Ludzie reagują na pojedyncze zdarzenia, eventy, prowokacje, ekscesy. To, co dzieje się w Polsce i z Polską po roku 1985*, da się zrozumieć jedynie z perspektywy procesów długookresowych. Inaczej trudno pojąć, dlaczego w zasadniczo katolickim i prawie monoetnicznym kraju stała się możliwa – bezkarna, bo dokonana w aurze legalności – zbrodnia na niewinnym dziecku.
Tak, zbrodnia pozostanie bezkarna, bo za to, co się stało w oleśnickim szpitalu odpowie najwyżej wiedziony świętym oburzeniem kandydat na prezydenta RP Grzegorz Braun. A nie np. lekarka Gizela Jagielska, której autoprezentacja w mediach społecznościowych przybrała postać wręcz zaskarżalnej obrazy, gdyby tylko w taki sposób odważył się scharakteryzować ją ktoś inny… Wtedy z pewnością zająłby się nim Rafał Gaweł – obecnie w Norwegii, dokąd zbiegł przed wymiarem sprawiedliwości i skąd skutecznie steruje stowarzyszeniem rzekomo monitorującym rasizm i ksenofobię – w żywe oczy kpiąc sobie z polskiego państwa i realizując przy tej okazji ideologiczną agendę lewackich globalistów.
Powtarzam, gdyby tylko ktoś z prawej strony opinii publicznej, która nie podoba się lewicowcom, rozgłosił w mediach społecznościowych, albo też publicznie powiedział o Gizeli Jagielskiej, że jest Żydówką i syjonistką, ale żydówką już nie jest, bo wyznaje ateizm, a nie judaizm, miałby zaraz na karku napuszczoną przez Gawła prokuraturę…
Z obfitości serca mówią usta
To był początek lat 90. zeszłego wieku. Dyrektorzy i redaktorzy naczelni Ośrodka Telewizyjnego w Krakowie często się zmieniali. Zwykle co kilka miesięcy lub najwyżej co rok z okładem pojawiało się nowe nazwisko: Kazimierz Kutz, Artur Janicki, Jan L. Franczyk, Łukasz A. Plesnar, Krzysztof Jasiński… Za dyrektury Plesnara, teoretyka i historyka filmu, pojawił się na antenie ciekawy format publicystyczny Dwóch na dwóch, jego pomysłu i przez niego moderowany. W tym publicystycznym programie, emitowanym gdzieś pod koniec tygodnia, czwórka publicystów, według tytułowej formuły i zgodnie z zasadą pro – contra, dyskutowała jakiś ważny lub tylko uznany na żywotny problem społeczny, który polaryzował wówczas opinię publiczną. W jednym z wydań spierano się o dopuszczalność aborcji lub odpowiednio o możliwość całkowitego jej zakazu.
I wtedy nagle, wypowiedziana dość dramatycznym dyszkantem, z wyraźną emocją w głosie, wybrzmiała opinia: Nie, absolutnie nie wolno zakazywać aborcji, bo Żydzi mają do tej sprawy bardzo szczególny stosunek!… Opinia była tak zdumiewająca, tak rozgłośnie i szczerze została wypowiedziana, że mocno utkwiła mi w pamięci. Pamiętam, że pośpiesznie szukałem odpowiedzi na pytania, dlaczego to właśnie Żydom miałoby aż tak zależeć na umożliwieniu eliminacji z kręgu żyjących dzieci jeszcze nienarodzonych... I dlaczego osobliwe stanowisko Żydów w tej moralnie drażliwej sprawie miałoby właśnie przesądzać o kształcie regulacji prawnych w znów ponoć niepodległej po latach niesuwerenności Polsce?
Nie pamiętam, jak potoczyła się dalsza dyskusja i do jakich konkluzji doprowadziła, ale zapamiętałem, że dramatyczna eksklamacja w tej sprawie padła z ust bardzo młodego wówczas publicysty Romana Graczyka, który później znacząco zapisał się w historii III RP. Zwłaszcza rzetelnie przeprowadzoną kwerendą w sprawie związków redakcji Tygodnika Powszechnego z komunistyczną policją polityczną (UB, SB). To poszanowanie prawdy przysporzyło zresztą Graczykowi w swoim czasie niemało kłopotów.
Kompromis czy aborcyjna wolnoamerykanka
W styczniu 1993 roku przyjęto ustawę o warunkach dopuszczalności legalnej aborcji, inaczej prawa do odebrania życia dziecku w okresie prenatalnym, która to regulacja sankcjonowała takie działania w trzech przypadkach: a) gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej; b) gdy badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na wysokie prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu; c) gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego. Co istotne: realne istnienie przesłanek kwalifikujących do aborcji ze względów medycznych musiał stwierdzić lekarz inny niż ten, który dokonywał zabiegu przerwania ciąży, a decyzja o tym, czy ciąża jest skutkiem czynu nielegalnego pozostawała w gestii prokuratora.
I co może najważniejsze, zwłaszcza w odniesieniu do zbrodniczego i bulwersującego przypadku z Oleśnicy: przerwanie ciąży ze względów medycznych (zarówno dla ratowania życia matki, jak i w razie zaistnienia przesłanki eugenicznej) było i pozostaje wykluczone od chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej. Przerwanie ciąży powstałej wskutek czynu zabronionego też było dozwolone jedynie do 12 tygodnia ciąży włącznie. Ta próba możliwie efektywnego zapobieżenia dowolności decyzji, czy, kiedy i przy jakich ograniczeniach można odmówić poczętemu dziecku prawa do życia, została określona mianem „kompromisu aborcyjnego”. I choć przez permisywistów oceniana była jako nazbyt rygorystyczna, a przez obrońców życia uznana za niedopuszczalną z powodu honorowania przesłanki eugenicznej, to pozwoliła jednak na ustabilizowanie stanu zbrojnej neutralności między dwiema stronami tego sporu.
Promotorzy szerszej dostępności aborcji w Polsce nie ustawali jednak w wysiłkach. W sierpniu 1996 roku sejmowa nowelizacja ustawy dodała czwartą przesłankę, według której d) ciężkie warunki życiowe lub trudna sytuacja osobista miałyby stanowić wystarczający powód do przerwania niechcianej ciąży aż do dwunastego tygodnia jej trwania włącznie. Nic dziwnego, że to nowe uregulowanie zostało przez jego przeciwników obdarzone mianem „aborcji na życzenie”. Szczęśliwie Trybunał Konstytucyjny, który według zwyczajów nazewniczych propagowanych przez obecną koalicję rządzącą (i WARCZĄCĄ!) należałoby określić Trybunałem Andrzeja Zolla, stanął na wysokości zadania i w grudniu roku 1997 taka swoista aborcyjna wolnoamerykanka obowiązywać przestała.
Dwa plus dwa musi być cztery
Nie wiem, czy Jan Pietrzak sprecyzował też jakieś inne kryteria umożliwiające realizację jego dyrektywy, żeby Polska była Polską… Ale wierność polskiej tradycji cywilizacyjnej i kulturowej, postawa wolnościowa charakterystyczna dla obywateli Rzeczypospolitej, trwanie przy wierze ojców, w przeważającej mierze chrześcijańskiej, wreszcie patriotyzm wyrażający się w przywiązaniu do Ojczyzny wydają się nieźle konstytuować ethos Polaka… Natomiast zemsta, krwawy odwet czy drastyczne pozbywanie się poczętych dzieci raczej kiepsko się mieszczą w katalogu zachowań typowych dla naszych rodaków, tym bardziej teraz, gdy demografowie od kilkunastu lat biją na alarm, że Polska ludnościowo się kurczy, że wymieramy.
Tyle że Polacy to jedno, podczas gdy klasa polityczna w Polsce to naprawdę coś zupełnie innego. Nawet politycy z tych ugrupowań, które usilnie deklarują przywiązanie do nauczania Kościoła czy patriotyzmu. Przecież kilkoma zręcznymi – choć raczej należałoby rzec perfidnymi! – posunięciami, takimi jak dezindustrializacja kraju i wywołanie strukturalnego bezrobocia na poziomie kilkunastu procent, rządzący w Polsce w pierwszej dekadzie nowego stulecia wypchnęli za granicę najbardziej rzutkie i operatywne jednostki urodzone w czasie wyżu demograficznego po stanie wojennym. Większość z nich, wpasowana w struktury lepiej zorganizowanych państw i przyjaznych dla ludzi rozwiązań społecznych, już do Polski nie wróci.
Skala tej kolejnej fali emigracji zarobkowej była znacząca i co więcej, wyrządziła zauważalne szkody. Rozbite rodziny, unijne sieroctwo, starzy rodzice pozostawieni samym sobie. Ten upust krwi rodzimej próbuje się teraz na rynku pracy zastępować Ukraińcami lub śniadymi przybyszami z innych kontynentów oraz odmiennych kręgów kulturowych. Pietrzak, by do niego powrócić, już na kilka lat przed setną rocznicą słynnego zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej nad bolszewikami zaproponował budowę Łuku Triumfalnego… I nawet tutaj, w sferze narodowych imponderabiliów, poniósł całkowitą klęskę. Nic się nie dało zrobić. Mimo że działo się to za rządów ekipy znanej jako wielce patriotyczna.
Zabrakło dwudziestu siedmiu głosów
Półtorej dekady wcześniej, po parlamentarnych i prezydenckich wyborach w roku 2005 dzięki korzystnemu rozkładowi głosów oraz większości sejmowej, jaka się wtedy ukształtowała – PiS (155), Samoobrona RP (56), LPR (34) i PSL (25 mandatów) – pojawiła się realna możliwość znowelizowania Konstytucji. We wrześniu 2006 roku postanowiono konstytucyjną ochroną życia przewidzianą w artykule 38. Konstytucji objąć także dzieci w okresie prenatalnym. Stosowny projekt został przedłożony i przegłosowany do dalszego procedowania, uzyskując wymaganą ustawowo większość.
Jak wiadomo, przeprowadzenie zmian w ustawie zasadniczej wymaga poparcia 2/3 głosujących. Przy pełnym składzie izby oznacza to konieczność pozyskania dla danej sprawy aż 307 posłów, co wobec daleko posuniętej niejednomyślności formacji politycznych, ale też rozmaitych konfliktów personalnych oraz sprzeczności ideowych, wreszcie przy zrozumiałych różnicach światopoglądowych czy odmiennych interesach politycznych klubów parlamentarnych i kół poselskich – określa skalę trudności, jakie należy pokonać dla osiągnięcia celu. Koalicja dysponowała w tamtej izbie tylko 270 mandatami, ale trzeba pamiętać, że był to czas, gdy w Platformie Obywatelskiej istniało jeszcze realnie tzw. prawe skrzydło. No i też rzadko kiedy, z powodu delegacji służbowych, zwolnień lekarskich oraz absencji z innych przyczyn, izba głosuje w pełnym składzie.
Inaczej mówiąc, przegłosowanie konstytucyjnej ochrony życia ludzkiego od naturalnego poczęcia leżało wówczas w zasięgu możliwości… Niestety, schody zaczęły się podczas prac w komisji nadzwyczajnej, powołanej w połowie listopada 2006 i zdominowanej przez koalicję rządzącą. 1 marca 2007 członkowie komisji odwołali przewodniczącą Jadwigę Wiśniewską (PiS), zarzucając jej opóźnianie prac nad projektem dość lapidarnej przecież poprawki. Następnego dnia zakończono prace nad tekstem. W rezultacie 13 kwietnia poddano pod glosowanie aż trzy wersje: rezultat prac komisji, wersję pierwotną jako wniosek mniejszości (LPR) i propozycje Kancelarii Prezydenta… Żadna z tych poprawek nie przeszła. Za wersją komisji zagłosowało 269 posłów, podczas gdy wymagana większość 2/3 wynosiła wtedy 296 głosów. Zabrakło poparcia 27 deputowanych…
Dwa piekła, szatani i szatanice
Ten obraz byłby jednak mylący, gdyby przemilczeć kilka istotnych faktów. Zwlekanie Jadwigi Wiśniewskiej nie było przypadkowe. Nieco przed głosowaniem Maria Kaczyńska zaprosiła do Pałacu Prezydenckiego kilka znanych kobiet o postawach zdeklarowanie proaborcyjnych. Wtedy jeszcze nie używano tego terminu, ale spotkanie z ówczesną prezydentową było niewątpliwym gamechangerem. Tylko dyrektor Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk CSsR miał odwagę uczciwie ten fakt skomentować. Mocno, może nawet brutalnie, ale trafnie. Z kolei w dniu głosowania poseł Marek Suski dostał mocnego przyśpieszenia i ganiał po sali plenarnej, usuwając przed głosowaniem przygotowane wcześniej materiały…
Dramaturgii i treści rozmowy prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego z ówczesnym marszałkiem Sejmu można się jedynie domyślać, choćby wnioskując z sekwencji faktów, jakie nastąpiły po przegranej batalii w sprawie objęcia konstytucyjną ochroną dzieci w okresie prenatalnym. Jeszcze tego samego dnia Marek Jurek zrezygnował z pełnionej funkcji. Nazajutrz, wraz z czwórką innych posłów, wystąpił z partii Kaczyńskiego, a pięć dni później zapowiedział utworzenie własnej formacji Prawica Rzeczypospolitej. Wprawdzie dalszy demontaż koalicji zabrał prezesowi PiS jeszcze trochę czasu, ale już w połowie listopada 2007 roku zaczął rządzić pierwszy gabinet Donalda Tuska.
Rodzajem zasadniczej zmiany postawy w sprawie dopuszczalności aborcji w przypadku Jarosława Kaczyńskiego stała się kwestia godziwości bądź nie – przesłanki eugenicznej, teraz często zwanej embriopatologiczną. Mówiąc wprost, idzie o zakaz zabijania w okresie prenatalnym dzieci, u których badania lub inne przesłanki medyczne wskazują lub wysoce uprawdopodobniają występowanie ciężkich upośledzeń lub nieodwracalnych schorzeń. Praktyka wskazywała, że bardzo często ofiarą tego zapisu padają dzieci, u których rozpoznano lub przewidywano możliwość rozwinięcia się zespołu Downa. Trybunał Konstytucyjny wyrokiem z października 2020 roku uznał, że legalizacja przerwania ciąży w oparciu o przesłankę eugeniczną (embriopatologiczną) nie ma dostatecznego oparcia w Konstytucji.
I wtedy się zaczęło. Mówiąc metaforycznym skrótem: Piekło i szatani, a właściwie szatanki i szatanice. Piekło kobiet znalazło wsparcie już nie tylko w mediach filipińskich, ale i w skonfliktowanej z Prawem i Sprawiedliwością oraz niestety wrogiej Polsce sekcie prawników. Sekcie, która sama mieni się kastą. I niestety, opływa w kastowe przywileje, których dekada rządów formacji Jarosława Kaczyńskiego (2+8) w żaden sposób umniejszyć nie zdołała.
Jeśli wyrok TK z roku 2020 obowiązuje, to w Oleśnicy dokonano po prostu zbrodni. Problem w tym, że kasta tego wyroku, podobnie jak i tzw. Trybunału Julii Przyłębskiej nie uznaje, plotąc coś o sędziach-dublerach. Ale jeżeli nawet wyrok TK uchylający przesłankę eugeniczną miałby nie obowiązywać, to przecież według kompromisu aborcyjnego z roku 1993 przerwanie ciąży w przypadku dziecka zdolnego już do samodzielnego przeżycia poza ciałem matki nie jest w żadnym razie dopuszczalne. Czyli pozostaje zbrodnią.
A jeśli tak, to europoseł Grzegorz Braun, kandydat na prezydenta RP, miał pełne prawo do obywatelskiego zatrzymania Gizeli Jagielskiej, działającej zresztą – jak z jej własnych oświadczeń jasno wynika – w warunkach rozciągniętej w czasie recydywy.
1 maja 2025
Waldemar Żyszkiewicz
* To nie pomyłka: w roku 1985 Wojciech Jaruzelski spotkał się w Nowym Jorku z Davidem Rockefellerem i wtedy właśnie dokonało się przekazanie kraju nad Wisłą ze sfery wpływów Kremla pod władzę światowej oligarchii finansowej, czyli Deep Finance.
pierwodruk: Dwutygodnik Prawda jest ciekawa. Gazeta obywatelska założona w 2011 roku przez Kornela Morawieckiego, przywódcę Solidarności Walczącej, nr 61 (347) 2 maja 2025
Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre”
w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015
Kategoria - Poezja
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka