...to nie jest głupi pomysł.
Wcale nie oznacza to, że zasilane będą tylko partie liberalne i podatne na "zachęty" biznesu.
Podobnie jak przy przepisach o finansowaniu kampanii wyborczych byłby limit wpłaty (realizowany za pomocą PIT przy corocznym płaceniu podatku od dochodu?) od poszczególnego podatnika. Nie ma więc obawy, że jakiś Pan z pierwszej setki Wprost będzie "trzymał w kieszeni" partię rządzącą.
Obecne subwencjonowanie partii z budżetu - czyli z naszych pieniędzy, ale bez naszego wpływu - to coś około 90 mln rocznie. Zakładając, że podatki płaci kilkanaście mln Polaków, na taką kwotę składało by się ok. 4-5 zł od osoby. Ja jestem "za".
Pozostaje jeden istotny problem: zachowanie anonimowości w kwestii sympatii (preferencji) politycznej podatnika.
Niniejsze przemyślenia są kontynuacją mojego poprzedniego wpisu. Powtórzę więc dwa akapity z tamtego tekstu:
„Co to za gadanie, że bez budżetowej subwencji partie będą brać lewą kasę od biznesu? Czy ten, kto to mówi, to poważny polityk, czy szmaciarz, który będąc w sejmie lub rządzie zakłada, że prawo będzie łamane, a rządzący będą się temu tylko przyglądać?
Jaki obraz samych siebie kreują politycy, którzy społeczeństwu dają sygnał: „Jeżeli nie dacie nam kasy z budżetu, to będziemy kraść i was okłamywać.” Bo tak należy interpretować „obawy” o brak uczciwości i łamanie prawa w sytuacji odcięcia partii od finansowania w dotychczasowym kształcie?”
Były radny Sejmiku Województwa Mazowieckiego, autor kilku scenariuszy filmowych i kilkuset artykułów, miłośnik kina, teatru i ogrodów botanicznych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka