JDA
JDA
Podcast Paragrafizm Podcast Paragrafizm
132
BLOG

Czyje interesy reprezentuje Instytut Pileckiego w Berlinie ?

Podcast Paragrafizm Podcast Paragrafizm Polityka Obserwuj notkę 2
O tym jak Instytut Pileckiego utrudnia dostęp do informacji publicznej w tej finansowanej z budżetu Państwa instytucji


Skąd takie pytanie ? Cóż, takie pytanie trzeba postawić gdyż Dyrekcja Instytutu w Warszawie utrudnia dostęp do informacji publicznej. Pamiętać również należy o promocji niemieckiego punktu widzenia w tej placówce w kontekście związanym z osobą Pana Ruchniewicza. W tym zaś przypadku zaczęło się od odmowy przekazania listy osób, które brały udział w konkursie na kierownika placówki w Berlinie. Odmówiono jej twierdząc iż nie stanowi on informacji publicznej
Tu warto spojrzeć na to z szerszej perspektyw . Otóż Kiedy władza publiczna zamyka drzwi do informacji, konstytucja ( o którą obecny rząd w roli opozycji tak „zaciekle” i za diety poselskiej i te z KRS-u walczył )zaczyna tracić moc. Nie dlatego, że ktoś ją formalnie narusza, lecz dlatego, że obywatele — pozbawieni informacji — nie mogą monitorować, jak naprawdę funkcjonują instytucje państwa. Brak transparentności, który już jeszcze dekadę temu wydawał się problemem wcale nie marginalnym, dziś przeradza się w realne systemowe zagrożenie. Brak transparentności zaś oznacza brak możliwości zrozumienia przez Obywateli czy ci którym owi Obywatele płacą pensję wywiązują się ze swoich obowiązków czy też przejmują struktury państwa by na nich budować swe prywatne interesiki.
W ostatnich miesiącach wielokrotnie spotykałem się z obywatelami, którzy próbują zrozumieć, dlaczego decyzje zapadają poza zasięgiem ich oczu. „Nie wiemy, kto zdecydował, nie wiemy, dlaczego i na jakiej podstawie” — powtarzali. To zdanie staje się wspólnym mianownikiem zarówno dla spraw lokalnych, jak i ogólnokrajowych.
Brak transparentności ma w ostatnim czasie charakter lawinowy i jest jak nóż wbijany powoli w serce demokracji. Wystarczy jeden zatajony raport, jedno spotkanie bez protokołu czy jedna nieudostępniona umowa, by powstała luka. Z czasem z pojedynczych luk tworzy się sieć. Tam, gdzie nie docierają kontrola społeczna i światło mediów, mogą być podejmowane decyzje sprzeczne z interesem publicznym podlane sosem korupcji. Nieprzypadkowo w krajach o niskim poziomie jawności decyzji podejmowanych przez władze publiczne szybciej degeneruje się stan praworządności.
„Państwo nie może oczekiwać zaufania, jeśli samo nie wykazuje podstawowej uczciwości informacyjnej” — mówi mi jeden z sędziów, prosząc o anonimowość. Ten lęk przed ujawnieniem nazwiska jest wymowny. Pokazuje, że nieprzejrzystość władzy rozlewa się jak mgła na wszystkie gałęzie instytucji.
W konstytucyjnym porządku prawnym jawność działania instytucji państwowych nie jest uprzejmością wobec obywatela. To obowiązek. Bez niej nie da się zrealizować zasady demokratycznego państwa prawnego, a kontrola społeczna staje się fikcyjna – tak jak w przypadku Instytutu Pileckiego. Jednak w praktyce władza coraz częściej traktuje przejrzystość jak element wizerunkowy — coś, co można włączyć podczas konferencji prasowej ( w formie okrojonej i to dla wybranych mediów) i wyłączyć, gdy kamery się oddalają.
Paradoks polega na tym, że im więcej mówi się o „otwartości”, tym więcej dokumentów ginie w zacienionych rejestrach, a informacje publiczne zamieniają się w polityczny towar reglamentowany według interesu rządzących. Często potem pojawiają się historie obywateli próbujących ustalić, dlaczego gmina nagle podwoiła budżet na inwestycję, albo skąd wzięły się niejasne powiązania między lokalnymi decydentami a wykonawcami przetargów. W wielu przypadkach chodzi o pieniądze publiczne — setki milionów, miliardy rocznie. Brak transparentności kosztuje. Kosztuje finansowo, ale też społecznie: obniża zaufanie, polaryzuje i podważa sens wspólnoty politycznej niszczy zatem tak potrzebny kapitał społeczny.
Najgroźniejszym aspektem braku transparentności jest zmiana filozofii państwa. Tam, gdzie niejawność staje się normą, władza zaczyna traktować obywatela nie jak suwerena, ale jak rywala. Ba wręcz wroga. Jak kogoś, komu należy dawkować informacje, by — jak czasem słyszymy w kuluarach — „nie przeszkadzał”.
Tak rodzi się system, który na pierwszy rzut oka wciąż wygląda demokratycznie: odbywają się wybory, istnieją instytucje, działa sądownictwo( choć tu widać iż kastowość daje znać o sobie ). Jednak w środku, pod warstwą deklaracji, aparat państwowy zaczyna funkcjonować w logice monopolu informacyjnego i partyjnego. A monopolu nie kontroluje nikt poza monopolistą.
W trakcie jednego z wyjazdów reporterskich do urzędu w małym miasteczku zwróciłem uwagę na symboliczny detal: oszklone drzwi do sali obrad rady gminy były zaklejone brązowym papierem. „Żeby nie było widać z korytarza” — usłyszałam. Te słowa mogłyby stać się mottem współczesnych tendencji w administracji.
Jawność to światło. A światło, tu w rozumieniu możliwości ustalenia powodów podjęcia danej decyzji, jest najprostszą formą władzy obywatela nad instytucjami państwa. Kiedy gaśnie, demokratyczny system nie upada od razu. Przez pewien czas stoi jeszcze siłą bezwładu, dopóki ludzie nie orientują się, że działają w ciemności — i przestają widzieć, gdzie kończy się prawo, a zaczyna arbitralność.
W przypadku zaś Instytutu Pileckiego w Berlinie na dziś nie wiemy ilu i jakich kandydatów brało udział w konkursie na kierownika tej ważnej placówki.
Nie możemy się również dowiedzieć jaki mieli owi kandydaci projekt na rozwój tej placówki – innymi słowy jak widzieli sposób realizacji interesów państwa polskiego poprzez projekty realizowane w działaniach tej placówki.
Dla porządku należy dodać , iż będę domagał się przekazania opinii publicznej tych informacji. Osobą , która na dziś blokuje dostęp do tej informacji jest p.o. Dyrektora Instytutu Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego Pan Karol Madaj.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj2 Obserwuj notkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka