Czas najwyższy wyłączyć niemądrą ideologię, a także buńczuczną propagandę prowojenną i przyjąć do wiadomości niezbite fakty. Ukraina zbędną, gdyż nieswoją wojnę przegrała, bo wygrać jej nie mogła. Działania militarne prędzej czy później ustaną, a Zełenski z wielu powodów pójdzie w odstawkę. To jednak zmartwienie Ukraińców, którzy dali się nabrać na Unię i NATO. Natomiast politycy w Warszawie muszą się wreszcie zająć bezpieczeństwem i pomyślnością Polaków. Jeśli bowiem nie porzucą groźnej mrzonki budowania wspólnego państwa Polaków i Ukraińców, o co zresztą nie raczono nawet zapytać suwerena, to w naszej części Europy może naprawdę wybuchnąć wojna kinetyczna, sprokurowana przez chętną koalicję podżegaczy, a Timothy Snyder będzie miał świetny materiał do książki "Skrwawione ziemie 2".
Kosztowna, lecz szczęśliwie prawie bez strat – prawie, bo jednak państwo Wesołowscy stracili dom – awantura z dronami na polskim nocnym wrześniowym niebie dobrze ilustruje, w jakim stanie po 35 latach od rzekomego odzyskania podmiotowości znajduje się polska państwowość. Mimo toczącej się od 3,5 roku wojny tuż za częścią naszej wschodniej granicy, mimo niemal codziennych prelekcji Marka Budzisza i innych znawców na temat zmagań na współczesnym polu walki, mimo prężenia muskułów i pohukiwań niemal całej (z wyjątkiem Konfederacji) klasy politycznej – nie jesteśmy przygotowani ani do ochrony nieba nad Polską, ani do zapewnienia bezpieczeństwa ludziom. A miało być tak dobrze.
Nasze eF-y tłuką drony…
Strącono tylko 3 z około 21 bezzałogowców, które wtargnęły w naszą przestrzeń powietrzną (kilka z nich niemal natychmiast ją opuściło), co pozwala mówić o skromnej, około czternastoprocentowej skuteczności. Zresztą może to i dobrze, bo jeśli zestawić ogromne po naszej stronie nakłady finansowe na sprzęt i pociski użyte do strącenia trzech dronów wabików z relatywnie niskimi kosztami, jakie dla ich wyprodukowania poniosła strona przeciwna, i jeśli wziąć pod uwagę faktyczne przyczyny rujnacji domu państwa Wesołowskich, to może i lepiej się stało, że te nasze i niderlandzkie eF-y nie wykazały się większą celnością. Zastanawia jedynie fakt, że tankowiec Airbus A330 MRTT przyleciał do Polski na około dwie godziny przed alarmem… Czy to znaczy, że powietrzne cysterny oraz samoloty wczesnego ostrzegania sojuszników pełnią u nas dyżury noc w noc? Czy tym razem zadziałała wyłącznie znakomita intuicja, jakieś wyczucie interoperacyjne, a może jeszcze coś innego?
O ile wielu szczegółów potrzebnych do oceny współdziałania wojsk sojuszniczych nie poznamy i nawet nie powinniśmy mieć do nich dostępu, o tyle do rzeczowej oceny jakości komunikowania się władz państwowych ze społeczeństwem w sytuacjach krytycznych mamy niezbywalne prawo. Bo to właśnie od szybkości przepływu istotnych informacji oraz ich rzetelności zależą zarówno efektywność struktur państwowych, jak i bezpieczeństwo obywateli, a w konsekwencji również ich przekonanie o przydatności rządzących dla suwerena.
Narracje oficjalne kontra zdrowy rozsądek
Prawda tonie w powodzi mnożonych: hipotez, zmiennych wersji, kontrhipotez, reinterpretacji, działań agentury wpływu, ale i kłamliwych swojskich fakt-czekistów. Skutki są oczywiste: brak zaufania do władzy, do oficjalnych mediów, do wciąż poprawianych wykładni, tego co się naprawdę dzieje. No i – jak zawsze w przypadku niewydolnego państwa – obywatele sami podejmują wysiłek, żeby coś zrozumieć, dotrzeć do prawdy, wiedzieć na czym się stoi. Dysponują jedynie własną spostrzegawczością oraz zdrowym rozsądkiem, ale to wcale niemało, zważywszy na czytelną indolencję władz, zresztą nie tylko obecnych. Oddolnym inicjatywom trudno się dziwić, ludziom idzie przecież o życie i pomyślność własną oraz ich najbliższych. Owszem, jako niefachowcy nieraz się mylą, niekiedy fantazjują, ale często sprawdzają się lepiej niż państwo ze swymi procedurami.
Jeden z blogerów, punktując niezborność oficjalnych narracji o tym, co zaszło nocą z 9 na 10 września, pokazał, jak spostrzegawczość użytkowników sieci, zmuszała twórców narracji do jej wielokrotnego modyfikowania: 1) ogłoszono, że wleciały rosyjskie bojowe Geranie, ale internauci zaraz dostrzegli, że to wabiki Gerbery; 2) ich ścieżki ze zdjęć przekazanych nam przez Ukrainę wynosiły pod tysiąc km, tyle że tanie Gerbery mają zasięg ok. 300 km, nawet dodatkowy zbiornik paliwa zdolny podwoić ich zasięg, nie dałby rady; 3) wtedy włączono dopalacze: Gerbery wystrzelono z Białorusi! Ale tu zonk! Generał Wiesław Kukuła potwierdził, że Białoruś z wyprzedzeniem poinformowała dowództwo WP o nadlatujących bezzałogowcach, co zastanowiło nawet ekspremiera Millera. No i argument definitywny: skąd ścieżki dronów wystrzelonych ponoć z Białorusi znalazły się na flight-trackach, które po fakcie dostarczyła nam Ukraina?
Dramatyczna szczerość eksprezydenta
Pozostańmy przy niezbitych faktach: wroga Białoruś uprzedziła nas o bezzałogowcach zbliżających się do polskiej przestrzeni powietrznej, a zaprzyjaźnione z naszymi władzami kierownictwo Ukrainy (można by o tym wnosić z kordialnych gestów i wzajemnego obsypywania się najwyższymi odznaczeniami) jakoś nie odczuło takiej potrzeby. Sekret tych skrajnie niesymetrycznych relacji między Polską a Ukrainą potwierdził ostatnio nader wylewny po zakończeniu drugiej kadencji prezydent Andrzej Duda, przyznając w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim, że Ukraińcy od początku robili wszystko, żeby wciągnąć Polskę do wojny i że po to właśnie był Przewodów (15 listopada 2022, dwie ofiary śmiertelne).
Motywy Zełenskiego, choć samą prowokację trudno pochwalać, mogą być nawet jakoś zrozumiałe, ale że osoba na urzędzie Prezydenta Rzeczypospolitej nie widzi w tym gestu wrogiego wobec własnego państwa, ani nie wyciąga żadnych wniosków praktycznych? Wręcz przeciwnie, niewiele później (5 kwietnia 2023) obdarowuje takiego przyjaciela inaczej Orderem Orła Białego… Nad tym przejść do porządku dziennego nie sposób.
Te ponadstandardowe gesty i działania polskich władz wobec Ukrainy zaczęły się już wcześniej, a narastały po dojściu Juszczenki do władzy (2005), gdy zaprogramowano i świadomie realizowano tam powrót do narodowego szowinizmu oraz tradycji banderowskich. Jarosław Kaczyński, który jak ognia unikał Marszu Niepodległości organizowanego przez polskie środowiska narodowe, po roku 2015 z całym dobrodziejstwem zasobów Rzeczypospolitej wspierał czerwono-czarną Ukrainę, eliminując z polskiej przestrzeni publicznej terminy, takie jak rzeź wołyńska czy ludobójstwo okrutne. A prezydent Duda księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, kapelana Kresowian i Ormian w Polsce, upominającego się o ekshumacje, godny pochówek oraz należne upamiętnienie dziesiątek tysięcy ofiar zamilczanej przez dekady hekatomby – zwyczajnie ofuknął.
Ukraina prowadzi politykę dzielenia się…
Ów brak wzajemności w relacjach polsko-ukraińskich dla obserwatora z zewnątrz może być wręcz niezrozumiały. Umowa o współpracy z roku 2016, formalnie przypisywana ministrowi Macierewiczowi, ale ratyfikowana dwa lata później i opublikowana w Monitorze Polskim dopiero w styczniu 2019 roku, przypomina rodzaj formalno-urzędniczego alibi dla przedstawicieli jednej umawiającej się strony-podmiotu państwowego, którzy oferują stronie drugiej wszystkie swe zasoby bezwarunkowo, nawet nie wspominając o jakiejś zapłacie czy rekompensacie w przyszłości. Wydaje się, że jednostronny przepływ towarów (uzbrojenie), świadczeń (w tym finansowych) i usług (hub Jasionka-Medyka), jaki nastąpił po lutym roku 2022 dowodzi, iż umowa znakomicie spełniała swą rolę.
Chyba że za formę rewanżu uznać dość wyraźną, lecz zapewne tylko przejściową poprawę demografii w Polsce. Z drugiej strony, handel ludźmi jest wciąż oficjalnie traktowany jako ciężki delikt w prawie międzynarodowym, skądinąd często ślepym na wymuszanie migracji, uprowadzenia kobiet do placówek sexworkingu czy dzieci traktowanych jako zasób części zamiennych, przydatnych w dynamicznie rozwijającej się transplantologii.
O szczegółach „Porozumienia o współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa”, które Donald Tusk i Wołodymyr Zełenski podpisali 8 lipca 2024 roku, czyli sześć tygodni po upłynięciu prezydenckiej kadencji sygnatariusza z Ukrainy, niewiele da się powiedzieć ponad to, że Polska Ukrainie, Polska dla Ukrainy, Polska z Ukrainą, Polska na rzecz Ukrainy regularnie itd. itp., natomiast Ukraina prowadzi politykę dzielenia się z Polską swoimi najlepszymi praktykami, doświadczeniami operacyjnymi oraz, w miarę potrzeb, rozwiązaniami mogącymi zwiększyć wspólne bezpieczeństwo… Inaczej mówiąc, Polska dawała, daje i ma dawać, podczas gdy „Ukraina prowadzi politykę dzielenia się z Polską”. I to politykę opatrzoną warunkiem: „w miarę potrzeb”. Od razu wiadomo, kto jest gospodarzem tego Agreement on Security Co-Operation.
Jeśli ktoś lubi się wczytywać w mowę-trawę dokumentów oficjalnych, wywiedzionych zresztą z prawniczo-dyplomatycznej angielszczyzny, to tekst porozumienia jest dostępny w językach polskim, ukraińskim i angielskim na stronie gov.pl. Najciekawszy poznawczo wydaje się ostatni passus tekstu, głoszący że wszystkie trzy wersje językowe są jednakowo autentyczne, a w razie jakichkolwiek rozbieżności przy ich interpretacji tekst w języku angielskim będzie rozstrzygający. Bo demokracja demokracją, ale ktoś tu musi rządzić.
Wyzwania przed prezydentem Nawrockim
Pokornej, by nie rzec służalczej (pamiętne: jesteśmy sługami narodu ukraińskiego!) postawy naszej klasy politycznej wobec aroganckich zachowań i działań ekipy Zełenskiego, którego mają już dość i sami zmęczeni wojną Ukraińcy, nie tłumaczą nawet zawarte (2019, 2024) niesymetryczne porozumienia. Może zastanawiać, że w tej sprawie obie śmiertelnie skłócone formacje postmagdalenkowe pozostają absolutnie zgodne: najpierw Ukraina i Ukraińcy, a potem (jeśli coś zostanie) obywatele polscy. Tak nie ma nigdzie na świecie.
Dopiero niedawno odmienną deklarację – pierwszy raz od dłuższego czasu! – złożył nowo wybrany prezydent RP, wetując zbyt szczodrą dla gości z Ukrainy ustawę o świadczeniach socjalnych. Teraz czeka go poważny sprawdzian, bo Donald Tusk – korzystając z dronowej awantury, wzmacniającej prowojenny amok europejski – spróbuje drugiego podejścia z dopieszczaniem sąsiadów. Z kolei UE, czyli w istocie Niemcy mają oczywisty interes do zrobienia: międzynarodowe, a zatem internacjonalistyczne siły Wschodniej Straży na terytorium Rzeczypospolitej. Tak, formalnie to siły NATO jako wzmocnienie wschodniej flanki, ale ich obecność realnie obniża jednak rangę i zakres suwerenności naszego państwa.
Doprowadzenie do ochotniczego podjęcia działań, które zaszkodzą, bo prowadzą do wojny, wymaga wielu drobnych kroczków, odpowiednio buńczucznej narracji w mediach i wreszcie rozdrażnienia zapędzonego w kąt przeciwnika… Później wystarczy odpowiednio drastyczny pretekst, najlepiej prowokacja pod fałszywą flagą, po której nie ma już odwrotu. Ukraina jest wyrazistym przykładem ogromnej ceny, jaką obywatele muszą płacić za ambicje swych władz, gotowych brać udział w cudzej grze geostrategicznej.
Snajperzy i masakra na Majdanie
Euromajdan zaczął się, gdy Janukowycz odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, na co naciskali Niemcy, chcąc wciągnąć Ukrainę w orbitę europejską. Lecz Departament Stanu USA, który zgodnie z koncepcją Brzezińskiego widział w terytorium i zasobach Samostijnej istotny lewar geopolityczny, postanowił uprzedzić starania niemieckiego państwa i zwrócić Ukrainę przeciw Rosji. I to się Ameryce udało. Ale przedtem coś musiało ludźmi wstrząsnąć. Takim gamechangerem okazała się Niebiańska Sotnia, jak nazwano 96 śmiertelnych ofiar dwóch komand snajperów, którzy z wysokich pięter sąsiadujących z placem gmachów sprawiedliwie strzelali do protestujących i do milicjantów z Berkutu. Ogromny wstrząs, przelana krew, wzburzenie tłumu, także protesty zagranicy. To oraz bunt przeciw władzy centralnej w większych miastach zachodniej Ukrainy doprowadziły do ucieczki prezydenta Janukowycza z kraju oraz geopolitycznej reorientacji Kijowa.
Kim byli snajperzy, nie wiadomo. Ale nie ma wątpliwości, że strzelali z budynków kontrolowanych przez Samoobronę Majdanu, której szefem był Andrij Parubij. Potwierdziły to niezależne dochodzenia: jedno przeprowadzone przez dziennikarzy programu ADR Monitor, wyemitowanego już w kwietniu 2014 roku przez niemiecką telewizję, oraz drugie bardziej dogłębne, oparte na ogromnej liczbie materiałów, zdjęć, filmów, relacji uczestników, przeprowadzone z akademicką starannością przez profesora Iwana Kaczanowskiego (ang. Ivan Katchanovski), urodzonego w Łucku Ukraińca, politologa związanego z Uniwersytetem w Ottawie.
Kanadyjski badacz zajął się tym tematem zaraz po Majdanie. Przez lata gromadził materiały, badał źródła, rozmawiał z uczestnikami. Rezultaty przedstawiał w artykułach spełniających wysokie standardy metodologiczne. Książka „Masakra na Majdanie. Masowe zabójstwa, które zmieniły świat”, będąca swoistym zwieńczeniem akademickiego dochodzenia w tej sprawie, wyszła rok temu, w dekadę po tamtych wydarzeniach na kijowskim placu Niepodległości. Natomiast Parubij, komendant Euromajdanu i szef jego Samoobrony, zginął niedawno, zastrzelony przed swoim domem we Lwowie.
Ach, być sworzniem w projekcie Brzezińskiego
Oczywiście ani upodrzędnienie władz Rzeczypospolitej wobec pomajdanowych rządów w Kijowie, ani w efekcie uczynienie z Polski gospodarstwa pomocniczego dla Ukrainy, prowadzącej w istocie nieswoją wojnę z Rosją, nie wynika z żadnych sympatii ani szczególnych relacji między naszymi państwami. Czas najwyższy jasno powiedzieć, że cała obecna sytuacja w tej części Europy jest rezultatem dość brutalnej próby wdrażania konceptu Zbigniewa Brzezińskiego, owszem, naszego rodaka z Przemyśla, ale przecież wykształconego na anglojęzycznym uniwersytecie McGilla w kanadyjskim Montrealu, politologa oraz polityka i dyplomaty amerykańskiego.
Jego głośna praca „Wielka szachownica. Główne cele polityki amerykańskiej” (pol. wyd. 1998) stanowi wizję geostrategiczną, przy czym – jak to w rozważaniach geopolitycznych bywa – zawarte w niej tezy mają niewątpliwie charakter postulatywny, dyrektywny. Autor, kreśląc tam pewien program polityczny, nie pretenduje przecież do żadnej twardej naukowości, o czym jego czytelnicy nie zawsze chcą pamiętać. Mimo pozorów zobiektywizowanego opisu stanu rzeczy „Wielkiej szachownicy” znacznie bliżej do rozprawy ideologicznej – o czym zresztą lojalnie uprzedza podtytuł oryginału: Amerykański prymat i jego geostrategiczne nakazy (The Grand Chessboard. American Primacy and Its Geostrategic Imperatives, 1997).
Jednym z warunków zachowania amerykańskiego prymatu w naszej części globu jest – według wizji Brzezińskiego – wyprowadzenie z ruskiego mira Ukrainy oraz jej zasobów, łącznie Krymem, czyli z dostępem do mórz Czarnego i Azowskiego. Możliwość osłabienia mocarstwowej pozycji Rosji decyduje o znaczeniu Ukrainy dla USA, czyni ją geopolitycznym sworzniem, jak określa to Brzeziński. I zaraz dodaje, że w przeciwnym razie, taką przeciwwagą dla Rosji stanie się Polska… Wygląda na to, że w XXI stuleciu i to jeszcze przed śmiercią autora „Wielkiej szachownicy” ktoś – raczej obeznany z ukraińskim programem Departamentu Stanu – twórczo rozwinął ideologiczny koncept naszego rodaka, planując wzmocnienie antyrosyjskiego sworznia przez połączenie terytorialnych, instytucjonalnych oraz demograficznych zasobów Polski i Ukrainy w postaci państwa, chyba raczej federacyjnego niż unitarnego…
Ideolodzy znad Potomaku miewają nieraz fantazję lewicujących artystów, żeby przypomnieć zabawnego w swych post-heglowsko-marksistowskich fantazmatach o końcu historii Fukuyamę. Pomysł, żeby w imię własnych interesów imperialnych na żywym ciele dwóch dość różnych jednak narodów dokonywać operacji ich łączenia w jedną strukturę państwową wydaje się – używając eufemizmu – mocno ekscentryczny i nieprzewidywalny w skutkach.
Fuzja w warunkach wojennych i bez rozliczenia trudnych zaszłości historycznych? Kto to wymyślił? Jakiś urzędnik? Mól książkowy? Cyniczny człowiek służb? A może ktoś o mentalności właściciela niewolników? Mniejsza, tym niech się martwią Amerykanie. Ale że nasi rządzący, jak należy wnosić z codziennej praktyki politycznej, posłusznie – nie informując o niczym Polaków ani nie zabiegając o aprobatę suwerena – ten fantazmat zaczęli realizować? I to zgodnie, ponad podziałami.
Postscriptum
Opatrzności wypada dziękować, że pani Alicja Wesołowska chwilę wcześniej zeszła z pięterka. Natomiast Rzeczpospolita potrzebuje i to od zaraz nowej generacji polityków. A podżegaczy, którzy w imię cudzych interesów geopolitycznych są gotowi sprowadzić na Polskę i Polaków wojenną katastrofę, należy wysłać na bezterminowy urlop.
17 września 2025
Waldemar Żyszkiewicz
opublikowane w: Dwutygodniku Prawda jest ciekawa nr 71 (357) z 19-20 września 2025
Zobacz galerię zdjęć:
drony & androny
Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre”
w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015
Kategoria - Poezja
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka