Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz
1464
BLOG

Czemu w Brukseli nas nie lubią?

Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 53

image


Oczywiście, że sam fakt pewnego upodmiotowienia Polski w stosunkach z innymi państwami UE może być wystarczający dla wytłumaczenia ataku na nasz kraj na brukselskim forum. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że zachodnie koncerny wciąż się mają doskonale w Polsce i raczej nic specjalnego im nie grozi, zagraniczne banki wciąż działają i robią u nas kokosy i wciąż jesteśmy główną montownią niemieckiego sprzętu, którego eksportem Niemcy utrzymują swój wzrost gospodarczy. Rządy PiS utrudniły nieco kombinacje i oszustwa, ale przecież zagraniczne koncerny nie potrzebują oszustw, by wyprowadzać z Polski miliardy. A mechanizmy, które stosują nie zostały zaatakowane przez obecne władze, bo między innymi po to mamy właśnie pana Morawieckiego na kluczowym stanowisku w rządzie.

Myślę więc, że być może istnieje również inna przyczyna gwałtownej wrogości Brukseli wobec Warszawy. Nie, nie jest to spowodowane działaniami zaprzańców z PO, nie mają takiej mocy, by móc realnie uruchomić brukselskiej machiny.

Czytam sobie różne rozważania i analizy pojawiające się to tu, to tam, i widzę w zasadzie wszędzie - w Niemczech, Francji, we Włoszech, ale i w Holandii czy w Belgii, bardzo wielką powściągliwość, a można byłoby powiedzieć powściągliwość z elementami życzliwości, wobec Rosji. Równocześnie widzimy załamanie się systemu zdalnego sterowania Unią Europejską przez Waszyngton, co było czymś naturalnym w zasadzie do końca rządów Obamy. Odejście od centralnego sterowania Unią z Waszyngtonu (warto zauważyć, że w rządzie USA jest minister d/s europejskich. Czy jest w Brukseli komisarz d/s amerykańskich? Odpowiedź na to pytanie wyjaśni wiele...) powoduje całkiem naturalny proces zerkania na Rosję. Jest to proces o tyle i tym bardziej naturalny, że Niemcy są oczywistymi sojusznikami Rosji, a Rosja od wielu lat, od czasu przejęcia władzy przez Putina, proponuje Unii Europejskiej, czyli faktycznie Niemcom, którzy Unią de facto rządzą, stworzenie wspólnej, jednolitej strefy ekonomicznej od Lizbony do Władywostoku, czyli czegoś, czego najbardziej boją się Amerykanie.

Tyle, że Amerykanie tracą z dnia na dzień możliwość realnego wpływania na działania Unii, bo Trump pokrzyżował jednak szereg planów amerykańskich demokratów, a ponadto USA jest coraz słabsze gospodarczo. Minimalny wzrost PKB jest kupowany na kredyt - każdy dolar wzrostu PKB jest faktycznie opłacany czterema dodrukowywanymi dolarami. Czyli faktycznie (podobnie jak w strefie Euro) nie ma tam żadnego wzrostu gospodarczego - kupowanie telewizora i samochodu na kredyt może zwiększyć zewnętrzne oznaki bogactwa, jednak nie oznacza wzrostu realnego bogactwa. Kredyt, czy to się komuś podoba, czy nie, trzeba będzie spłacić - albo w formie żywej gotówki, albo w formie załamania się systemu, do czego faktycznie wszystko dąży.

I teraz moja teza - otóż Polska jest ostatnim głęboko antyrosyjskim bastionem w Unii, jak również ostatnim realnym sojusznikiem USA w regionie. Koncepcja Międzymorza, która jest faktycznie próbą postawienia muru między Rosją, a Niemcami, jest projektem mocno wspieranym przez Waszyngton dlatego, że Amerykanie czują, że nie mają wielu innych narzędzi do kontroli Niemiec i reszty Unii. Natomiast odpowiedzią Niemców (jak ktoś woli powiedzieć Komisji Europejskiej, to może sobie stosować te nazwy wymiennie) jest gwałtowny atak na Polskę, która staje się wrzodem na tyłku Berlina utrudniając mu porozumienie z Moskwą.

Warto zauważyć, że w kwestii wrogości wobec Rosji jesteśmy dziś w zasadzie osamotnieni. Budapeszt nas nie wspiera, nawet Państwa Bałtyckie nas nie wspierają, może jeszcze odrobinę Szwecja, ale Szwedzi mają swoje problemy zupełni innego rodzaju, że się tak wyrażę, myśląc o no-go zonach i przejęciu Malmö przez imigranckie gangi.

Moja teza jest tyle warta, co jest. Wciąż jestem przekonany, że dojdzie do kolejnego resetu w stosunkach Wschód - Zachód, a stanie się to w wyniku załamania się gospodarki USA i definitywnego zamknięcia się Amerykanów na sprawy zewnętrzne (no, może poza próbami kontroli Dalekiego Wschodu).

Gdy dojdzie do takiego resetu Polska zostanie oddana pod kontrolę Moskwy w ramach pewnego rodzaju "daru" Brukseli dla moskiewskiego cara w celu okazania dobrej woli. Ale aby tak się stać mogło, to w Warszawie potrzebny jest spolegliwy (czyli GODNY ZAUFANIA - bo takie jest podstawowe znaczenie tego słowa, ale również łatwy do manipulacji, czyli nieprawidłowe, ale powszechnie stosowane znaczenie) rząd, który umożliwiłby takie przejęcie kontroli w sposób jak najbardziej pokojowy.

I co wówczas?

Szczerze mówiąc sądzę, że nic nadzwyczajnego. Nie zauważymy nawet specjalnie wielkiej zmiany w życiu codziennym. Zmieni się nieco narracja mediów, Polska wyjdzie pewnie z NATO, bo nagle się okaże, że nie ma już zagrożenia, a teki ministra finansów nie będzie musiał otrzymywać za każdym razem człowiek powiązany za zachodnimi bankami. Za to premierem będzie ktoś w rodzaju Waldemara Pawlaka. Rosja przy okazji spacyfikuje Ukrainę, nawiąże "przyjazne stosunki współpracy" z Krajami Bałtyckimi - co zapewne spowoduje (co najdziwniejsze) znaczącą poprawę sytuacji Polaków na Litwie - po czym zacznie się budowa jednolitej strefy ekonomicznej od oceanu do oceanu, co zapewne pozwoli również na przyspieszenie chińskich planów ekspansji lądowej na zachód.

Albo zaś w USA władzę przejmą koledzy Clintonów i zaczną latać nam nad głową Tomahawki oraz Kalibry-NK. Większość z nich skądinąd spadnie wtedy nam na głowy, bo jesteśmy umiejscowieni akurat w najwygodniejszym miejscu, w którym obie strony mogą zaprezentować swoje możliwości uderzenia nuklearnego bez atakowania bezpośrednio terytorium przeciwnika.

Ogólnie chodzi o to, że cokolwiek się stanie, to mamy przechlapane.

Powroty - co by było, gdyby Polska nie powiedziała NIE Hitlerowi?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka