Piechuła Piechuła
535
BLOG

Gdzie się podziało tanie państwo?

Piechuła Piechuła Polityka Obserwuj notkę 6

Deficyt budżetowy analizowany kwotowo nie nastraja optymistycznie. Nie lepiej jest, gdy przyjrzymy się deficytowi w stosunku do PKB. W 2010 roku tak analizowany deficyt sięgnął rekordowych w III RP -7,9%.

Rząd Donalda Tuska, tak jak każdy z jego poprzedników, zadłuża nasz kraj. Z tą różnicą, że gabinet premiera z Gdańska robi to na potęgę. Wykazała to już analiza kwotowa deficytu budżetowego w kolejnych latach. Suche fakty nie zdołały jednak przekonać wszystkich. Głównym zarzutem, pojawiającym się pod adresem powyższego opracowania, był brak wskazania, jaki procent PBK stanowią 122 mld zł, których zabrakło w kasie państwa w ostatnich 4 latach.

 Przyjrzyjmy się więc deficytowi publicznemu jako procentowej wartości PKB. Wg. danych Eurostatu, czyli Europejskiego Urzędu Statystycznego, w latach 2007 – 2010 deficyt w Polsce wzrósł z -1,9% do -7,9%, czyli ponad czterokrotnie. Ponadto, wynik z 2010 to najwyższa wartość tego wskaźnika od 1995 roku. Wcześniejszych wskaźników Eurostat nie publikuje.

Warto pamiętać, że w czasie rządów Platformy Obywatelskiej mieliśmy do czynienia z gigantycznym kryzysem gospodarczym, o skali globalnej. Z drugiej strony jednak w odpowiedzi na załamanie rynków podniesiono podatki, w tym najbardziej odczuwalny dla wszystkich Polaków VAT. Obniżono o połowę zasiłek pogrzebowy. Opodatkowano książki. Jakby tego było mało, Ministerstwo Finansów sięgnęło także do zasobów Funduszu Rezerwy Demograficznej, najpierw po 7,5 mld zł, a następnie po kolejne 4 mld zł. 

Nie sposób obarczyć winą za nasz zadłużeniowy problem niewystarczające dochody państwa. Od 2005 roku przychody do budżetu systematycznie rosną. Obecnie są niemal dwukrotnie wyższe niż przed sześciu laty i według prognoz mają wynieść 622.32 mld zł.

Przyczyną pogłębiającego się kryzysu zadłużeniowego nie są spadające przychody, a wzrost wydatków państwa. Sama zapowiedź zmniejszenia zatrudnienia w administracji publicznej poskutkowała utworzeniem 40.000 nowych stanowisk urzędniczych. Jak w 2010 roku podawała Rzeczpospolita, wydatki na same pensje dla urzędników wzrosły do 25 mld zł. Zważywszy, że cztery lata rządów Platformy Obywatelskiej kosztowały nas w sumie 122 mld zł, to suma niebagatelna.

Członkowie partii Donalda Tuska nie za bardzo przejmują się jednak tymi wskaźnikami. Np. Hanna Gronkiewicz-Waltz w czasie swojej 4-letniej kadencji na stanowisku Prezydenta Warszawy, stworzyła 2000 nowych etatów urzędniczych. Uśredniając, to więcej niż jedno nowe stanowisko na dzień. Zakładając mocno zaniżoną przeciętną urzędniczą pensję na poziomie 2000zł, uzyskujemy dodatkowy koszt 48 milionów zł rocznie (sic!). A to tylko Warszawa.

Politycy PO widzą jednak tę sprawę inaczej. Owszem, deficyt jest znaczny i ciągle rośnie, ale według oficjalnej wersji jest to spowodowane obniżeniem przez PiS podatku PIT i składek ZUS. Czyli mówiąc wprost – problemem budżetu, według partii rządzącej, są płacący za małe podatki obywatele, a nie kosztowne i ciągle rozrastające się państwo biurokratyczne.

To osobliwa konkluzja. Czyżby politycy PO naprawdę zapomnieli, że to właśnie oni obiecywali nam tanie państwo?

* * Więcej informacji na ten temat * *

Piechuła
O mnie Piechuła

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka