Niejaki Donald Tusk wygrał proces z Jackiem Kurskim. Chodzi oczywiście o "aferę billboardową", nie o dziadka z Wehrmachtu (o którego przynależności do tejże organizacji Tusk jakoś nie wiedział; dobrze, że nie został prezydentem, bo gdyby był takim prezydentem, jakim jest historykiem... strach pomyśleć). Odszkodowanie zasądzone jest mniejsze od wymarzonego przez Tuska. Ale ja nie o tym. Jak zwykle uwierają mnie drobniejsze sprawy, mniej zauważalne w tym np. newsie.
Otóż Donald Tusk, skarżący, na ogłoszeniu wyroku się nie pojawił. Rozumiem, że można sobie bimbać na poszczególne rozprawy, ale na samym finale po prostu wpadałoby być. Tymczasem p. Tusk pokazuje, w jakim poważaniu ma wymiar sprawiedliwości. Oraz, co nie mniej ważne, daje do zrozumienia, że wyrok nie bardzo go obchodzi. Zastanówmy się jednak, dlaczego. Oskarżenia, jakie padły z ust Kurskiego są dość ciężkie, zatem trudno domniemywać, że szef największej partii opozycyjnej ma w nosie ewentualny wyrok dla niego niekorzystny.
Zatem jedno z dwóch- albo jest pewien swoich dowodów, albo sędziów. P. Tusk świetnie zna mechanizmy działania polskiego wymiaru sprawiedliwości- wiem to stąd, że często krytykuje jego posunięcia, zatem na pewno jest oblatany. Poza tym ostatnio nie dopuścił do postawienia przed sądem niejakiej p. Ostrowskiej, posłanki SLD. Wysnuwam stąd wniosek, że p. Tusk w niezawisłosć sądów nie wierzy. Ergo: uważa, że wyroki są ferowane niesprawiedliwie. Skąd więc wzięła się u niego pewność, że wyrok w jego sprawie, przy ewentualnych mocnych dowodach, akurat będzie sprawiedliwy? Dochodzimy do drugiej możliwości- widać p. Tusk jest pewien sędziów. Nie, nie musiał ich przekupywać, nic z tych rzeczy. Pzecież nikt nie twierdzi, że przekupywał sędziów TK- a jednak nikt przy zdrowych zmysłach nie może nie przyznać, że decyzje TK były troszkę nie do końca, delikatnie mówiąc. Czmu zresztą dała wyraz kapituła Nagrody Kisiela, przyznając wyróżnienie w kategorii "polityk" byłemu szefowi TK Markowi Safjanowi (o partyjnych przynależnosciach innych sędziów Trybunału Konstytucyjnego można długo mówić, ale to na marginesie).
Skoro więc p. Tusk wie, że sędziowie nie ukrzywdzą, nie dziwi jego niewielkie zainteresowanie procesem. Ma ważniejsze sprawy, niż wysłuchanie wyroku, który i tak zna, to zrozumiałe.
Oczywiście, nie twierdzę wcale, że sędziowie o ktrórych mowa nie są niezawiśli etc. Być może akurat są uczciwi, przyznaję, że nie jest to zupełnie niemożliwe. Niestety, gdyby przyjać taki scenariusz, znajdujemy się w kropce, a ściślej- w kłopotliwym zapętleniu. Jednoznacznie wychodzi bowiem, że jedynym powodem (i to przeważającym nad argumentami "za", np. udzieleniem na gorąco wywiadu przed sądem etc.) ale którego Tuska na ogłoszeniu wyroku nie było, jest chęć okazania Jackowi Kurskiemu lekceważenia. Czyli wychodzi ewidentnie, ż p. Tusk dżentelmem nie jest, jako że nie można być dżentelmenem, będąc chamem.
I jak tu wybrnąć z tego kłopotliwego ciągu? Żeby Tuska nie urazić i sędziów nie obrazić?
Redaktor Paradowska by wiedziała- podlizać się temu, kto w najbliższym czasie będzie silniejszy (ech, ta kobieca intuicja; tyle lat p. Paradowską utrzymywała na orbicie aktualnej władzy, dopiero w 2005 zawiodła). Niestety, moja intuicja raczej czuła nie jest- a i podlizywać się nie umiem, cierpię więc usiłując pogodzić niezależność sędzów i kulturę osobistą Tuska. Wiezę, że sprzeczność między tymi dwoma jest tylko pozorna, chociaż za nic nie potrafię jej wykazać.
Inne tematy w dziale Polityka