Strona tytułowa
Strona tytułowa
Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz
1774
BLOG

Powroty

Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 4


image

Pan Redaktor Jastrzębowski był łaskaw popełnić wstęp do książki, którą już jakiś czas temu napisałem wspólnie z Wojtkiem Bogaczykiem. Napisał tak

Pozwól przeszłości odejść

Cóż koszmarniejszego od spełniania marzeń? Cóż potworniejszego od życzeń, które się ziszczą. Że bzdury? Że podcinam skrzydła wizjonerom?
Może trochę tak, ale tu polecę Państwu lekturę „Powrotów” Adama Pietrasiewicza i Wojciecha Bogaczyka, żebyśmy wiedzieli skąd wypływa ta wstępna kontrowersja. Przeczytać warto z wielu powodów. Choćby z powodu języka, taki język to niestety coraz rzadziej spotykany luksus. Bardzo dobra, poprawna polszczyzna, niosąca satysfakcję swoją przezroczystością…
Za bardzo książki opowiadać nie chcę, bo nie będę odbierać Państwu przyjemności czytania, ale delikatnie coś opowiedzieć o tej niezwykłości z pogranicza fantastyki, historii, czy raczej historii alternatywnej i literatury, muszę.
Imaginujcie. Wchodzicie Państwo w posiadanie przedmiotu, który w pewnym zakresie pozwala cofać się w czasie i zmieniać tamten umarły świat. Ileż dobra byśmy zrobili, prawda? Ileż błędów naprawilibyśmy? Jakbyśmy my tych Polaków przestrzegli przed tymi błędami.
I oto nasz bohater trzyma w ręku ten przedmiot, i oto pełen wzniosłych, szlachetnych wizji zaczyna swoich kilka podróży w przeszłość, żeby wszystko zmienić na lepsze. I tu nieprzewidziany problem. Punktowa słuszna zmiana przeszłości wcale nie jest punktowa, bo niesie ze sobą niedającą się przewidzieć lawinę zmian.
Powroty głównego bohatera do zmienionej teraźniejszości nie są powrotem do lepszych światów. Chciał dobrze, wyszło jak… zresztą proszę naprawdę to kupić i przeczytać, bo ja nie będę zdradzał. Napomknę, że jeden z powrotów w przeszłość zmienia nasze przedwojenne sojusze i oto Polska, jak chciałoby tego wielu historyków, staje w jednym szeregu z Hitlerem, żeby zniszczyć Sowietów i ocalić naszą Ojczyznę.
Oj nie takiego zakończenia tej przygody spodziewali się piewcy sojuszu z nazizmem, nie takiego… „Powroty” zasmuciły mnie na wielce satysfakcjonujący sposób. Jakbym stał się po lekturze trochę mądrzejszy, trochę bardziej świadomy, jakby coś mi się w głowie rozszerzyło.
Oczywiście, jak każdy czytelnik zastanawiałem się, co ja bym osobiście zmienił w przeszłości, gdybym mógł. Im bardziej jednak wrastałem w lekturę, tym mniej byłem skłonny do majstrowania w historii. Rosła we mnie ostrożność i refleksja o takich rozgałęzieniach, jak korzenie, które wyrastają w przedziwne, niespodziewane strony z jednego tylko faktu.
Ta lektura to dobrze spędzony czas i na koniec uwrażliwię tylko na ten jeden obraz, na obraz Placu Czerwonego w książce. Więcej nie zdradzę, a przeszłość? Przeszłości warto pozwolić odejść.


Książka powstała w takiej formie dzięki Wojtkowi Bogaczykowi. Pomysł był mój, ale to był pomysł na czytadło do pociągu, 150-200 stron o podróży w czasie. Dzięki Wojtkowi, który był zawodowym historykiem, powstała książka nieomalże historyczna. Wszystko w niej jest prawdą, chyba, że musi być fantazją. Staraliśmy się z Wojtkiem trzymać faktów historycznych, realiów historycznych i nie fantazjować tam, gdzie prawda historyczna mogła po prostu być przedstawiona taką, jaką jest.

W książce są na przykład fragmenty artykułów prasowych z 1939 roku. To są prawdziwe artykuły z ówczesnych gazet, tyle że zmieniliśmy drobne szczegóły tak, aby pasowały do fabuły. Są dokumenty z Urzędu Bezpieczeństwa i to też są PRAWDZIWE dokumenty z IPN dostosowane do potrzeb książki. Jest i list mojego własnego dziadka z Kozielska do mojej Babci na dwa miesiące przed zamordowaniem Go przez sowietów. Prawdą są nazwiska, prawdą są nawet numery telefonów i opisy postaci, bo gdy pisaliśmy książkę, to spędziliśmy godziny na wyszukiwaniu zdjęć z Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Napisanie tej książki było naprawdę ogromną frajdą dla nas, sprawiło nam mnóstwo radości.

Miał powstać kolejny tom, który ma już nawet roboczy tytuł (Ryngraf), ale Wojtek wziął i umarł, a ja zostałem z rozpoczętą książką, której jakoś nie potrafię dalej pisać bez Jego pomocy...

Gdy dziś otwierałem pierwszą paczkę z egzemplarzami autorskimi to obok satysfakcji, którą chyba każdy autor odczuwa gdy zrywa papier z paczki, myślałem o Wojtku, który opuścił nas zdecydowanie za wcześnie.
image

Gdyby ktoś z Państwa był zainteresowany lekturą, zapraszam na strony Wydawnictwa Odesfa, gdzie znajdą Państwo wersję papierową jak i wersję elektroniczną książki. 

Dla tych, którzy nie mogą się zdecydować wrzucam tutaj fragment, który jakoś najbardziej noszę w sercu. Pamiętam, że opisanie defilady zwycięstwa wojsk polskich nad sowieckimi na Placu Czerwonym w Moskwie sprawiło mi niesamowitą frajdę, która NIESTETY nabiera pewnego znaczenia dziś, gdy na wschodzie dzieje się to, co się dzieje.

***

Tu Polskie Radio. Z Moskwy mówi do państwa Tadeusz Bocheński. Mamy dziś poniedziałek 1 stycznia 1940 roku. Prosimy tych, którzy są przy odbiornikach, by zaprosili swoich sąsiadów nieposiadających radia, by wszyscy Polacy mogli usłyszeć tę audycję. Nadajemy niezwykłą relację z historycznego wydarzenia – defilady zwycięstwa, która rozpoczyna się właśnie na placu Czerwonym pod murami moskiewskiego Kremla. Proszę państwa, będziemy dziś tu w Moskwie, świadkami nadzwyczajnych wydarzeń, będziemy widzieli jak pierwszy raz po ponad trzystu latach polski żołnierz maszeruje w tym miejscu jako bohater, zwycięzca wojny. Wojny, w której nie był agresorem!

Proszę państwa, tutaj jest godzina za kwadrans dziesiąta przed południem. Ogromny plac Czerwony, który znajduje się pod murem Kremla od wczesnych godzin rannych wypełniał się ludźmi, którzy przyszli zobaczyć niezwykłe wydarzenie, jakim będzie dzisiejsza defilada. Na murze kremlowskiego pałacu umieszczona jest wielka podobizna Naczelnego Wodza, marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Obok niego podobizna pana Prezydenta Rzeczpospolitej Ignacego Mościckiego oraz króla Rumunii. To oni są głównymi autorami tej wielkiej wiktorii, jaką polskie wojska, wspierane przez wojska rumuńskie odniosły nad armią bolszewicką, która podstępnie zaatakowała naszą ojczyznę. To już drugi raz pokonaliśmy bolszewików – tym razem, możemy mieć taką nadzieję, definitywnie. Oczywiście, jak wszyscy wiedzą, bolszewicka zaraza jeszcze nie została wypleniona, jeszcze trwa za Wołgą, za Uralem, na Syberii, gdzie stara się lizać rany. Wierzymy wszyscy, że tym razem nadszedł jej definitywny kres.

I to wcale nie nasze wojska zadadzą jej ostateczny cios, ten coup de grâce. Wierzymy, że to sami Rosjanie i obywatele republik, które bolszewicka Rosja, wbrew ich woli, przyłączyła do Związku Sowieckiego, przepędzą tych zbrodniarzy, którzy gnębili ich przez tyle lat. Wierzymy w to, bo już dziś widzimy, jak bardzo przez samych Rosjan znienawidzona to była władza! Gdy tylko znikli politrucy i komisarze, gdy tylko odeszła groźba bata i karabinu, chłopi porozwiązywali narzucone im spółdzielnie, zwane tu kołchozami. Odzyskali to, co im kołchozy odebrały i zaczęli samodzielnie zajmować się swoją ziemią. Jest im teraz trudno, bo wojna odebrała im zapasy, ale przynajmniej mogą z nadzieją patrzeć w przyszłość. Nie będą już zależni od łaski i niełaski przysyłanych z Moskwy komunistycznych rządców i ekonomów.

Proszę państwa, pogodę mamy tu bardzo mroźną, ale piękną. Siedzę w specjalnie przygotowanym namiocie, mam na głowie futrzaną czapkę, na dłoniach grube rękawiczki, a na nogach wspaniale trzymające ciepło walonki, a i tak drżę! Ale nie z zimna, proszę państwa, nie z zimna. Drżę z podniecenia, z dumy, że mogę być naocznym świadkiem takiego historycznego wydarzenia!

Od rana świeci przepiękne słońce, jakby chciało jak najlepiej oświetlić naszych żołnierzy, którzy będą tu za chwilę defilować, niosąc sztandary zdobyte na pokonanych bolszewickich jednostkach! Wszystkie, a jest ich kilka tysięcy, zostaną złożone u stóp wielkiej loży honorowej. To z niej Naczelny Wódz, pan marszałek Rydz-Śmigły będzie odbierał defiladę. Defiladę, która pod tym pięknym, moskiewskim słońcem, będzie przechodziła w ponaddwudziestopięciostopniowym mrozie. Mróz ścisnął nas tu od rana, trzyma i nie chce złagodnieć. Bezchmurne niebo pozwoli nam na obserwowanie przelotu samolotów bojowych. Zapowiada się tu, proszę państwa, nadzwyczajne wydarzenie, które zapisze się złotymi zgłoskami w historii naszego państwa. Dziś, po raz pierwszy od tylu lat, stoimy tu pod murami Kremla, jako niekwestionowani zwycięzcy! Podkreślamy siłę naszego oręża, dzięki któremu Rzeczpospolita wzbija się na szczyty sławy.

W 1610 roku hetman Żółkiewski był już tutaj. Rzeczpospolita mogła wtedy objąć tron rosyjski. Być może historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. Ale historia potoczyła się tak, jak się potoczyła. Wiemy, że tego, co już się wydarzyło, zmienić się nie da. Nasz naród wiele wycierpiał od tego czasu z rąk rosyjskich. Wiele upokorzeń, wiele też krwi musiało zostać przelanej, byśmy przetrwali tę ciągłą presję, jaką na nas wywierano. Dziś przyszedł dzień, w którym nastąpi symboliczna zapłata za to wszystko. Dzień dziejowej sprawiedliwości, której będą państwo świadkami przy swoich odbiornikach.

Wszystko jest już gotowe do rozpoczęcia. Trybuna honorowa mieści się na budynku, w którym do niedawna spoczywały zabalsamowane zwłoki Włodzimierza Lenina. Zamienił Rosję w piekło na ziemi, odbierając milionom ludzi wolność i jakąkolwiek nadzieję na godne życie. Nasi żołnierze przechodząc przez Rosję w swym zwycięskim marszu na Moskwę, widzieli niejedno. Widzieli, w jakich warunkach przyszło żyć ludziom, którzy uprawiali jedne z najżyźniejszych ziem świata. W jakiej biedzie musieli wychowywać swoje dzieci. Nawet najbardziej nieprzychylne bolszewikom gazety nie opisywały tego, co widzieliśmy tu na własne oczy! A cała ta niewyobrażalna bieda jest dziełem człowieka, któremu bolszewicy postawili tutaj, pod murami Kremla, wielkie kamienne mauzoleum. Dziś to mauzoleum jest puste, gdyż sami mieszkańcy Moskwy opróżnili je i spalili to, co pozostało ze szczątków wodza rewolucji.

Mauzoleum zostało zbudowane z przepięknego granitu, który został tak starannie wypolerowany, że można się w nim przeglądać jak w lustrze. W jego górnej części było wyryte nazwisko tego zbrodniarza. Ponieważ przed defiladą nie dało się tego usunąć, zostało zasłonięte biało-czerwoną flagą, na której pośrodku widnieje ogromny biały, polski orzeł.

Proszę państwa, zbliża się początek defilady. Za wielką cerkwią Wasyla Błogosławionego, znaną w całym świecie ze swych wspaniałych, pięknie malowanych kopuł, stoją już jednostki gotowe do przemarszu. Piękna cerkiew została wybudowana w XVI wieku z rozkazu Iwana Groźnego, jako upamiętnienie zwycięstwa nad Tatarami i zdobycia Kazania. Naprawdę jest to osiem cerkwi połączonych w jedną. Kolorowe kopuły były początkowo pozłacane. Cerkiew niestety milczy – bolszewicy w swym szale niszczenia wszystkiego, tego co ma jakikolwiek związek z Bogiem, pozbawili ją wszystkich dzwonów.

Na szczycie trybuny honorowej stanął już pan prezydent Ignacy Mościcki, obok niego, po prawej Jego Królewska Wysokość Karol II Hohenzollern-Sigmaringen, król Rumunii. Rumunii, która tak walecznie wspierała nasze wojska w tej trudnej wojnie. Karol II jest od 1935 roku honorowym dowódcą 57. Pułku Piechoty Wielkopolskiej, który to oddział brał udział w walkach pod Leningradem. To jego żołnierze, jako pierwsi, zatknęli polski sztandar na szczycie Pałacu Zimowego. Pałac ten przed rewolucją bolszewicką był siedzibą cara, a później został zamieniony na muzeum, w którym bolszewicy umieścili zrabowane rosyjskiej arystokracji dzieła sztuki. Dowódca 57. Pułku Piechoty Wielkopolskiej, pan podpułkownik dyplomowany Tadeusz Kazimierz Rybotycki jest dziś honorowym adiutantem Jego Wysokości króla Rumunii i asystuje mu na trybunie.

Prezydent Rzeczpospolitej oraz Jego Królewska Wysokość Karol II są gospodarzami dzisiejszych uroczystości i rozpoczynają właśnie witanie zaproszonych gości. Obok pana prezydenta Rzeczpospolitej stoi pan premier polskiego rządu, generał Felicjan Sławoj Składkowski.

W tej chwili na trybunę wchodzi pierwszy z gości, pan premier Prus, feldmarszałek Hermann Göring, as lotnictwa z czasów Wielkiej Wojny. Jest on obecnie najbliższym współpracownikiem kanclerza Adolfa Hitlera. Marszałek Göring zna doskonale pana prezydenta Mościckiego i pana premiera Składkowskiego, gdyż od wielu lat jest zapraszany do Polski, gdzie chętnie bierze udział w polowaniach. Podczas tych polowań, jak nietrudno się domyślić, poza strzelaniem do dzików i jeleni załatwia się też sprawy wagi państwowej. Podobno podpisanie paktów sojuszniczych między Polską a Niemcami w sierpniu ubiegłego roku, to właśnie wynik któregoś z takich myśliwskich spotkań. Marszałek Göring jest znany ze swojego upodobania do mundurów paradnych, które każe sobie szyć specjalnie, według projektów najlepszych krawców. Mundury te nie mają wiele wspólnego z klasycznym krojem mundurów niemieckiej armii, które można zobaczyć u towarzyszących mu oficerów. Ponadto jest zapalonym kolekcjonerem dzieł sztuki i gotów jest na wiele, by zdobyć obrazy czy rzeźby wielkich mistrzów. Znany jest też ze swoich nienagannych manier i perfekcyjnej znajomości tajników protokołu dyplomatycznego.

Rozprawia się tu w Moskwie o tym, dlaczego kanclerz Hitler nie przyjechał na uroczystości. Przeważa opinia, że zwycięstwo nad Sowietami przypadło w udziale wyłącznie naszym wojskom. Żadna znacząca pomoc ze strony Niemiec nie była nam potrzebna. Są też i tacy, którzy twierdzą, że kanclerz jest ciężko chory, czy nawet umierający, albo że zwariował, ale są to niczym nie poparte bajania dziennikarzy poszukujących taniej sensacji.

Pan prezydent Mościcki z uśmiechem ściska rękę marszałka Göringa. Ten salutuje swoją piękną, zdobioną drogocennymi kamieniami buławą marszałkowską i staje po prawej stronie pana prezydenta. Wita się z królem Karolem II. Wraz z marszałkiem Göringiem do Moskwy przybył niemiecki minister spraw zagranicznych, pan Joachim Ribbentrop. Jest to jego druga, w ciągu ostatnich kilku miesięcy, podróż do stolicy Rosji. W sierpniu ubiegłego roku był tutaj, by podpisywać umowy z Sowietami, po których dziś nie pozostało nawet wspomnienie. Nietrudno sobie wyobrazić co mogłoby się stać z Rzeczpospolitą, gdyby Niemcy zawarli sojusz z Sowietami. Tak, proszę państwa, to może się wydawać niewyobrażalne, ale nie jest to tylko fantazja! Podobno i po stronie sowieckiej, i po stronie niemieckiej były takie pomysły. Dzięki Bogu, nigdy nie zostały zrealizowane.

Ale wróćmy do uroczystości.

Były niesnaski co do tego, kto będzie witał gości na trybunie i jakie powinno być pierwszeństwo. Oczywiście Rumuni uważali, że ranga ich władcy, jako arystokraty i króla jest wyższa od rangi polskiego prezydenta, więc to on powinien być gospodarzem uroczystości. Było to nie do przyjęcia dla Polski, ale sprawę ponoć rozwiązał sam król Rumunii, który zgodnie ze zdrowym rozsądkiem przypomniał, że to Polska poniosła największy ciężar wojny i że to Polska, a nie Rumunia była celem sowieckiej napaści.

Teraz wchodzą delegaci innych państw sojuszniczych. Jest przywódca Słowacji, ksiądz Jozef Tiso. Bardzo serdecznie ściska dłoń prezydenta Mościckiego. Przedstawiciel Finlandii, marszałek Carl Gustaf Mannerheim po przywitaniu się z głowami państw Polski i Rumunii obejmuje premiera Składkowskiego. Panowie znają się od lat, jeszcze z czasów sprzed Wielkiej Wojny. Teraz widzę specjalnego wysłannika japońskiego cesarza Hirohito, pana premiera Nobuyuki Abe, który najpierw wita się tradycyjnym, niskim ukłonem. Zarówno prezydent Mościcki, jak i król rumuński podobnie kłaniają się japońskiemu premierowi, po czym podają mu dłoń do uściśnięcia. Premier ubrany jest w paradny mundur armii japońskiej, który wbrew temu, co niektórzy mogliby sobie wyobrażać, jest klasycznym mundurem wojskowym i nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi strojami samurajów. Kolejnym dostojnikiem wchodzącym na trybunę jest wysłannik włoskiego przywódcy Benito Mussoliniego, jego zięć, hrabia Galeazzo Ciano, który został w zeszłym roku odznaczony przez pana prezydenta Mościckiego Orderem Orła Białego.

Pan prezydent Mościcki, Jego Wysokość król Karol II oraz marszałek Göring stanęli po środku trybuny. Premier Składkowski wraz z premierem Rumunii Gheorghe Tătărescu nadal witają przedstawicieli innych państw. Minister Szembek wita tę część korpusu dyplomatycznego, która nie zdecydowała się wycofać razem z bolszewikami za Wołgę i Ural, tylko pozostała w Moskwie w oczekiwaniu na ukonstytuowanie się nowych władz. Na ważnych miejscach, niedaleko prezydenta Mościckiego stoją przywódcy nowej Białorusi, generał Bułak-Bułachowicz oraz Ludowej Republiki Ukrainy, Dymitr Lewiński. Nieco bardziej z tyłu staje polska i rumuńska generalicja, członkowie rządu, marszałkowie Sejmu i Senatu, posłowie oraz inni ważni, zaproszeni goście.

Z rozmów z przedstawicielami Sztabu Głównego Naczelnego Wodza wiemy, że wielkim problemem natury dyplomatycznej było to, jak należy potraktować dowództwo nowej armii rosyjskiej z generałem Własowem na czele. Wreszcie, po długich dyskusjach ustalono, że oddziały Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej przejdą w drugiej części defilady, po wojskach polskich i rumuńskich. Generał Własow wprowadzi je, po czym wejdzie na trybunę tak, by jego żołnierze mogli przedefilować przed swoim dowódcą. Oddziały Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej odegrały ważną rolę w czasie wojny. Poza udziałem w działaniach bojowych, umiejętnie prowadziły agitację wśród Sowietów. Dzięki nim dziesiątki sowieckich jednostek poddały się bez jednego wystrzału! Ci żołnierze zasłużyli, by wziąć udział w tej defiladzie.

Proszę państwa, za chwilę kremlowskie kuranty wybiją godzinę dziesiątą, moment rozpoczęcia historycznej, niezwykłej defilady. Przepraszam, mój współpracownik wskazuje ręką na trybunę honorową i coś mówi... tak... faktycznie! Proszę państwa! Patrzę na trybunę honorową i jestem zdumiony tak samo jak inni korespondenci stacji radiowych, których tu wokół mnie jest kilkunastu. Proszę państwa! To niezwykłe, ale z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że na trybunie honorowej nie ma pana marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego! Dostojnicy stoją, obok pana prezydenta Mościckiego jest wolne miejsce, można się domyślić, że pozostało z myślą o Naczelnym Wodzu, ale jego samego nie ma. Widzę, że inni obecni tu dziennikarze też zauważyli tę nieobecność i zrobiło się zamieszanie. Niektórzy pobiegli do telefonów, inni próbują się czegoś dowiedzieć od oficerów nadzorujących naszą tu obecność. Oczywiście gdy tylko dotrą do mnie jakiekolwiek wiadomości, przekażę je państwu natychmiast! Trudno uwierzyć, by pan marszałek nie wziął udziału w takim wydarzeniu. Być może szykuje nam jakąś niespodziankę?

Proszę państwa, kremlowskie kuranty zaczęły wybijać godzinę dziesiątą, rozpoczyna się największe wydarzenie naszych czasów! Chyba bez przesady można je nazwać wydarzeniem stulecia, a może i więcej niż stulecia! Nigdy, w żadnym momencie ostatnich stu pięćdziesięciu a może i dwustu lat, nie moglibyśmy sobie wyobrazić polskich sztandarów powiewających w tym miejscu! Nasi dziadowie, pradziadowie i ich pradziadowie nie mogli nawet marzyć o tym, czego dziś jestem świadkiem, czego jesteśmy wszyscy świadkami! Gdybym tylko mógł pokazać państwu te wszystkie kolory, te wszystkie białe orły, którymi przystrojony jest dziś... Ale proszę państwa, defilada się rozpoczęła. Wielka orkiestra Wojska Polskiego gra Mazurek Dąbrowskiego, wszyscy stają, oficerowie salutują, ja też wstaję, a głos proszę państwa więźnie mi w gardle...

(...)

Proszę państwa, mam nadzieję, że nadal mogą państwo słuchać naszej relacji, relacji Polskiego Radia prosto z Moskwy, gdzie zaczęła się właśnie wielka defilada zwycięstwa na placu Czerwonym przed murami Kremla. Proszę państwa, cóż to za niezwykły widok! Po odegraniu Mazurka Dąbrowskiego, orkiestra Wojska Polskiego zaintonowała pieśń I Brygady Legionów Polskich, My, Pierwsza Brygada i chyba wszyscy obecni tu Polacy, a szczególnie ci, którzy byli towarzyszami broni marszałka Piłsudskiego, śpiewali, choć było słychać, że niektórym łamał się głos z przejęcia. Ach! Gdyby tylko stary Marszałek mógł tu z nami być...

Ale proszę państwa, oto zza wielkiej cerkwi wyrusza defilada. Widać las biało-czerwonych sztandarów niesionych przez żołnierzy. Słychać miarowe uderzenia butów o moskiewski bruk. A na czele... tak, proszę państwa, widzę to już wyraźnie, na czele, przed żołnierzami niosącymi sztandary wszystkich polskich jednostek, które wzięły udział w kampanii, na pięknym, białym koniu jedzie Naczelny Wódz, marszałek Edward Rydz-Śmigły. Dlatego nie było go przy prezydencie na trybunie. To on, jak najbardziej zasłużenie, otwiera na białym rumaku defiladę zwycięstwa, To on przyniósł tej ziemi pokój i szansę na dobrobyt. Koń kłusem podwozi jeźdźca przed trybunę, podbiega oficer w galowym mundurze 13. Pułku Ułanów z różowym otokiem na czapce i łapie rumaka za uzdę. Naczelny Wódz zsiada i szybkim krokiem kieruje się na trybunę, gdzie wita się z panem prezydentem Rzeczpospolitej oraz z królem Karolem II, pozdrawia pozostałych gości i staje przodem do maszerujących, już przed nim, pierwszych oddziałów.

Pierwszą kolumnę tworzą wszystkie sztandary oddziałów, które wzięły udział w kampanii, a nie mają swej delegacji na defiladzie. Morze sztandarów pułkowych przechodzi w rytm muzyki marszowej przed trybuną, oddając salut Naczelnemu Wodzowi. Widzimy poczty sztandarowe kawalerii, jednostek zmotoryzowanych, są nawet lotnicy.

Teraz idą marynarze. Niosą swoje proporce! Jest i proporzec załogi okrętu podwodnego „Orzeł”, który operował na Bałtyku strzegąc naszych brzegów przed sowiecką flotą. Proszę państwa, cóż to za malowniczy widok! Morze chorągwi i proporców nad głowami maszerujących pocztów sztandarowych.

Na trybunie widzimy, jak pan marszałek Rydz-Śmigły pokazuje coś marszałkowi Göringowi. Zapewne wymienia jednostki, które maszerują, pokazuje sztandary i opowiada o ich chwalebnych dokonaniach na polach bitew. Marszałek Göring uśmiecha się, komentuje i z wielkim zainteresowaniem słucha wyjaśnień Naczelnego Wodza. Stojący obok król Rumunii co raz przyłącza się do rozmowy, jednak jego wzrok skierowany jest raczej w stronę stosunkowo niewielkiej, ale wyraźnie wyróżniającej się grupy sztandarów jednostek rumuńskich. Rumuni, którzy idą osobno, poruszają się innym rytmem niż polscy żołnierze.

Rytm defiladowy, proszę państwa, to nie byle jaka sprawa! Polskie wojska maszerują zazwyczaj w rytmie około 115 kroków na minutę, natomiast Rumuni, być może wzorując się na francuskiej Legii Cudzoziemskiej, maszerują o wiele wolniej, jakby dostojniej, w rytmie około 90 kroków na minutę. Planując defiladę, w której biorą udział wojska rumuńskie, trzeba więc wziąć to pod uwagę tak, aby kolumny maszerujących żołnierzy na siebie nie powpadały. Tak więc czworobok niebiesko-żółto-czerwonych sztandarów naszych południowych sojuszników wyróżnia się nie tylko kolorami, ale i wolną przestrzenią zarówno przed jak i po maszerujących żołnierzach.

Proszę państwa, zarówno polskie jak i rumuńskie poczty sztandarowe oddały już honory marszałkom i generałom zebranym na trybunie honorowej. Od strony cerkwi nadchodzą już żołnierze z 18. Dywizji Piechoty prowadzeni do defilady przez dowódcę 71. Pułku Piechoty, podpułkownika dyplomowanego Adama Zbijewskiego. 18. Dywizja jest oficjalnie uznana za zdobywcę Moskwy. To jej piechurzy zawiesili biało-czerwoną flagę na szczycie kremlowskiej wieży. Naczelny Wódz w uznaniu zasług 18. Dywizji, zaprosił jej dowódcę, generała Czesława Młota-Fijałkowskiego, by mu towarzyszył na trybunie honorowej w czasie otwarcia defilady. Natomiast artyleria dywizyjna, dwadzieścia cztery działa, będzie miała za chwilę zaszczyt... o właśnie już zaczęła... odda, proszę państwa, dwadzieścia cztery salwy honorowe nad brzegami Moskwy!

... i dwa! I trzy! I cztery!

Proszę państwa, cóż to za wspaniały dzień! Czworobok weteranów 18. Dywizji kończy już przemarsz przed trybuną, na której, wśród powiewających polskich i sojuszniczych flag, dumnie stoją marszałkowie, arystokracja, generałowie, wszyscy, których możemy z dumą wskazywać jako architektów tej wielkiej wiktorii!

Proszę państwa, na plac wkracza teraz Kompania Zamkowa. Specjalny oddział wystawiany przez 36. Pułk Piechoty Legii Akademickiej. Kompania nie jest oddziałem liniowym, jej żołnierze nie walczyli na rosyjskich stepach, a jednak są tu dziś, by spełnić ważne, symboliczne zadanie! Kompania Zamkowa pełni rolę reprezentacyjną w Wojsku Polskim i jest oddelegowana do wszelkich zadań natury honorowej. To oni witają przybywające do Warszawy głowy państw, to oni pełnią służbę wartowniczą w Zamku, przy panu prezydencie RP. Dziś, na moskiewskim placu Czerwonym, żołnierze Kompanii Zamkowej pełnią szczególną służbę. Ich zadaniem jest przeniesienie i symboliczne złożenie u stóp zwycięzców zdobytych na Sowietach symboli – sztandarów i proporców! Jest ich mnóstwo, wszystkie zostały zebrane z pól bitew pod Tarnopolem, pod Czarnobylem, pod Mińskiem, wszędzie, gdzie Sowieci próbowali pokonać naszą armię i gdzie haniebnie uciekali czy poddawali się, nie mogąc stawić czoła naszemu orężowi. Przeważa kolor czerwony. Niektóre na drzewcach mają zatknięte głowice z gwiazdą, inne z sierpem i młotem. Na niektórych sztandarach wyhaftowane są podobizny Lenina i innych wodzów rewolucji, nawet Stalina, który przecież wciąż żyje i ukrywa się gdzieś za Wołgą.

Każdy żołnierz Kompanii Zamkowej niesie sztandar lub proporzec. Nie niosą ich dumnie wzniesionych do góry. Niosą je pochylone, poziomo, jak gdyby w ostatnim salucie pokonanego dla zwycięzcy. Czworobok maszeruje szybciej, żołnierze stawiają dłuższe kroki, jakby spieszyli się, by rzucić to, co trzymają, u stóp zwycięzców.

Czworobok zdobytych sztandarów staje przed trybuną. Wszyscy żołnierze, na komendę dowódcy majora Stanisława Kłopotowskiego, robią zwrot, stają frontem do trybuny i rząd po rzędzie, zdecydowanym krokiem podchodzą przed mur, by silnym ruchem rzucić sztandar przed siebie, na ziemię. Następnie wykonują w tył zwrot i odmaszerowują. Do trybuny podchodzi kolejny szereg i góra sztandarów powiększa się. A w tle, proszę państwa, słychać Warszawiankę, co dodatkowo nadaje tej uroczystości niezwykłą, jedyną w swoim rodzaju, trudną do opisania atmosferę!

Góra sztandarów i proporców leżących przed trybuną rośnie, a wciąż przybywają nowe. Nie wystarczyło żołnierzy Kompanii Zamkowej, żeby przenieść je wszystkie za jednym razem. Żołnierze, gdy już rzucą sztandar, zawracają, by sięgnąć po kolejny sowiecki znak pułkowy czy dywizyjny leżący na podstawionej platformie, ustawić się w rzędzie i rzucić następny... i następny!

Pamiętajmy jednak, że za piękną cerkwią stoją kolejne jednostki, które czekają, by przejść przed trybuną i oddać honory swoim dowódcom! Zobaczymy przemarsz wojsk wszystkich rodzajów! Będą piechurzy, będzie kawaleria, będą pancerniacy, będą lotnicy, będą również – proszę państwa – choć może się to wydawać niewiarygodne, marynarze rzeczni! Marynarze Flotylli Pińskiej, którzy wykazali się w walkach obronnych pod koniec września wielkim bohaterstwem, pomysłowością i co najważniejsze walecznością. Nie mogli zostać zapomniani na tej wspaniałej uroczystości. Wśród samolotów, które niedługo będą nad nami przelatywać, będą również trzy wodnosamoloty RWD-17 należące do Rzecznej Eskadry Lotniczej. Proszę państwa, sztandary leżą już u stóp trybuny. Na plac wkraczają, przy dźwiękach marszów granych przez wielką orkiestrę Wojska Polskiego, następne jednostki, które wsławiły się w czasie ostatnich tygodni walk z sowieckim najeźdźcą. Jako pierwsza idzie w komplecie cała załoga pociągu pancernego „Pierwszy Marszałek”. Pociąg pancerny „Pierwszy Marszałek”, który wziął czynny udział w walkach na granicy, ma wspaniałą historię. Został zdobyty w 1920 roku na Sowietach i od tego czasu służył w naszej armii jako Pociąg Pancerny nr 51, duma 2. Dywizjonu Pociągów Pancernych w Niepołomicach. W czasie działań wojennych w październiku, załoga pociągu musiała się przesiąść do innego, zdobytego na Sowietach, aby móc poruszać się po szerszych torach. Nowy pociąg dostał zaszczytną nazwę „Marszałek Piłsudski” i został wciągnięty na stan Wojska Polskiego. Dziś Drugi Dywizjon Pociągów Pancernych jest jednostką należącą do sformowanej niedawno dywizji pancernej, dowodzonej przez wielkiego pasjonata wojsk zmechanizowanych, doskonałego ich dowódcę, generała Stanisława Maczka. Generał weźmie udział w defiladzie na czele kolumny czołgów, które przejadą za chwilę.

Załoga pociągu pancernego jest wyróżniona. Przed kilkoma dniami, w okolicach Moskwy, wsparła, a mówi się, że wręcz uratowała od dostania się w ręce sowieckich maruderów, oddział chroniący sztab Naczelnego Wodza. Żołnierze jechali do rosyjskiej stolicy, gdy zostali zaatakowani przez zaczajony w lesie, doskonale uzbrojony sowiecki oddział. Motocykliści i piechurzy z pociągu zmusili wroga do poddania się lub ucieczki. Pancerniacy zostali uhonorowani prawem defilowania przed trybuną, jako osobna jednostka.

Żołnierze z pociągu pancernego defilują prowadzeni przez swojego dowódcę, kapitana Cymborskiego. Zaraz za nim, obok pocztu sztandarowego niosącego znak tej jednostki idzie... aż dziw bierze proszę państwa, idzie żołnierz w tradycyjnym, pięknym, ale zupełnie nie pancerniackim mundurze strzelców podhalańskich. Na ramiona ma narzuconą pelerynę, na głowie kapelusz wzorowany na tych, które noszą tatrzańscy górale. Strzelec Podhalański coś niesie...

Skąd on się wziął? Co niesie? Zadaję te pytania mojemu współpracownikowi, który coś mi pisze na kartce... Tak, proszę państwa, już wiemy. Podaję mikrofon koledze, który wszystko państwu opowie.

Witam państwa, przy mikrofonie Jacek Raczyński. Jak już państwo wiedzą, wśród załogi pociągu pancernego znalazł się jeden strzelec podhalański. Niezbadane są wyroki Opatrzności. Szczególnie jak jest wojna i bałagan, który jej towarzyszy. Ów żołnierz nazywa się Franciszek Zając i właśnie znalazł się wśród pancerniaków. Ale to nie on jest najbardziej niezwykłym akcentem przemarszu. Proszę państwa... nie tylko ja to zauważyłem. Nastąpiło pewne poruszenie na trybunie. Pan marszałek Göring to zauważył i zwrócił się do marszałka Rydza-Śmigłego. Ten znów pyta o coś adiutanta. Na trybunie zrobiło się zamieszanie, ktoś dał znak... Proszę państwa, kolumna żołnierzy z pociągu pancernego na rozkaz swojego dowódcy zatrzymuje się! Niebywałe! Jeszcze nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją, by kiedykolwiek został przerwany przemarsz defilady!

Proszę państwa, dowódca, poczet sztandarowy oraz Strzelec Podhalański jednym ruchem wykonują zwrot, stają przodem do trybuny i salutują. Dowódca szablą, poczet sztandarowy pochyla sztandar, a strzelec... Proszę państwa, strzelec Franciszek Zając trzyma dumnie podniesiony wspaniały, przypominający te, które nosiły rzymskie legiony, proporzec nowo uformowanej w Niemczech brygady grenadierów pancernych Grossdeutschland! Proporzec ma na szczycie wielkiego, złotego orła, trzymającego w swych szponach wieniec, w który wpisany jest złamany krzyż, tak zwana swastyka, jeden z symboli Trzeciej Rzeszy. Pod tym, na poprzeczce, zawieszony jest proporzec jednostki.

Proporzec jest niesiony dla upamiętnienia poległego podczas walk w Rosji, oficera Brygady Grossdeutschland, majora Heinza von Medema. Oficer ten przebywał od początku działań wojennych z załogą pociągu jako obserwator i doradca. Zżył się z żołnierzami do tego stopnia, że choć zginął, ci postanowili uhonorować jego pamięć, niosąc na tej defiladzie pułkowe symbole tego oficera.

Proszę państwa, marszałek Rydz-Śmigły, jego wysokość Karol II salutują polski sztandar i niemiecki proporzec przed trybuną, a marszałek Göring wyciąga rękę w zwyczajowym pozdrowieniu, którego używają obecnie niemieccy żołnierze. Pozdrowieniu przypominającym rzymskie Ave.

Proszę państwa! Cóż za piękny symbol sojuszu i braterstwa broni!

***

Wesołych Świąt!

Zobacz galerię zdjęć:

Obwoluta
Obwoluta Skrzydełko Książka na półce
Książka Powroty ze słowem wstępnym red. S. Jastrzębowskiego

Powroty - co by było, gdyby Polska nie powiedziała NIE Hitlerowi?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura