piko piko
1113
BLOG

FYM pisze: - Na marginesie tekstu Rolexa "Prawda czasu a prawda ekranu" -

piko piko Technologie Obserwuj notkę 109

Tekst FYMa ze strony prof. Dakowskiego.

--------------------------------------

Rolex słusznie zwraca uwagę w swoim tekście na to, że przekaz medialny głosicieli wybuchowej narracji został skonstruowany w taki sposób, by przede wszystkim grać na ludzkich emocjach. Trzeba koniecznie dodać, że elementem tej gry było też podkreślanie (vide film Podkomisji): jakie to niesamowite i przepotężne instytucje zagraniczne i polskie brały udział w „badaniach”, ile to obliczeń wykonano (dokonano ogromnej ilości obliczeń i setek analiz) i jakie „superkomputery” zaprzęgnięto do pracy (od 4’28’’: Pomimo ogromnych mocy obliczeniowych superkomputerów znajdujących się w Polsce i w USA przeliczanie tak olbrzymiej ilości danych wymagało bardzo długiego czasu). Co więcej, zapewniano nawet, że jeszcze takich rekonstrukcji i symulacji na taką skalę świat nie widział (od 3’38’’: W historii badania katastrof lotniczych jest to najwierniejsza oraz najbardziej szczegółowa rekonstrukcja i symulacja, jaką kiedykolwiek podjęto).

I właśnie, jak sygnalizowałem w swoim poprzednim artykule, kwestia symulacji jest kluczowa w analizie tego, co zdołała zdziałać Podkomisja. Nie tylko dlatego, że symulacja „końcóweczki lotu /prezydenckiego tupolewa/” stanowi clue prac „rekonstrukcyjno-badawczych” pod przewodem min. A. Macierewicza, ale też dlatego, że jest piętą achillesową tychże prac.

O ile bowiem konkluzywne wydaje się wykazanie (drogą symulacji), że skrzydło pędzącego tupolewa nie mogło ulec złamaniu w kontakcie ze smoleńską brzozą, tylko gdyby do takiego kontaktu doszło, to skrzydło by ją przecięło – o tyle zagadką pozostaje to, skąd Podkomisja (a z nią zaprzyjaźnione instytucje, tudzież wykorzystane przez nie „superkomputery”) zaczerpnęła wiedzę o tym, że tak się zachował PLF 101, jak to zasymulowano (vide efekt dwóch wybuchów)?

Specjaliści od symulacji i ogromnej ilości obliczeń nie próbowali zrekonstruować sytuacji, jaki byłby przebieg wydarzeń, gdyby na „prezydenckiego tupolewa” (na wysokości ca. 100 m) z zapasem kilkunastu ton paliwa zadziałały ładunki wybuchowe, tylko zaprezentowali nam chronologię: najpierw wybuchem zostało zniszczone skrzydło, potem doszło do wybuchu w centropłacie. Innymi słowy, Podkomisja etc. przedstawiła opinii publicznej, by tak rzec, „kontr-symulację” w stosunku do wypadkowej symulacji/ rekonstrukcji „komisji Millera” czy MAK-u.

Skąd wiedza, że gdyby na pokładzie Tu-154M PLF 101 zdetonowano ładunki wybuchowe, to skutkowałoby to zrazu odpadnięciem skrzydła, a następnie destrukcją centropłatu – a nie np. natychmiastową i totalną eksplozją z całkowitym zniszczeniem samolotu i gigantycznym pożarem? Skąd też wiedza, gdzie zamontowano ładunki wybuchowe?

Ktoś powie, że „rozkład szczątków lotniczych” wskazuje „po prostu” na taki „przebieg katastrofy” (i takie, a nie inne usytuowanie ładunków wybuchowych). Ale przecież ta sama Podkomisja (a wcześniej Zespół Parlamentarny) zwracała uwagę na to, że manipulowano „rozkładem szczątków”, przestawiając części na „wrakowisku” i ingerując w „obraz lotniczego zdarzenia”, a ponadto niszczono „fragmenty samolotu” na pobojowisku.

Skoro zaś uznano w Podkomisji, że do żadnego zderzenia z brzozą dojść nie mogło, zaś samo to drzewo zostało złamane, to należałoby postawić pytanie, czy nie aranżowano też innych elementów „krajobrazu po katastrofie” – zanim, tak, powtórzę, zanim się przeszło do analizy „rozkładu szczątków”. Tak bowiem, jak spreparowano „pancerną brzozę”, tak można było przygotować przecież oparte o drzewa kawałki skrzydła (które mogło zostać ucięte) czy inne rozrzucone lotnicze części. Tak daleko jednak w swych analizach Podkomisja zajść nie była w stanie.

Rolex zauważa też polityczne przesłanie filmu E. Stankiewicz. Ale warto też wskazać na to, czego w dokumencie tej dziennikarki śledczej zabrakło, a co, jak wiemy, spędzało sen z powiek tylu komentatorom od pierwszych dni pojawienia się 11 lat temu w Sieci tego króciutkiego wideo-materiału. Autorka Stanu zagrożenia sama otwarcie przyznaje, że z pierwotnej wersji swego filmu wycięła część dotyczącą słynnego i do dziś (kwiecień 2011) niezrekonstruowanego fonoskopijnie filmiku Koli, który trwa raptem niespełna półtorej minuty (więc kryminalistyczna praca nad nim to nie byłoby mozolne odtwarzanie np. 38-miu minut zaszumionych zapisów CVR). Stankiewicz mówi tak: Cały wątek filmu 1’24’’, takiego filmu, który ukazał się bardzo krótko po zamachu, który wydaje się, że pokazuje zamiast akcji ratowniczej egzekucję jakąś tam na polu szczątków, która się dokonuje.
W filmie jakby był… początkowo to było sercem filmu i omówienie tego, czyli jakby analiza materiałów, które są w prokuraturze na temat tego filmu, czyli próba dojścia do tego, co to jest za film, na ile on… co on pokazuje, co my wiemy w Polsce, co instytucje państwa polskiego ustaliły na temat tego filmu – było jakby sercem z kolei filmu pt. „Stan zagrożenia”. No, ja zostałam… poproszona o wycięcie tego i jakby zapewniono mnie, że będę mogła zrobić osobny film na ten temat – drugą część filmu „Stan zagrożenia”, ponieważ jest to, no, bardzo… wymaga to, no, szerszego omówienia, powiedzmy. Tak, takie było uzasadnienie. I, i ja zgodziłam się na to (od 22' 31").

Ale nasuwa się pytanie, czy na „miejscu katastrofy” miałaby miejsce taka egzekucja, w sytuacji, w której w ciągu paru minut od „ogłoszenia wypadku” dotarli tam niektórzy oficjele (czekający 10 Kwietnia na płycie lotniska na przylot delegacji), by stamtąd, tj. z „wrakowiska”, telefonować choćby do dziennikarzy? Śp. Wiktor Bater, jak pamiętamy, miał otrzymać pierwszą informację już o godz. 8:40 pol. czasu, czyli praktycznie 4 minuty po katastrofie.

Sprawa dokładnej godziny „katastrofy” zresztą należy, dodajmy przy tej okazji, do największych zagadek smoleńskich, czym Stankiewicz się również nie zajęła – o godz. 8:38 gubernator S. Antufjew miał słyszeć ten nierealny, nienaturalny dźwięk silników samolotu i nagle zrobiło się cicho; zaś por. A. Wosztyl sytuował czasowo zdarzenie na Siewiernym około 8:35. Z kolei najbardziej tajemniczy świadek ze Smoleńska: moonwalker S. Wiśniewski wprawdzie o godz. 8:35:58 – jeśli wierzyć „zegarowi” jego kamery – zarejestrował pierwszy, że się tak wyrażę, „pyk blacharski”, czyli dziwny odgłos (stuk) za oknem hotelowego pokoju (później tych odgłosów było więcej) [od 1h32’13’’ (podaję dla chcących sobie odsłuchać te stuki)], ale już gdy mijała 8:37 nie rejestrował niczego (ściągnąwszy kamerę, jak wyjaśniał przed Zespołem Parlamentarnym, by jej nie uszkodzili blacharze). Nie muszę przypominać, że zrazu lokowano czasowo „wypadek lotniczy /prezydenckiego tupolewa/” o 8:56, a dopiero po paru tygodniach „skorygowano” lokalizację na 8:41 (pol. czasu).

1’24’’ jest niewątpliwie filmem grozy w porównaniu z udokumentowaną na wideo księżycową wędrówką Wiśniewskiego z kamerą po „wrakowisku”, przy którym w trakcie „akcji gaśniczej” obok wozu strażackiego pali papierosa jeden z ruskich funkcjonariuszy – czy jednak nie byłby możliwy taki (hipotetyczny) scenariusz, że połączono by w filmiku Koli 1) obraz z „miejsca katastrofy” z 2) dźwiękiem z jakiegoś innego miejsca? Rozmaite spec-służby nie takie montaże potrafią fachowo skonstruować. Czy bowiem nie powinien być na filmiku Koli wyraźnie słyszalny ogień, gdy filmujący znajduje się w bliskiej odległości od pożaru? Piszę to a propos „najbzdurniejszych hipotez”, o których wspomina Stankiewicz, a które powinno się, jak twierdzi, brać pod uwagę przy profesjonalnej analizie lotniczej katastrofy: Holandia miała 4 raporty ich komisji, ichniejszej komisji po 15-stu miesiącach. Zespoły… Ich zespoły śledcze, badawcze przeszukiwały Internet w poszukiwaniu najbzdurniejszych hipotez, dlatego że raport, normalny raport, według standardów ICAO-wskich, powinien zawierać nawet wszystkie najbardziej bzdurne hipotezy. W pierwszej części wyliczać dowody, fakty, później badania i zbicie wszystkich tych hipotez w świetle wymienionych faktów, dowodów – przy czym zostaje tylko jedna [od 17'04"].
Ciekawe, czy tą samą drogą podąży Stankiewicz w drugiej części swego filmu.


A takich stref, których „się nie rusza” w „badaniach” (vide Podkomisja, a wcześniej ZP) i mediach, jest sporo – nie tylko filmik Koli. Smoleńskie Jużnyj, „manekiny” Jasiuk, „w pół do ósmej” (ze stenogramu CVR w wersji 4; wypowiedziane ponoć o 8:07), „śnieg” Cieszewskiego, „nieczynne” lotnisko w Witebsku, podejrzane wideo-zapisy Wiśniewskiego, kwestia wiarygodności świadków i autentyczności materiału dowodowego itp. Można wątpić, czy tym wszystkim zajmie się autorka Stanu zagrożenia, a tym bardziej Podkomisja w swym finalnym raporcie.

----------------------------------------

Mój krótki dopisek do tekstu FYMa.

Oba opowiadania (Millera i Macierewicza) tłumaczące co się wydarzyło w Smoleńsku są dwiema stronami tej samej fałszywej monety. Wspólną częścią historyjek jest obraz złomu utrwalony w głowach ludzi przez przekaz medialny.
I obie strony musiały dopasować swoje narracje do tego obrazu. Narracja wybuchowa w odróżnieniu od brzozowej jest bardziej skomplikowana i trudniejsza do wytłumaczenia ale obie są siebie warte.

Sprawa Smoleńska będzie wyjaśniona tak samo jak sprawa 9/11 w NYC. Z tym że u nas zginęła wierchuszka Państwa a tam urzędnicy z WTC.

piko
O mnie piko

Jaki jestem? Normalny - tak sądzę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie