nawiedzony plutokrata Bill
nawiedzony plutokrata Bill
Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
2839
BLOG

Nawiedzony Gates i inni, naprawdę groźni

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 116

Chcemy być otwarci na szalone pomysły – oświadczył oligarcha i latyfundysta Bill Gates w sieciowym serwisie internetowym Reddit podczas wystąpienia skierowanego do młodych ludzi, dla których pozostaje kimś w rodzaju influencera, idola albo wręcz sekciarskiego kaznodziei.

Utworzone w roku 2005 połączenie linkowni z możliwością tworzenia ad hoc rankingów (chyba) popularności i (może) znaczenia informacji sygnalizowanych linkami przez ponad 170 milionów rejestrowanych użytkowników, jest jeszcze jedną formą zaistnienia metaserwisu czy raczej struktury społecznościowej w sieci, która żywi się treściami podrzucanymi przez swych userów.

Czy utworzony w Stanach rodzaj newsowej giełdy internetowej ma większe znaczenie niż wschodnioazjatyckie portale dla młodych, które lansują idoli tamtego popkulturowego (pod względem liczbowym imponującego) rynku, w kategoriach najseksowniejszy mężczyzna, dominujący zespół itp., trudno powiedzieć, skoro i tu, i tam jedynym kryterium zajmowanej pozycji, czyli oceny pozostaje liczba kliknięć bez względu na rodzaj motywujących je kryteriów.

Vox populi czy zamysły serc wielu?
Niby głos ludu odzwierciedla głos Boga, ale od dawna już nie ma jednego ludu. Społeczności w dawnych państwach nawet jednolitych etnicznie, kulturowo czy religijnie (światopoglądowo) zostały teraz  fachowo zatomizowane, sfrakcjonowane, poszatkowane pod każdym możliwym względem, więc rozgrywanie rozmaitych i mnożących się partii i partyjek, nie tylko w sensie politycznym, dla fachowców od zarządzania human resources (zasobami ludzkimi, siłą żywą) jest czymś w rodzaju pajdy świeżego chleba z masłem na śniadanie.

Wprawdzie sto lat temu (data umowna) ogromne wielonarodowe struktury państwowe w Europie poddano konsekwentnej rewolucyjnej bądź wojennej dekonstrukcji, ale zrobiono to z całkiem innych względów. Imperium Habsburgów przeszkadzało wcale nie z powodu etnicznej mieszanki ludów i narodów, zdolnej niemal zaspokoić nawet wybredne gusta wizjonerów metysażu w rodzaju hrabiego Richarda Coudenhovego-Kalergi, lecz z powodu katolickości panującej tam dynastii. Przeszkadzały w ogóle rody dynastyczne o długiej tradycji, do których ambitni arywiści postępu nie mieli raczej startu. A to przecież oni chcieli być nową arystokracją, czyli uosabiać nowy Parnas polityczno-kulturalny, przeznaczony do zarządzania przekształconym ideowo światem.

Wydawało się, że najprościej to zrobić, parcelując wielonarodowe struktury quasi-imperialne na niewielkie państwa narodowe. I tak się w dużej mierze stało, choć przywracanej na mapy Europy Polsce, mimo że w znacznym stopniu terytorialnie okrojonej, nie oszczędzono jednak narodowościowej mozaiki. Ale przecież (jak to wyrywało się nieraz geopolitycznym strategom z ust) Rzeczpospolita miała być tylko państwem sezonowym. I rzeczywiście przez dwie dekady była, natomiast już po drugiej wojnie niedopracowany projekt wersalski „poprawiono”, przywracając Polsce całkowitą terytorialną skromność oraz narodową jednolitość.

Że monoetniczność niewielkich państw narodowych dla wizjonerów Jasnej Przyszłości była tylko etapem przejściowym widać nie tylko z ewolucji projektu tzw. Zjednoczonej Europy (w istocie raczej Stanów Zjednoczonych E.), lecz również z nieodległego w czasie ponownego zasysania znacznych kontyngentów ludności etnicznie, rasowo, kulturowo oraz religijnie obcej. Temu procesowi globalnej inżynierii społecznej, mającemu na celu produkcję wymieszanej genetycznie, rasowo i behawioralnie masy ludzkiej, niewymagającej oraz podatnej na sterowanie, liderzy projektu na Starym Kontynencie nadali, dziś nieco skompromitowaną nazwę Willkommenskultur

Zaorać: Państwo – Uniwersytet – Kościół
Zwarte ośrodki władzy, wiedzy oraz przekonań metafizycznych, oparte na długiej tradycji, zhierarchizowane i scentralizowane są, jak wiadomo, największą przeszkodą w narzucaniu rewolucyjnych (nie)porządków, w tym także Nowego (nie)Porządku Świata. Może najpierw spróbujmy określić dokładniej to, co nadciąga... Z wielu znaków na Niebie i Ziemi, a zwłaszcza w ogólnoświatowej sieci wynika, że niejawna grupa trzymająca globalną władzę (GTGW) szykuje ludzkości a) pełną destrukcję struktur ukształtowanych ewolucyjnie podczas długiego, w miarę naturalnego procesu rozwoju,  takich jak rodzina, naród czy narodowe państwo; b) eliminację z ludzkich zachowań jednostkowych oraz wspólnotowych wszelkich działań racjonalnych, opartych na rozumie, logice i zdrowym rozsądku; c) świadomie podkręcaną i bez wątpienia centralnie sterowaną zawieruchę aksjologiczną. Miłość, Prawda, Dobro i Piękno mają zostać niniejszym skazane na banicję z ludzkiego świata...

Nic dziwnego, że na przeszkodzie tak formułowanym planom stoją przede wszystkim sprawne agendy państw zdolnych sprawować politykę w interesie swych narodów lub społeczeństw obywatelskich, czyli suwerena, którym w demokracji nominalnie pozostaje elektorat powierzający mandat władzy w ręce przedstawicieli wybieranych podczas pięcioprzymiotnikowych wyborów. Z kolei ogólny poziom wiedzy oraz zdolność do krytycznej oceny rezultatów poznania jest warunkiem intelektualnej autonomii, do której usprawniały dotąd ośrodki uniwersyteckie. Natomiast Kościół katolicki jako jedyny  depozytariusz prawd wiary, prawideł moralnych oraz aksjologicznego uniwersum, wskazywał drogę ku duchowej wewnątrzsterowności, chroniąc osobę przed formami zniewolenia. Tymi wszystkimi, które dziś w mediach są zwykle ometkowane jako Prawdziwa Wolność.

Kościołem katolickim oraz walką sił po(d)stępu ze Stolicą Apostolską jako istotną przeszkodą przy modelowaniu Nowego Człowieka zajmę się innym razem. Dziś spróbujemy się przyjrzeć się sytuacji państwa oraz uniwersytetu na obecnym etapie walki o rząd dusz i zarządzanie masą upadłościową cywilizacji łacińskiej. Państw faktycznie zdolnych do prowadzenia polityki suwerennościowej i dobrze zarządzanych wciąż ubywa. W istocie jest ich niewiele, a jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest dość dobrze rozpoznane już zjawisko podmiany wybitnych postaci, zwanych dawniej mężami stanu przez zwyczajną, łatwo zastępowalną drobnicę polityczną. Teraz już nie mówi się nawet o politykach, lecz o tzw. klasie politycznej, w której – jak w każdej zwykłej klasie – można znaleźć prymusów bez polotu, lizusów, cwaniaków i cwaniaczków, skarżypytów, uśmiechniętych spryciarzy oraz zwykłych chuliganów, a niekiedy nawet politycznych bandytów.

Słuchać hegemona, ignorować suwerena?
Inną barierę uniemożliwiającą status poważnego, czyli poważanego państwa stanowi zewnętrzna presja polityczna, wywierana przez inne podmioty polityczne, od nieprzychylnych sąsiadów począwszy, przez hegemonów bliższych czy dalszych, a nawet przez hegemonów pozornych, tzn. coraz częściej przez podmioty ponadpaństwowe i/lub międzypaństwowe, które do roli regionalnych lub globalnych hegemonów z różnym skutkiem starają się pretendować. Ciekawy zwłaszcza wydaje się fenomen tzw. hegemona na doczepkę, gdy do roli rozdającego karty aspiruje podmiot pozbawiony istotnych atutów, poza możliwością uzyskania wsparcia od przerośniętego kolegi, który na podwórku bije się najskuteczniej. Tchórzliwość władz państwa wobec faktorów podmiotu, który jest właśnie hegemonem na doczepkę wydaje się szczególnie przykra i upokarzająca dla obywateli takiego nieszczęsnego państwa.

W państwie faktycznie, a nie tylko nominalnie demokratycznym rządzący mają realizować wolę suwerena lub (jeśli to niemożliwe) przynajmniej starać się działać w jego najlepiej pojętym interesie. Jeśli jednak zamiast takich działań władze państwowe potulnie wykonują polecenia nieujawnionego hegemona/hegemonów, to znaczy, że suweren przestał już być suwerenem, a demokracja nie jest żadną demokracją. Mówiąc inaczej, kategorie stosowane dotychczas do opisu realnych sposobów uprawiania polityki, pozostają czysto teoretyczne i nie mają nic wspólnego z polityczną rzeczywistością.   

Wbrew pozorom, intelektualne fikołki Billa Gatesa nie są naprawdę groźne. Znacznie bardziej niebezpieczne są dwa inne procesy, niestety o rosnącym wciąż natężeniu. Pierwszy z nich, to niezrozumiała abdykacja rozumu i racjonalności w działaniach władz zachodniej cywilizacji w odniesieniu do fenomenu, który można by nazwać desperackim ekologizmem, a także w postaci irracjonalnej oraz przesadnej (wręcz alergicznej!) reakcji na pojawienie się dziwnego konstru-wirusa. Dlaczego wiążę te dwa zjawiska? Bo już wstępny ogląd sytuacji, wskazuje na tożsamość promotorów obu tych alertów: ekologicznego i sanitarnego. Alertów tyleż globalnych w skali, co i z naukowego punktu widzenia drastycznie, bo chyba interesownie przesterowanych. Z Gatesem jako „frontmanem” obu tych kampanii w roli głównej. 

Grupa trzymająca globalną władzę
Owszem, rewolucja przemysłowa, a jeszcze bardziej rozbuchany ponad miarę konsumpcjonizm stwarzają realną groźbę zaśmiecenia i przechemizowania środowiska naturalnego, ale rzecz przecież nie (proszę wybaczyć cytowane za Gatesem słowa) w „pierdzących krowach” czy w używaniu tradycyjnych paliw: węgla, drewna, ropy czy gazu. Ciekawe, że nikt nie zastanawia się nad zakazem lub choćby ograniczeniem eksperymentów naukowych w zakresie naprawdę groźnych dziedzin, takich jak inżynieria genetyczna, klonowanie, transhumanizm, geoinżynieria czy choćby wciąż kontynuowane prace nad bronią biologiczną, które nałożyły nieusuwalne dotąd tabu na refleksję, skąd nagle o takiej porze, w tym miejscu i w takim kształcie pojawiła się mocno nienaturalna hybryda nazwana SARS-CoV-2.

Skłonność części modelek do ekshibicjonizmu, owszem wykorzystano przy kampaniach na rzecz sztucznych futer czy do ataków na Kościoły katolicki i prawosławny, ale już skali jadowitych skażeń środowiska przy produkcji futer syntetycznych jakoś się nie eksponuje. Dlaczego? Pytanie retoryczne... Wracając do nawiedzonego Gatesa. Aż dziw, iż nie włączają się mu ostrzegawcze światełka przy konstatacji, że już znacznie większe wahnięcia średniej temperatury ziemskiego globu znakomicie obywały się bez człowieka. Ale cóż, sądząc z jakości publicznych wystąpień Gatesa i życzliwie ten fakt interpretując, można sądzić, że jest on ofiarą swego przeświadczenia o pełnieniu misji zbawczej, więc nie dostrzega, iż w skali kosmicznej to nie gatunek homo sapiens, lecz centralna gwiazda układu słonecznego ma realny i przesądzający wpływ na to, co się dzieje na naszej planecie.

Figlarz Gates i inni 
Fakt, że plutokrata Gates nie dostrzega sprzeczności między głoszonym przez siebie postulatem globalnego przejścia na OZE (odnawialne źródła energii), wśród których istotną rolę odgrywa fotowoltaika, a zamiarem „przysłonienia” Słońca przez rozpylenie w stratosferze sproszkowanych substancji chemicznych, to jego osobisty defekt osobowościowy oraz swoista ułomność poznawcza. Znacznie gorsze jest to, że miliony młodych ludzi w świecie – za sprawą dekompozycji systemu edukacyjnego – pozbawionych umiejętności krytycznego myślenia wsłuchuje się w te ekologiczne kazania Billa i powtarza je niczym jakąś zbawczą mantrę.

Głosy dystansujące się  od ekologicznych „szaleństw” Gatesa nie pochodzą wyłącznie ze środowisk sceptycznych wobec ekologizmu. Najnowszy koncept użycia chemicznej kurtyny, aby uniknąć przegrzania Ziemi, zaniepokoił nawet znanego obrońcę środowiska Billa McKibbena. Amerykański aktywista, w tekście dla New Yorkera, przedrukowanym także w Szwecji, z troską napisał o zamiarach „zhakowania nieboskłonu” przez wspieranych finansowo przez Gatesa badaczy-eksperymentatorów, co zdaniem McKibbena, oznacza ponadstandardowe ryzyko o trudnych do przewidzenia skutkach, z których najmniej dolegliwym może być fakt, że zamiast błękitu nieba będziemy na stałe mieli nad głowami szaro-bury sufit.

Cytując innych geofizyków i specjalistów od klimatu, Amerykanin pisze, że tak desperackie działania można by ewentualnie dopuścić w chwili realnego, a nie tylko prognozowanego z sufitu skoku średniej temperatury na Ziemi, bo są to działania ratunkowe typu: weź młotek i zbij szybkę, o nieprzewidywalnych dziś, za to potencjalnie bardzo groźnych konsekwencjach. I przytacza katastrofalne w lutym br. skutki postawienia na OZE w Teksasie, ciepłym przecież, słonecznym stanie, gdzie unieruchomione przez lód wiatraki oraz zasypane śniegiem panele fotowoltaiczne przyczyniły się do śmierci wielu osób. 

Najgorsze jednak jest to, że podobno demokratyczne rządy państw podobno racjonalnego, bo opartego na wiedzy i technologii Zachodu, przyjmują głoszone przez Gatesa dyrektywy klimatyczne, ale także sanitarne i proszczepionkowe jako obowiązującą doktrynę, czyniąc je niekwestionowaną podstawą swego funkcjonowania. Ignorując przy tym, zdrowy rozsądek własnych społeczeństw oraz ustalenia licznych epidemiologów, wirusologów, mikrobiologów, klinicystów i lekarzy praktyków, którzy od roku wskazują na wielostronną szkodliwość przyjętego sposobu walki z tym dziwnym wirusem oraz dzielą się wypraktykowanymi sposobami leczenia wywołanej przezeń infekcji. Kiedyś wszystkie te pytania zostaną postawione publicznie i trzeba będzie na nie odpowiedzieć.

(21 marca 2021) 

pierwodruk: Obywatelska. Gazeta im. Kornela Morawieckiego nr 241, 26 marca – 8 kwietnia 2021

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie