pole-mika pole-mika
191
BLOG

a jeśli mam się obudzić.. to tylko w Bieszczadach

pole-mika pole-mika Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

   Stopy miałam na desce rozdzielczej. Zawsze to robię, kładę je tam, jakby nie mogąc znależć sobie miejsca na siedzeniu obok kierowcy. R.  krzyczy wtedy, że leżąc tak nisko pas mam na szyi i nie spełnia on swojej funkcji. W razie, gdy gwałtownie zahamuje, pas bezpieczeństwa wbije mi się w szyję.
A ja i tak swoje.
   Leżąc tak, obserwowałam senność bieszczadzkich wsi. Mijaliśmy kolejne, maleńkie ,drewniane domki posadzone wśród pagórków i lasów, paradoksalnie pomalowane na błękit pogodnego nieba.
Bieszczady są urokliwe, tego nie da się zakwestionować. Chociaż baza narciarska raczej ubogamy, my nie mogliśmy narzekać. Jak na nasz drugi sezon stacja narciarska Gromadzyń była ganialnym wyborem. Mieszkaliśmy pod samym stokiem. Warunki były naprawdę dobre, ratrakowane, oświetlone nocą stoki, które rzeczywiście nie były przepełnione. Szkółka narciarska dla dzieci i mozliwość ogrzania się przy kominku u podnóża stoku.

Czas wracać. Ustrzyki pewnie znowu przywitają nas jesienią, gdy znowu zatęsknimy za ciszą.

   W drodze powrotnej minęliśmy Sandomierz. Ten smutny Sandomierz, ofiarę majowej powodzi. Domy zalane aż do pierwszego piętra, pozostała tylko  brudna linia wody, jakby nie chciała dać o sobie zapomnieć, konsekwentnie ciagnąc się wzdłuż wszytskich domów na całej ulicy...

   Warszawa przywitała nas szarością i chłodem. Warszawa przywitała nas także kaczką po seczuańsku i ostrą wietnamską zupą. Miejsce jest kultowe, R. kiedyś mnie zabrał na  Żelazną i tak już zostało. Zawsze wracamy. Wystrój a la wczesny Gierek, czerwona wykładzina w kwiaty, obrusiki w kratkę i girlandy sztucznych kwiatów uwieszone pod sufitem... Ale kaczka po seczuańsku... Palce lizać.

pole-mika
O mnie pole-mika

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości