Mimo upływu 42 miesięcy kierownictwo polityczne Polski wydaje się nie rozumieć, w czym uczestniczy i co naprawdę dzieje się na Ukrainie. Podobnie zdezorientowana jest spora część krajowej opinii publicznej. Jedni i drudzy nie próbują nawet dostrzec, do czego w istocie zmierza Donald Trump. I dlaczego?
Wygląda na to, że wielogłosowe, należycie zestrojone działania propagandowe z jednej strony, a skłonność do konformizmu, niechęć do kwestionowania dominującego poglądu i obawa przed wykluczeniem z większościowej grupy z drugiej – potrafią czynić cuda, czyli skłonić do zaprzeczania oczywistym faktom, a nawet do niewiary w dane pochodzące od własnych zmysłów.
Wystarczy skondensowane kłamstwo! Józef Mackiewicz, taką metodę oczywistego, ale i przemożnego zakłamywania realiów włożył w usta jednego z bohaterów swej powieści Droga donikąd. Ludzie poddani presji psychicznej oraz zasadnej obawie przed możliwymi represjami będą zapewniać, że na przykład sufit jest czarny, choć przecież zazwyczaj jest biały. I najwyraźniej taki właśnie czarny sufit przygniótł naszych rządzących. Krępujące może być jednak to, że Mackiewicz opisywał akurat działania władzy sowieckiej po roku 1939 na terenach Litwy i Białorusi…
Jeffrey Sachs, wojna krymska oraz Pijana Wiśnia
Niesprowokowany Putin napadł na Ukrainę. Wojna pełnoskalowa. To nasza wojna. Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy. Ukraina broni Europy i świata. Ukraina wygrywa… Od paru lat były to wręcz mantry zachodnich, czyli tzw. wolnych mediów głównego nurtu. W tym również mediów działających u nas. Przyjrzyjmy się jednak tym twierdzeniom bliżej.
Niesprowokowany Putin… Czyż to nie prof. Jeffrey Sachs, sławiony niegdyś przez środowisko Gazety Wyborczej za dynamikę polskich reform, mówił w programie Tuckera Carlsona, że odpowiedzialność za wybuch zbrojnego konfliktu na Ukrainie ponosi nader agresywna polityka USA wobec Rosji? Gdy po demontażu Paktu Warszawskiego i rozpadzie sowieckiego imperium Stany Zjednoczone, jako jedyny hegemon, sprawowały przywództwo w świecie, neokonserwatyści skupieni wokół liderów Partii Republikańskiej zaczęli wdrażać długofalowy plan otaczania Federacji Rosyjskiej od strony Morza Czarnego. Według prof. Sachsa, w pewnym sensie była to powtórka konceptu Brytyjczyków, a konkretnie lorda Palmerstona z czasów Wojny Krymskiej (1853–1856). Przypomniana zresztą pod koniec zeszłego stulecia przez Zbigniewa Brzezińskiego.
Z kolei tezom o wojnie pełnoskalowej przeczy choćby trwająca w najlepsze budowa luksusowego oraz kosztownego ośrodka sportów zimowych i rekreacji w Karpatach Wschodnich, a konkretnie w Jaremczu na Huculszczyźnie. Zakładanie przez Ukraińców biznesów gastronomicznych czy usługowych w Polsce, w rodzaju hołdującej banderowskim tradycjom sieci Pijana Wiśnia, i wykupywanie dużych polskich firm, z emblematycznym Ursusem na czele – także kłóci się z wizją zniszczonego i zrujnowanego wojną kraju, zasługującego na dalsze bezwarunkowe i nieograniczone wsparcie.
Jeśli przyjąć za dobrą monetę oficjalne informacje o trudnej sytuacji Ukrainy, to trzeba uznać, że środki finansowe na wykup poważnych polskich firm pochodzą ze sprywatyzowanej (czytaj: zdefraudowanej) części środków pomocowych, których władze ukraińskie, w tym Wołodymyr Zełenski, nadal się od Polski i świata domagają. Nie bez sukcesów zresztą. Tych ostatnich brakuje Ukraińcom tylko na frontach działań militarnych.
Dekonstrukcja propagandowej hagady
To nasza wojna. Taki perswazyjny slogan propagandowy serwowano Polakom już od 2014 roku, a jego świetnym symbolem, przy okazji demaskującym naczelny fałsz polityki zagranicznej Zjednoczonej Prawicy, stało się zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego z grudnia roku 2013, który podczas Euromajdanu stoi pomiędzy Arsenijem Jaceniukiem a znanym bokserem Witalijem Kłyczko. Ówczesną radość Ukraińców można zrozumieć, ale na wzmagające się już wtedy nastroje nacjonalistyczne, na chętnie skandowane hasło ukraińskich szowinistów spod znaku OUN-B „Sława Ukrajini, hierojam sława”, na coraz częściej pojawiające się w przestrzeni publicznej czerwono-czarne flagi banderowskie – polskie władze, polscy politycy powinni byli reagować zgodnie z naszym interesem narodowym. Niestety, nie zrobiono tego. I mniejsza nawet o motywy tego zaniechania, to po prostu ewidentny błąd polityczny. Czyli gorzej niż zbrodnia wobec polskiej racji stanu oraz interesu własnego narodu.
Szczególny stopień kondensacji kłamstwa jawnie przeczącego faktom widać też w godnym bolszewików sloganie: Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy. Przecież wobec ponadtysiącletnich dziejów polskiej państwowości i dopiero trzydziestu czterech lat istnienia suwerennego państwa Ukraińców – ideologiczny charakter tej tezy bije po oczach. Co więcej, w tym sformułowaniu kryje się domyślne wezwanie, aby Polacy w trosce o własną wolność zadbali też czynnie o wolność Ukrainy. To już jest uroszczenie wyższego stopnia, zwłaszcza wobec serii jawnie wrogich działań, niejednokrotnie osiągających w dziejach swe apogeum w formie krwawych, wymyślnie okrutnych zbrodni na Polakach dokonywanych przez czerń, Kozaków czy sotnie UPA.
Jednak najbardziej bezczelne hasło tej operacji propagandowej głosi, że Ukraina wygrywa… Cóż, wygrywa już od trzech i pół roku, ale końca zmagań nie widać, bo kres tego złożonego procesu militarno-gospodarczo-korupcyjno-geopolitycznego widać nie leży w interesie anglosaskich globalistów, rezydujących częściowo w City of London, częściowo w Stanach Zjednoczonych, a także w innych przyjemnych miejscach świata, w tym starej Europy. Trzeba pamiętać, że to brytyjscy premierzy – Boris Johnson i Keir Starmer – dwukrotnie przeszkodzili w dogadaniu się skonfliktowanych stron, całkiem niedawno jeszcze stanowiących dwie największe części składowe ruskiego mira. I byli to premierzy z różnych partii: Johnson, urodzony w Nowym Yorku konserwatysta oraz labourzysta Starmer, prawnik i peskatarianin, co może świadczyć, że strategiczne decyzje dotyczące świata nie zapadają w brytyjskim parlamencie, lecz raczej w londyńskim City.
Pełnoskalowa? Czy poligon gier wojennych?
Spróbujmy przekroczyć terminologię propagandową i opisać realną sytuację na terytorium państwa ukraińskiego po 24 lutego 2022 roku. Strona rosyjska mówi o specjalnej operacji wojskowej, podczas gdy strona ukraińska o niesprowokowanej inwazji Rosji i pełnoskalowej wojnie. Działania wojenne w pełnej skali wyglądają jednak inaczej. Obrazy ich skutków ilustrują raczej zdjęcia Warszawy, Drezna czy Berlina po drugiej wojnie światowej, filmowe relacje z Iraku, Syrii czy ostatnio anihilacja infrastruktury miejskiej w Strefie Gazy. O Hiroshimie czy Nagasaki już nie wspominając.
Przy całym szacunku dla ludzkich cierpień na Ukrainie i współczuciu dla ofiar militarnych zmagań – to, co się tam dzieje, szczęśliwie nijak się ma do rozległych i strasznych efektów wojny prowadzonej w pełnej skali. Ataki (i zniszczenia) są raczej punktowe, ograniczone terytorialnie i – z niewielkimi wyjątkami – pozbawione znacznej rozciągłości w czasie. Dzieje się tak, ponieważ zmagania stron często stanowią formę wojny hybrydowej.
Pełne fachowych szczegółów relacje (na przykład Marka Budzisza) o falowaniu frontów – kilka kilometrów w jedną stronę, kilkanaście w drugą – z zastosowaniem nowych rodzajów broni: artylerii, pocisków średniego zasięgu, w tym zwłaszcza technologii dronowych, dowodzą raczej, że mamy tam do czynienia z działaniami, które przypominają formy ćwiczebnego sprawdzania nowych taktyk i optymalizowania rozwiązań operacyjnych, logistycznych, wywiadowczych. Trudno się oprzeć wrażeniu, że jest to swoista forma poligonowego testowania i wdrażania wciąż doskonalonych metod działania na współczesnym polu walki; z tym jednak, że ofiary nie są niestety symulacją, lecz pozostają w pełni realne – żołnierze obu stron tracą zdrowie, życie...
Wszystko, czego potrzeba do prowadzenia tej wojny pochodzi z zewnątrz, od państw NATO, również z Polski. Podobnie jak dane wywiadowcze niezbędne do precyzyjnego namierzania celów czy grupy specjalistów amerykańskich i brytyjskich, obsługujących centra dowodzenia, kierowania walką. Do tego logistyka: dostawy broni, amunicji, innych niezbędnych środków. Tutaj znowu Polska odegrała istotną rolę: port lotniczy w Jasionce, trasa kolejowa Rzeszów – Medyka – Mostiska II – Lwów. Nasza naprawdę mocna karta przetargowa, której kompletnie nie potrafiliśmy wykorzystać. Nie potrafiliśmy twardo powiedzieć: zaraz, zaraz, to jest nasz hub przeładunkowy, więc trzeba ustalić, na co możemy liczyć za jego udostępnienie. Oddaliśmy Jasionkę do dyspozycji Amerykanom i Ukrainie za bezdurno. Dlatego teraz nikt się z Polską nie liczy…
U samego końca swej drugiej kadencji przyznał to otwarcie prezydent Andrzej Duda. Smutne, ale i zabawne, bo wcześniej za najmniejszą wzmiankę o tym, że Jasionka jest polskim lotniskiem, a polityka ze swej zasady ma charakter transakcyjny, można było się znaleźć w zainteresowaniu nominalnie polskich służb specjalnych.
Jak się wyplątać z wojny zastępczej
Stawiając kropkę nad i: działania zbrojne na terytorium Ukrainy to wojna zastępcza (ang. proxy war) między Stanami Zjednoczonymi a Federacją Rosyjską. Ukraina zapewniała w tej wojnie tylko żołnierza oraz pola bitewne. Jeśli zatem w kategoriach realizmu politycznego – owszem, może odpychającego i drażliwego moralnie! – spojrzeć na minione 42 miesiące zmagań, wówczas pytania dlaczego o końcu tej wojny mają rozmawiać wyłącznie Trump z Putinem stają się bezprzedmiotowe.
Natomiast godnościowe postawy oraz patetyczna retoryka – Ukraina nie może oddać nawet skrawka ziemi, bo została napadnięta przez imperialną Rosję! – tak wszechobecne w ustach polityków RP mogą tylko dziwić i śmieszyć, choć Polakom po przeszło trzech latach bezwarunkowego, ale także serdecznego wspierania zaatakowanych sąsiadów wcale dziś do śmiechu nie jest. Ukraińcom zresztą w większości także nie… Chociaż dywizja muskularnych i wytatuowanych byczków na PGE Narodowym podczas koncertu białoruskiego rapera wyglądała na całkiem zadowolonych i może nawet zbyt pewnych siebie.
Koalicyjny trzeci rząd Donalda Tuska wytrwale kontynuuje fatalną politykę Zjednoczonej Prawicy w sprawie Ukrainy. Zachodnioeuropejska koalicja chętnych do kontynuacji wojny z Rosją? Polskie władze zgłaszają się bez wahania, nie zaprzątając sobie głowy pytaniem, co społeczeństwo sądzi o tej sprawie. Premier Tusk z zapałem mówi o bezwarunkowym wsparciu dla Zełenskiego w negocjacjach z Putinem, mimo butnej postawy kijowskich władz wobec Polski i Polaków, a nieraz nawet okazywanego nam wprost lekceważenia. Dziś gołym okiem widać, że Ukraina – tak jak to bywało podczas drugiej wojny oraz wcześniej – orientuje się na Berlin. Nic dziwnego, zasobniejsze Niemcy zawsze były dla Kijowa punktem odniesienia. Tym bardziej że Rzeczpospolita zachowała się po frajersku, nie wykorzystując faktu posiadania tak ważnego dla przebiegu tej wojny hubu w Jasionce, czyli jedynego atutu, jakim faktycznie mogła się posłużyć. A mocni, jak wiadomo, nigdy frajerów nie szanują.
Co dała Ukraińcom Samostijna
Polskie władze nawet nie udają, że chcą zapytać Polaków, czy nadal są skłonni wspierać sąsiadów, którzy – przynajmniej ci spotykani na polskich szosach czy ulicach naszych miast – nie sprawiają wcale wrażenia osób, którym należałoby usilnie pomagać, a zwłaszcza z uszczerbkiem dla potrzeb własnych. Cóż, jaką wybraliśmy sobie klasę polityczną po roku 1989, taką też i mamy. Zresztą ci normalni, zwyczajni Ukraińcy również dali się nabrać politykom, którzy od czasów pomarańczowej rewolucji proponują im głównie krew, pot i łzy. Przekładając tę metaforę na społeczny konkret, oligarchiczno-regionalna struktura Samostijnej zaoferowała Ukraińcom wielką, w zasadzie systemową korupcję, zmusiła znaczny odsetek populacji do emigracji zarobkowej, a na koniec zafundowała narodowi zbędną wojnę, bez jakichkolwiek realnych szans na zwycięstwo.
Że memorandum z Budapesztu, że ONZ, że prawo międzynarodowe? Cóż, prawo międzynarodowe ustanawia strona zwycięska, ona też daje oficjalną wykładnię historii… Nigdy nie było inaczej. I tym razem nie będzie. Rosja, zagrożona przez napierający na nią Zachód, wojnę na Ukrainie wygrała, więc odzyska Krym i Donbas. Przegrana Ukraina utraci regiony z ludnością głównie rosyjskojęzyczną, nie wejdzie do NATO, ale jakieś gwarancje bezpieczeństwa od Zachodu otrzyma. Rację miał Jurij Szuchewycz, syn Tarasa Czuprynki, gdy krytykował władze za pochopną ustawę o języku ukraińskim, która na gorszą pozycję skazywała ludność rosyjskojęzyczną. W tym również wielu Ukraińców z regionów położonych na Wschodzie, którzy języka ukraińskiego nie używali, bo go po prostu nie znali. Czasem warto ograniczyć własne apetyty, aby przez zbytnią zachłanność nie stracić tego, co się już posiada. Tyle że sztuka samoograniczania się wymaga jednak pewnej dojrzałości.
Z wojną proxy było tak…
Emigracja zarobkowa, konsumpcyjny blichtr, a także modna retoryka przyzwolenia zwiodły ludzkie masy. Nie bez przyczyny Ukraina stała się zagłębiem przemysłu surogatkowego. Młodziutkie państwo ukraińskie dało się z kolei rozegrać zaprawionym w geopolityce, cynicznym graczom z Zachodu. Dobre położenie, rozległe terytorium, żyzne czarnoziemy, cenne kopaliny, tereny atrakcyjne turystycznie… Po co Ukraińcom jeszcze wojna? Toteż Donald Trump nalega na jak najszybsze jej zakończenie, dodając od razu: To nie moja wojna! I ma rację, bo to było tak…
Gdy 22 listopada 2004 roku po drugiej turze wyborów prezydenckich zwycięzcą ogłoszono Wiktora Janukowycza, na Ukrainie zaczęły się protesty. Wyniki wyborów dość powszechnie, także zagranicą, uznano za sfałszowane, a masowe demonstracje, w tym zwłaszcza młodych Ukraińców, od koloru gadżetów stosowanych przez sztab wyborczy Wiktora Juszczenki nazwano pomarańczową rewolucją. Ustępujący prezydent Ukrainy Leonid Kuczma odmówił użycia przemocy wobec protestujących, więc zdecydowano się na rozmowy. W mediacji między zwaśnionymi stronami wzięła również udział Polska, a konkretnie urzędujący wtedy prezydent Kwaśniewski. Porozumienie osiągnięto, choć nie bez trudu. 26 grudnia, w powtórzonej drugiej turze wyborów, zdecydowanie wygrał Wiktor Juszczenko, którego 23 stycznia 2005 zaprzysiężono na kolejnego prezydenta.
Pomarańczowa rewolucja trwała niemal równo dwa miesiące i zbiegła się w czasie ze swego rodzaju interregnum między pierwszą a drugą kadencją George’a W. Busha. Amerykanie odnowili jego mandat prezydencki 2 listopada 2004, w grudniu komisja elektorska ten wybór sformalizowała, a trzy dni przed objęciem urzędu przez Juszczenkę prezydent Bush junior rozpoczął swoją drugą kadencję. Być może właśnie dlatego ciężar sponsorowania kolorowej rewolucji, która wyniosła Juszczenkę na fotel prezydenta, wziął na siebie George Soros, oligarcha zwany filantropem, w istocie agresywny spekulant giełdowy z ambicjami wykreowania nowego człowieka w otwartym społeczeństwie, ale formalnie osoba całkiem prywatna.
Dwóch Wiktorów i Victoria Nuland
Juszczenko, niemal męczennik z popsutą cerą, utrzymujący regularne kontakty z ukraińską diasporą w Kanadzie, dokąd po wojnie uciekło wielu banderowców, człowiek w dużej mierze odpowiedzialny za przywracanie do społecznej pamięci i na pomniki wielu postaci z panteonu ukraińskich szowinistów, całkowicie zawiódł pokładane w nim nadzieje. Zarówno wyborców, jak i sponsorów. W wyborach 2010 roku, które bezapelacyjnie wygrał już Wiktor Janukowycz, zdobył zaledwie 5 proc. głosów. Specjaliści z Departamentu Stanu też się niekiedy mylą...
Od czasów tzw. Euromajdanu, z zimy 2013/2014, niebiańskiej sotni oraz wygnania Janukowycza – zdarzenia polityczne na Ukrainie co najmniej przez dekadę pilotowała wygadana Victoria Nuland, ważna postać z Departamentu Stanu w administracjach Baracka Obamy oraz Josepha Bidena. Wygadana, bo to ją nagrano podczas rozmowy telefonicznej, w której ostro kontestowała ambicje polityczne Witalija Kłyczki oraz Ołeha Tiahnyboka, rekomendując w zamian na urząd premiera urodzonego w Czerniowcach pracownika banku AWAL i wiceprezesa Narodowego Banku Ukrainy Arsenija Jaceniuka. Pani Nuland wypsnęła się też uwaga o blisko trzydziestu biolaboratoriach amerykańskich zlokalizowanych na Ukrainie w roku 2022. I, co tutaj chyba najważniejsze, również od niej pochodzi może nieco chełpliwa informacja, że w okresie od 1991 do 2014 roku „Stany Zjednoczone zainwestowały 5 mld dolarów w promocję demokracji na Ukrainie”. Victoria Nuland mówiła o tym w wywiadzie dla stacji telewizyjnej CNN. Czy w tej sytuacji może dziwić fakt, że strona przeciwna uznała to za rodzaj finansowych zachęt do wypędzenia demokratycznie wybranej głowy państwa, czyli – mówiąc językiem technicznym – dokonania wspomaganego z zewnątrz zamachu stanu?
Euromajdan przeprowadzono, gdy w Gabinecie Owalnym przez dwie kadencje urzędował prezydent Obama (2009–2016), wtedy też zielone ludziki zajęły Krym oraz dwa wschodnie regiony: ługański i doniecki. Za pierwszej kadencji Trumpa (2017–2020) na Ukrainie panował spokój. Druga faza wojny, zwana też przez stronę rosyjską operacją denazyfikacyjną, zaczęła się w lutym 2022, podczas prezydentury Josepha Bidena (2021–2024).
Dlatego Donald Trump ma prawo mówić, że to nie jego wojna. Racje obecnego POTUS-a wydaje się rozumieć Giorgia Meloni, rozumie je również Victor Orban. Nie rozumieją za to albo nie chcą ich przyjąć do wiadomości: prezydent Macron, premier Starmer, kanclerz Merz, czyli swoista koalicja chętnych do kontynuacji wojny kosztem Ukrainy. A w dalszej przyszłości być może także kosztem innych państw Europy Środkowowschodniej. Nie rozumieją Trumpa również politycy rządzący Polską, którzy władze na Kremlu nieodmiennie demonizują, a obecne władze Ukrainy równie wytrwale idealizują. Na ochotnika zgłaszając się (czyli nas!) do koalicji chętnych. Cóż, najwyraźniej lepiej już było.
Postscriptum
Partyjna przepychanka, dlaczego nikt z Polski nie znalazł się ostatnio w Waszyngtonie, naprawdę nie ma sensu, dowodząc jedynie braku kompetencji naszej klasy politycznej. Istotne jest, by rządzący potrafili skutecznie zapewnić bezpieczeństwo Polsce i Polakom, żeby umieli znaleźć się po właściwej stronie geopolityki.
20 sierpnia 2025 roku
Waldemar Żyszkiewicz
opublikowane w: Dwutygodniku Prawda jest ciekawa nr 69 (355) z 22 sierpnia 2025
Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre”
w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015
Kategoria - Poezja
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka