Nie można narzekać, kandydatów do startu w tegorocznych wyborach prezydenckich zgłosiło się ponad miarę i potrzebę. Chętnych było jeszcze więcej, ale próg wymagań formalnych zdołało pokonać trzynaście osób. Trudno się zatem dziwić, że wielu wyborców jeszcze nie podjęło decyzji, bo wybór spośród aspirujących wcale prosty nie jest. Nie tylko z powodu sporej liczby kandydatów. Głównie raczej przez brak szans na zdobycie realnego rozeznania co do kandydujących osób: o co im chodzi, po co startują i do czego naprawdę się nadają?
Co gorsza, mnogość debat telewizyjnych znaczenie tej elekcji dla przyszłych losów Polski i Polaków jedynie zamąciła, podczas gdy peleton kandydatów dość solidnie zmęczyła. Jeśli natomiast idzie o odbiorców przedwyborczych widowisk, to zamiast sprecyzowania kryteriów sensownego wyboru albo dyskusji o przymiotach, jakimi powinna się odznaczać osoba zasługująca na miano prezydenta RP, uwagę przyszłych wyborców skierowano ku sprawom błahym i problemom pozornym. Co jednak dziwić nas nie powinno, bo takie są przecież działania mediów głównego nurtu od kilku już dekad.
Stanowskiego obserwacja uczestnicząca
Nie będę ukrywał, że wiadomość o planowanym starcie Krzysztofa Stanowskiego w wyborach prezydenckich przyjąłem w ogromnym dystansem, nawet wręcz niechętnie. Po co brać udział w wyścigu, w którym nie zamierza się realnie walczyć o najwyższą stawkę? I co dobrego może z tego wyniknąć, poza obniżeniem rangi zmagań o prezydenturę w polskim państwie? Tym większym zaskoczeniem jest dla mnie fakt, że popularny Stano zrobił naprawdę dobry użytek ze swej obecności w miejscach, gdzie wypracowuje się kształt przyszłej państwowości i uciera się przyszłość naszej wspólnoty narodowej, a gdzie zaskakująco często znaczącą, a nieujawnianą szerzej aktywność przejawiają funkcjonariusze życia publicznego, jakże niesłusznie zwani dziennikarzami.
Stanowski okazał wiele myślowej przenikliwości oraz zręczności polemicznej, nie wyrzekając się zdrowego rozsądku i nie rezygnując z poczucia humoru, a jednocześnie krusząc utrwalone, skłamane, często wrogie nam stereotypy, frazesy, skłonność do ulegania łatwiźnie czy choćby do kopiowania modnych wzorców politycznej poprawności. Prawdę mówiąc, Stanowski chyba najlepiej zniósł ten maraton debat, unikając – w przeciwieństwie do wielu swych kontrkandydatów – wielokrotnego powtarzania tych samych sloganów, grepsów, mantr, gestów czy nawet trafnych argumentów, które wszakże z każdą repetycją tracą swą świeżość, a więc i perswazyjną moc.
W moich oczach twórca formatuPrezydenckie Zero, jeśli nawet nie okazał się po prostu zwycięzcą tej kampanii, to swobodnie mieścił się na podium, a może nawet pośród dwóch najlepszych kandydatów. Dlaczego? Między innymi dlatego właśnie, że najwyraźniej dał do zrozumienia, iż ma świadomość swoich możliwości, ale też realnych ograniczeń, i że udział w prezydenckiej kampanii traktuje jako okazję do obserwacji uczestniczącej oraz rodzaj zawodowej przygody. Tak, przedsięwzięcie Stanowskiego przynajmniej dla mnie dowiodło, że w sferze stosunków międzyludzkich odpowiednik fizykalnej zasady nieoznaczoności Heisenberga raczej nie istnieje. A zdolność do trafnej samooceny oraz powściągnięcia osobistych apetytów, której zabrakło kilku innym postaciom ze wspomnianej trzynastki kandydatów, zawsze zasługuje na szacunek.
Skromny wybór, motywacje i rozmyte kryteria
Wśród kandydatur w wyborach prezydenckich 2025 są przecież takie, choć nieliczne, które można uznać za kandydatury rzeczywiste, gdyż niepozbawione pewnej politycznej gravitas. Są jednak i kandydatury nierealne, w przypadku osób, którym ewidentnie brak prezydenckiego formatu, tym niemniej przejawiających polityczną interesowność i startujących dla odniesienia osobistych korzyści wizerunkowych lub poprawienia notowań formacji, z którą są związani. Nie brak również kandydatur egzotycznych, opartych jedynie na wybujałym ego, bądź działających z poczuciem ideowej misji, choć raczej bez szans na odniesienie faktycznego sukcesu. Nie jest to wcale jedyna możliwa kategoryzacja osób, które stanęły do tego wyścigu. Inny podział odnosiłby się na przykład do realnych kompetencji, jakimi dysponują dwie kandydatki oraz jedenastu kandydatów, wraz z odniesieniem do zadań i obowiązków dla lokatora pałacu prezydenckiego, zapisanych w Konstytucji RP, z kwietnia 1997 roku.
Mocny społeczny mandat i niewielkie w istocie uprawnienia nie ułatwiają sprawowania prezydenckiego urzędu. Głowa polskiego państwa może raczej hamować niewczesne pomysły legislacyjne posłów i senatorów, niż nadawać impet polityce prowadzonej przez rząd, zwłaszcza w wymiarze międzynarodowym. Owszem, osobiste przymioty, rozległość horyzontów myślowych, zborność argumentacji są istotnym czynnikiem wyrabiania sobie pozycji oraz wzmacniania autorytetu Polski, tyle że realne reprezentowanie państwa na forum międzynarodowym wymaga nie tyle znajomości języków obcych (głowa państwa w swych oficjalnych wystąpieniach z wielu względów używa i ma używać własnego języka narodowego!), ile stosownej prezencji czy obycia, ale też orientacji w geopolityce, a przede wszystkim właściwego pojmowania interesu narodowego oraz konsekwentnego działania na rzecz racji stanu własnego państwa.
Przypominam ten elementarz, bo o tym się u nas publicznie nie mówi ani nie pisze, a przecież znaczącej części tegorocznych kandydatów naprawdę brak prezydenckiego sznytu... Dlaczego zatem startują? Jedni, już nie po raz pierwszy, chcą się sprawdzić w wielkiej polityce (Szymon Hołownia, Joanna Senyszyn), inni – jak Magdalena Biejat, Marek Woch czy Maciej Maciak – wyobrażają sobie, że to może być sposób na promocję własnej formacji (Nowa Lewica, Bezpartyjni Samorządowcy, Ruch Dobrobytu i Pokoju), z rozmaitych względów pozbawionej dotąd szerszych możliwości działania. Niekiedy głównej motywacji do działania dostarcza również wybitnie asertywne ego (Artur Bartoszewicz, Sławomir Mentzen), innym razem przemożne poczucie misji (Grzegorz Braun, Marek Jakubiak, Adrian Zandberg). Ale są też kandydaci stanowiący emanację partyjnego duopolu, czyli Karol Nawrocki oraz Rafał Trzaskowski, choć w tym przypadku ich wizerunki należy cokolwiek zniuansować.
Szczękościsk duopolu Tusk–Kaczyński
Niewątpliwie droga życiowa Rafała Trzaskowskiego (m.in. Open Society Institute, Centrum Europejskie Natolin, Grupa Bilderberg) pozwala widzieć w nim raczej reprezentanta globalistów niż akurat nominata Donalda Tuska, którego europejską wybitność i ukraińską sprawczość dość skutecznie znegliżowała ostatnia wyprawa do Kijowa wagonem innej klasy niż prezydent Macron, premier Starmer czy kanclerz Merz… Natomiast Karol Nawrocki jest sympatycznym człowiekiem, można go pewnie najzwyczajniej w świecie polubić, ale gdy się pamięta hamletyzowanie prezesa Kaczyńskiego, odwlekanie decyzji, rozważanie kandydatur, studiowanie sondaży itd. itp., to trudno się dziwić, że mimo odżegnywania się od wszelkich związków z PiS, mimo licznych deklaracji obywatelskości – prezes IPN jest dość często postrzegany jako kandydat desygnowany przez obywatela Kaczyńskiego. Dlatego też wymianę kopert oraz innych wzajemnych złośliwości i wytyków pomiędzy Trzaskowskim a Nawrockim, warto postrzegać jako efekt bardzo szkodliwego dla Polski szczękościsku w relacjach Tusk–Kaczyński.
Tata Rafała Trzaskowskiego grał dla nas kapitalistyczny jazz, mama Rafała wzmacniała socjalistyczne bezpieczeństwo – nic dziwnego, że sam Rafał jest najbardziej dialektycznym kandydatem na prezydenta RP w tegorocznej stawce… Znakomicie potrafi on przystosować swe poglądy do każdej z nowych sytuacji, które – zwłaszcza w płynnej ponowoczesności – zmieniają się przecież nieustannie. Dowiódł tego już niejednokrotnie w prezydenckich debatach, więc jeśli uważasz, że prezydent powinien stanowić ucieleśnienie ideowej elastyczności oraz być zmienny i niepochwytny jak migotliwa rzeczywistość, to głosuj na przystojnego Rafała Trzaskowskiego.
Deklaratywna Biejat, stylizowana Senyszyn
Sprawująca funkcję wicemarszałka senatu Magdalena Biejat, kobieta o interesującym wyglądzie, która potrafi zafundować sobie okropną fryzurę, żeby z przekonaniem wygłaszać modne i dobrze brzmiące frazesy – najwyraźniej pozazdrościła marszałkowi Hołowni. Startuje. Po co? Trudno orzec, bo w przeciwieństwie do Szymka H. nie jest ani specjalnie wygadana, ani tak szybka w reakcjach emocjonalnych jak on. Ale jeśli ktoś sądzi, że prezydent w Polsce musi wykonać rytualny gest oburzenia na każde niehagiograficzne użycie słów: Żyd, Żydzi, diaspora czy Izrael, a także szybko zgłosić do prokuratury podejrzenie o popełnieniu przestępstwa antysemityzmu, to właściwie nie ma się co dalej zastanawiać… Biejat, Biejat! Mamy to!
Teraz, żeby nie być posądzonym o podatność na ejdżyzm (ang. ageism, pol. wiekizm), szybko przejdę do wskazania atutów Joanny Senyszyn, wykształconej w zakresie ekonomii, specjalizującej się w zakresie marketingu, poziomu życia i konsumpcji żywności. Patrz: sześć mieszkań! Jednak prawdziwą pasją pani profesor, oprócz stylizacji własnych strojów, jest konsekwentny antyeklezjalizm, który doprowadził ją do współpracy z Tygodnikiem NIE. Jeśli uważasz, że lewicowa osoba prezydencka powinna przy każdej okazji mówić o Kościele katolickim w Polsce jako największym obszarniku – powinieneś oddać głos na Joannę Senyszyn, która w debatach z upodobaniem demonstrowała gest zwycięstwa – zarówno śmieszny, jak i trochę żałosny…
Bo niewątpliwym atutem Joanny Senyszyn jest wystudiowana i nieco dziwaczna, ale jednak naturalność. Potrzeba świateł rampy, aplauzu i poklasku – czego dowodzą występy w szopkach krakowskiego teatru lalek Groteska – to prawdziwe cechy jej osoby, a nie produkt jakiegoś anonimowego sztabu wyborczego. Warto to docenić, bo w wielu innych przypadkach wizerunek stworzony przez sztabowców miał niewiele wspólnego z osobą kandydata.
Znaj proporcją, mocium panie!
Gdy tylko media opozycyjne urosły nieco w siłę, zaczęły przypominać reżymowy mejnstrim. Ujmując rzecz inaczej, Katarzyna Gójska z TV Republika – ze swym brakiem tolerancji dla kandydatów mających zdanie odrębne w sprawie praktycznej już federacji Polski z Ukrainą albo też dostrzegających udział Anglosasów w zastępczej wojnie z Rosją Putina na terytorium Ukrainy – niewiele różni się od Doroty Wysockiej-Schnepf z TVP w likwidacji.
W mejnstrimie niewiele trzeba, by zasłużyć na miano ruskiej onucy czy wyznawcy zbrodniarza Putina. Wystarczy nie przejawiać kompulsywnej wręcz antyrosyjskości (tu kłania się Pawłow i jego nauka o odruchach warunkowych!) albo kwestionować sens dalszego pozostawania Rzeczypospolitej w antywolnościowej, ideowo coraz bardziej zlewaczałej i popadającej w despotyzm Unii Europejskiej.
Telewizja Republika Macieja Maciaka do udziału w swojej debacie nie dopuściła, zarzucając mu, że jest fanem akurat tego polityka, którego marszałek Hołownia chciałby wdeptać w asfalt. Stronniczej selekcji dokonuje również prasa głównego nurtu, gdyż omawiając notowania kandydatów do prezydentury, z dziwną konsekwencją pomija na przykład Grzegorza Brauna, Marka Wocha i właśnie Maciaka. Podobno mają nikłe szanse… Wiemy jednak, że powód jest inny. Nie idzie mi zresztą o czysto mechaniczną równość, ale nawet straceńcy bez szans mają niekiedy coś ciekawego do powiedzenia.
Samorządowiec Woch na prezydenta się nie nadaje, ale zdiagnozować patologie w funkcjonowaniu naszego państwa, zwłaszcza w trójkącie samorządowe–partyjne–państwowe potrafi naprawdę nieźle. Maciak, dziennikarz z portalu Włocławek, nie jest może specjalnie wygadany, ale na jawnie nieprawdziwe i wręcz głupie slogany w rodzaju: nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy – nabrać się nie da. No bo w jaki sposób państwowość mocno felerna, przede wszystkim nieprzyjazna dla własnych obywateli i licząca zaledwie trzy dekady, miałaby być gwarantem czegokolwiek dla przeszło tysiącletniej Rzeczypospolitej?
Druga tura bez Bążura
To hasło należy potraktować jako ripostę suwerena na ambitny postulat Aleksandra Kwaśniewskiego, żeby Trzaskowski zebrał przeszło połowę ważnie oddanych głosów już w pierwszej turze. Senna kampania Trzaskowskiego, prowadzona bez pomysłu i od niechcenia, raczej na to nie wskazuje. Kolejne próby niszczenia głównego kontrkandydata wydają się kiepskim programem na pięcioletnią kadencję. Ale z pomocą PKW w dziurawym państwie, gdzie niektórym wolno wszystko, może to wypalić… Niezgodne z prawem finansowanie kampanii, społeczni obserwatorzy w komisjach, nieregulaminowe losowanie składów… Naprawdę nie będzie łatwo! Nadzieja w młodych Polakach, którzy mogą być znużeni partyjnym duopolem, betonowym szczękościskiem, poczuciem bezwyjściowości.
Nawrocki, Mentzen, Braun. Braun, Mentzen, Nawrocki. Wszyscy trzej pracowici. W kampanii objeżdżali Polskę, spotykali się z ludźmi. Z tej trójki najbardziej przemyślany pomysł na Polskę ma Grzegorz Braun: eliminowany z mediów, pozbawiony immunitetu, narażony na prokuratorskie zainteresowanie. Ale wysokiej klasy intelekt, świetna polszczyzna, znaczny dorobek artystyczny. Odważny. Chwilami może zbyt happenerski lub nadmiarowo kostyczny. Jednak przywiązany do prawdy i zasad. Do naszego kulturowego dziedzictwa. Do tradycji.
And the Oscar goes to… Nie, to nie jest żaden spektakl, to dzieje się naprawdę. Od wyborów, jakie poczynimy, zależy przyszłość Polski oraz kształt i jakość naszego życia.
15 maja 2025 roku
Waldemar Żyszkiewicz
Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre”
w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015
Kategoria - Poezja
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka