Marsz dla Życia i Rodziny 2023. / foto: screen banbye.com/wRealu24
Marsz dla Życia i Rodziny 2023. / foto: screen banbye.com/wRealu24
Radosław Piwowarczyk Radosław Piwowarczyk
290
BLOG

Deszcz zmył tęczę

Radosław Piwowarczyk Radosław Piwowarczyk Rodzina Obserwuj temat Obserwuj notkę 1
W tym roku, mimo niesprzyjającej pogody, postanowiliśmy, wraz z moją narzeczoną, po raz pierwszy wybrać się na Marsz dla Życia i Rodziny, którego hasłem było „Dzieci przyszłością Polski”. Żadne z nas nie miało wcześniej okazji wziąć udziału w tym wydarzeniu, którego ogólna idea była dla nas zachęcająca, jak się później okazało, w przeciwieństwie do przebiegu samego marszu.

Trzeba przyznać, że początek naszej podróży do centrum stolicy, gdzie miał rozpocząć się Marsz, był dość obiecujący. Pomimo tego, że byliśmy minimalnie spóźnieni, całkiem szybko udało się zaparkować samochód. Było to dla nas wręcz zaskoczeniem. Ten, kto porusza się autem po Warszawie rządzonej przez Rafała Trzaskowskiego i szuka miejsc parkingowych wie, że w okolicach Starego Miasta potrafi to być zadaniem niewykonalnym.

Później było kolorowo, choć nie tak, jakbyśmy to sobie wyobrażali. Przemierzając ulicę Podwale dostrzegliśmy potężną tęczę, rozciągającą się od jednego do drugiego krańca chodnika, której strzegło aż czterech policjantów. Funkcjonariuszy było zatem dwa razy więcej niż aktywistów sodomickiej organizacji „Homokmando”, którzy rozdawali ulotki. Jeden z nich zaczepił nas namawiając do głosowania na sześciobarwną „tęczę” w czymś tam. Grzecznie, acz dosadnie, podziękowaliśmy za taką ofertę i szybko ruszyliśmy dalej. W drodze powrotnej mielibyśmy więcej czasu na ewentualne dyskusje na temat tego, co owi działacze promują, ale zdaje się, iż deszcz, który przeszedł tego dnia nad stolicą, zmył z chodnika tęczę.

Dotarliśmy wreszcie na Plac Zamkowy, gdzie z rozstawionej sceny płynęły dźwięki muzyki oraz przemówień wygłaszanych przez kolejne osoby. Padający coraz intensywniej deszcz natarczywie przypominał nam o zapomnianych w pośpiechu parasolkach. Jako że wydarzenie miało miejsce w niedzielę, a nasz socjalistyczny rząd postanowił uszczęśliwić obywateli wprowadzając zakaz handlu tego dnia, perspektywy na zakup brakującego wyposażenia były bardzo ograniczone. Ostatecznie jednak udało się nabyć dwie, co prawda drogie, ale za to tandetne, sztuki w sklepie z pamiątkami. Dość powiedzieć, że już przy drugim rozłożeniu jedna z nich, zrobiona z lichego materiału, przybrała dziwny kształt.

W tej chwili liczyło się jednak głównie to, iż dzięki nim mogliśmy po wysłuchaniu śpiewów, pieśni i modlitw ruszyć w marszu, który miał zakończyć się Mszą Świętą w Bazylice Świętego Krzyża w Warszawie, i nie przemoknąć do suchej nitki.

Dlaczego tak wiele czasu i miejsca poświęcam naszym około marszowym przygodom? Głównie dlatego, że relację z marszu mógłbym zawrzeć w jednym krótkim akapicie, który dobrze podsumowałoby słowo „rozczarowanie”.

Pierwszym rozczarowaniem była frekwencja, która według danych z Wikipedii, bywała w poprzednich latach całkiem spora. Tym razem było jednak inaczej, co dawało się ocenić już z perspektywy placu, a co jeszcze lepiej oddają zdjęcia „z góry”, na których widać jak mało osób wybrało się na tegoroczną edycję.

Drugim rozczarowaniem była nudna formuła wydarzenia, które w dużej mierze skierowane było do rodzin z dziećmi. Mimo tego rozrywek dla najmłodszych nie było zbyt wiele. Przed wyruszeniem Krakowskim Przedmieściem miały miejsce przemówienia, z których nie odnotowałem nic ciekawego, o czym warto byłoby wspomnieć. Na koniec tej części miała miejsce modlitwa oraz duchowa adopcja dziecka nienarodzonego (dla chętnych).

Trzecim rozczarowaniem był sam marsz, który nie dość że krótki, to jeszcze do tego słabo skoordynowany. Podczas pokonywania trasy do Bazyliki uczestnikom towarzyszyła między innymi, rozbrzmiewająca z ustawionych po drodze głośników, piosenka w wykonaniu dziecka. Wsłuchując się w jej tekst można było mieć ciary zażenowania. Nie inaczej było podczas nielicznych prób „zarzucania” hasła, które mieli powtarzać uczestnicy, a którego forma – abstrahując od treści – kompletnie nie nadawała się do skandowania przez tłum.

Na sam koniec dotarliśmy na Mszę Świętą, podczas której kazanie wygłosił ks. prof. Robert Skrzypczak. Jego treść była dla mnie momentami zbyt radykalna i upraszczająca rzeczywistość, nie można jednak odmówić ks. prof. Skrzypczakowi ciekawych spostrzeżeń i uwag. Relacja z Marszu nie skończy się jednak na samych minusach. Odnotuję też coś pozytywnego, a mianowicie wrażenie, jakie zrobiło na mnie uczestniczenie w Mszy Świętej, podczas której wszyscy wierni są w nią w pełni zaangażowani. Odczucia z takiego nabożeństwa są zdecydowanie inne, niż podczas coniedzielnej mszy w kościele, gdzie część osób zdaje się być obecna z przyzwyczajenia.

Idea marszu była dla mnie interesująca i znając do tej pory wydarzenie z mediów z chęcią się na nie wybrałem, lecz nie wydaje mi się, bym miał to uczynić powtórnie. Nie odnotowałem też niczego ciekawego, o czym można byłoby opowiedzieć i co zachęciłoby kogoś spoza tego środowiska, do wzięcia udziału w kolejnej edycji. Odczucie rozczarowania wzmaga jeszcze bardziej potencjał, jaki drzemie w tym wydarzeniu.

Redaktor, publicysta.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo