywką, praktykowaną głównie przez nowobogacką klasę średnią.
Nie sposób udawać, że promocja piwa Lech to typowa akacja w stylu Benettona. Kompania Piwowarska przekroczyła bowiem kolejny rubikon przyzwoitości. Pokazała, że wszystko jest na sprzedaż. Udowodniła, że kontrowersyjne kampanie reklamowe nie muszą nieść ze sobą żadnej wartości społecznej. Mogą być zwyczajną, prostacką aluzją w najgorszym stylu. Ważne, że się sprzedają.
Robienie pieniędzy na tragedii 96 osób i ich rodzin, na zaledwie 2 miesiące po tragedii (bo wtedy mniej więcej pojawiły się pierwsze billboardy) jest idealnym dowodem na upadek obyczajów i zwykłej ludzkiej kultury, jakie niesie ze sobą postprodukcyjny, nastawiony wyłącznie na nieograniczoną konsumpcję kapitalizm i chłodny, cyniczny marketing, działające w warunkach płytkiej popkultury.
Inne tematy w dziale Polityka