Leszek Miller nigdy nie był moim idolem a wręcz przeciwnie był tzw. komuchem. W 1989 został członkiem Biura Politycznego KC, w 2001 po Buzku został Prezesem Rady Ministrów. Lecz ważniejszy od premierowania jest epizod kiedy w 1997 stał na czele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Odwiedził wówczas siedzibę CIA w Langley w Wirginii i spędził tam cały dzień. Może przypadek a może nie ale potem w ciągu krótkiego czasu załatwił sprawę pułkownika Kuklińskiego łącznie z jego rehabilitacją, której nikt wcześniej nie mógł załatwić, nawet Bolesław.
Cóż się takiego stało? Po prostu pan Leszek się przewerbował (wg. Piotra Naimskiego szefa UOP). Teraz pan Leszek jest na emeryturze takiej normalnej i politycznej więc może sobie pozwolić na publiczne mówienie prawdy. Mieliśmy tego przykłady w licznych wywiadach w którym wywiadowcom (np. Kraśko, Lubecka) włosy stawały dęba.
Najlepszy była rozmowa z Lubecką, która wyraziła pogląd, że zapewne Rosja zaatakuje Polskę w 2027. A Miller ze stoickim spokojem - a o której godzinie?
A teraz jego wypowiedź w sprawie korupcji na Ukrainie.
--------------------
Kiedy — jak pisze Kyiv Post —„W miarę jak pojawiają się kolejne materiały, kraj ogarniają fale wściekłości i niedowierzania, a rozmówcy mówią wprost, że nie mogą uwierzyć, że nikt nie wiedział, co knuły te diabły”, to trzeba zadać pytanie szersze niż tylko o ukraińskie elity.
Bo jeśli w Kijowie „diabły coś knuły”, to naprawdę mamy uwierzyć, że nikt w zachodnich stolicach nie miał o tym pojęcia? Trudno przyjąć, by potężny aparat wywiadowczy Zachodu – zdolny monitorować każdy przelew, każdą rozmowę i każde spotkanie – nie dostrzegł, jak w ukraińskich strukturach dojrzewa gigantyczna korupcyjna konstrukcja.
Setki analityków NATO, UE i państw członkowskich. Dyplomaci w ambasadach. Dziennikarze z dostępem do poufnych źródeł. Dziesiątki oficjalnych i nieoficjalnych spotkań na najwyższym szczeblu. I co? Nikt nic nie wiedział? Jeśli wiedzieli – a trudno wyobrazić sobie, żeby było inaczej – to w przyszłości będą musieli zmierzyć się z pytaniem o współudział. Bo nie chodzi o drobny przekręt, lecz o kradzież ogromnych sum. Nie prywatnych – ale publicznych pieniędzy Zachodu. W tym naszych, polskich. Tym bardziej bulwersująco brzmi wielokrotnie powtarzana mantra, że „Polska popiera Ukrainę bezwarunkowo”. Bezwarunkowo – czyli nie pyta, na co idą te środki? Nie kontroluje, jak są wydawane? Przymyka oczy?
Dziś słyszymy, że polskie władze ostrzegały Zełenskiego by był czujny na najmniejsze nawet objawy korupcji w swoim otoczeniu, bo to kluczowe dla jego reputacji. Tylko dlaczego o tych przestrogach opinia publiczna dowiaduje się dopiero teraz, gdy afera wybuchła z pełną siłą? Gdyby te ostrzeżenia były głośniejsze i wcześniejsze może uniknęlibyśmy fali „wściekłości i niedowierzania”, o której alarmuje „Kyiv Post”.
Prawda jest brutalna: winni ukraińskiego bagna nie rezydują wyłącznie w Kijowie. Odpowiedzialność spoczywa też na tych zachodnich stolicach, które przez lata świadczyły ogromną pomoc i głosiły solidarność, a po cichu tolerowały systemowe patologie. Bo łatwiej było klaskać niż patrzeć na ręce. Jeśli ta afera ma być naprawdę oczyszczająca, konsekwencje muszą sięgnąć daleko poza Ukrainę. Do wszystkich, którzy wiedzieli, a milczeli. Do tych, którzy mieli obowiązek kontrolować, a tego nie robili. Do tych, którzy przekazywali publiczne pieniądze, a nie potrafili ich rozliczyć. Afera ukraińska – wstrząsająca zwłaszcza w kontekście trwającej wojny i miliardów pomocy z Zachodu – nie jest wyłącznie skandalem w Kijowie. To test wiarygodności całego Zachodu. Jeśli ma być zdany, trzeba najpierw odważyć się spojrzeć prawdzie w oczy: problem nie ma tylko Ukraina. Mają go ci, którzy ją wspierali – bez warunków, bez nadzoru i bez odpowiedzialności.
-----------------------------------
Tu muszę dopowiedzieć to czego pan Leszek głośno nie powiedział. Jest wojna i planuje się wysyłać zrabowane podatnikowi pieniądze bez żadnej kontroli i umiaru do np. Zełeńskiego. I wtedy obdarowany dostaje propozycję:
„słuchaj, mogę ci wysłać XX miliardów – ale dla nas jest zwrot 50 % - bierzesz, czy pękasz?”
Myślę że nasze matoły wysyłały kasę za bezdurno bo były podpisane dwie umowy z 2 grudnia 2016 i z 8.07.2024.
Kontynuacja wątku na profilu fb Millera:
Według ukraińskich źródeł, Timur Mindicz – postać centralna w świeżo ujawnionej aferze korupcyjnej i przyjaciel prezydenta Zełenskiego – przekroczył granicę ukraińsko-polską w nocy z 9 na 10 listopada o godzinie 2:09. Podróż odbył czarnym Mercedesem S-350, wynajętym w lwowskiej firmie transportowej specjalizującej się w dyskretnych przewozach dla klientów unikających niepożądanej uwagi. Został wcześniej ostrzeżony o zbliżającej się rewizji w jego domu prowadzonej przez agentów antykorupcyjnej NABU, co pozwoliło mu uciec, zanim służby zdążyły zapukać do drzwi. 10 listopada Mindicz spędził w Warszawie: zameldował się w luksusowym hotelu Raffles Europejski, modlił się w synagodze Chabad-Lubawicz, a następnie – jakby była to rutynowa podróż biznesowa odleciał do Tel Awiwu Boeingiem 737-800 czarterowej izraelskiej linii Sundor. Ukraińskie źródła nie podały nazwy lotniska, ograniczając się do wzmianki o locie „z Polski do Izraela”, lecz w praktyce takie czartery realizowane są wyłącznie z Lotniska Chopina w Warszawie. Na Okęciu Mindicz przeszedł standardową odprawę paszportową, a system Straży Granicznej rejestruje dane pasażerów z taką precyzją, że nawet gdyby ktoś próbował wylecieć gołębiem pocztowym, system i tak by go odnotował. Ukraińskie władze nie złożyły oficjalnego żądania zatrzymania Mindicza, dlatego dla SG był on zwykłym podróżnym, a nie osobą poszukiwaną. To zrozumiałe. Gorzej, że milczenie polskich władz w tej sprawie budzi poważne wątpliwości – nie wynika ono z braku informacji, lecz z nadmiernej ostrożności, nierozumienia interesu publicznego i nonszalancji wobec własnych obywateli. Tu kryje się istota problemu. Osoba podejrzana o udział w kradzieży dziesiątek milionów dolarów wjeżdża do Polski, nocuje w sercu Warszawy, przechodzi odprawę na naszym lotnisku i odlatuje do Izraela bez najmniejszej przeszkody. Nikt nie zadaje pytań, a wszyscy zachowują się, jakby nic się nie wydarzyło. Państwo polskie wystawia się na pośmiewisko – i to dobrowolnie.
Z kluczowych pytań wyłania się jedno: Czy Polska została poinformowana przez Ukrainę o ucieczce osoby zamieszanej w jedną z najgłośniejszych afer korupcyjnych ostatnich lat? Czy też wręcz przeciwnie – otrzymała prośbę o zapewnienie bezpiecznego korytarza tranzytowego dla kogoś, kogo zniknięcie jest dla Kijowa politycznie bardzo wygodne? Jeśli Polska otworzyła „korytarz tranzytowy” dla człowieka uciekającego z miejsca największej afery korupcyjnej na Ukrainie, to mówimy już nie o naiwności, lecz o współudziale. A współudział w cudzej aferze zawsze kończy się jedną rzeczą: własnym skandalem.
Inne tematy w dziale Technologie