Zakończył się pierwszy, wielkoszlemowy tenisowy turniej w tym roku-Australian Open 2013. Był to turniej odmienny od poprzednich; brakowało w nim kilku wielkich zawodników m.in. Rafaela Nadal czy Andy Roddicka. Ale na szczęście wśród meczów wszystkich rund, zdarzyły się naprawdę dobre pojedynki, o których za chwilę napiszę. Chciałbym także na początku zaznaczyć, że pisaną właśnie notką chciałbym rozpocząć cykl podsumowań tenisowych, które będę czynił po każdym wielkoszlemowym turnieju.
Zacznijmy od turnieju pań. Wygrała go V. Azarenka, która w finale pokonała reprezentantkę Chin Li. Prawdę mówiąc co do pisania i oglądania damskiego tenisa mam mieszane uczucia. Bowiem jest to tenis nieprzewidywalny; kobiece mecze tenisa takie są, nie wiadomo kto tak naprawdę w końcowym rozrachunku okaże się zwycięzcą. Padają bowiem niespodzianki do których można zaliczyć porażkę S. Williams z jej rodaczką Stephens czy szybkie odpadnięcie Czeszki Kvitovej. Takie przypadki w męskim tenisie raczej nie występują. Wygrana Azarenki, której po prawdzie nie darzę przesadną sympatią (już chyba większą Djokovicia)m.in. za jej przesadną pewność siebie, momentami arogancję np. gdy w kluczowych momentach turnieju poprosiła o przerwę medyczną), była patrząc z drugiej strony do przewidzenia; siła jej uderzeń, ale także silna odporność psychiczna sprawiły, że po odpadnięciu S. Williams to ona jest zdecydowaną faworytką tego spotkania. Cierpliwość Li, a także jej ambicja nie wystarczyły, a dodatkowo jej plany pokrzyżowała kontuzja. Jeśli chodzi o polskie akcenty, to odpadnięcie A. Radwańskiej w ćwierćfinale jest rozczarowaniem, ale patrząc na jej rywalki porażka Polki (ewentualna) w późniejszej rundzie byłaby raczej do przewidzenia. Radwańska na pewno starała się grać na max swoich możliwości, ale musi się także wiele nauczyć, jeśli chce wygrać z najsilniejszymi. O występie jej siostry trudno cokolwiek napisać, bowiem odpadnięcie już w początkowej rundzie zawodniczki rozstawionej, która potrafi grać lepiej jest wielkim rozczarowaniem.
W turnieju panów wygrał po raz 4. w karierze Serb N. Djoković. Pokonał on w finale A. Murray'a. Serb w tym meczu był zdecydowanie lepszy, a porażka w US Open 2012 właśnie ze Szkotem była raczej wypadkiem przy pracy. U Murray'a ponownie raczej zawiodły i umiejętności (brak uderzeń wyrzucających Djokovicia), jak i psychika. Brytyjczyk musi za każdym razem pokazywać silną psychikę; nie może być to wyczyn jednorazowy. Finał ten pokazał po raz kolejny, że coraz częściej będzie świadkami finałów tenisistów "nowej epoki"; kiedyś były to finały epoki Samprasa, Agassiego, Hewitta, Roddicka, Federera i Nadala, gdzie dominowała technika, finezja i siła. Obecnie pierwsze skrzypce gra przebijanka obustronna z nastawieniem kto pierwszy zepsuje. A do takiej gry ta "nowa epoka tenisistów" na czele z Murray;'em, Djokoviciem całkowicie się nadaje. Ale trzeba zgodzić się ze stwierdzeniem niektórych, że przy takiej "przebijance" organizm takich tenisistów długo nie pociągnie; wszystko ma swoje granice i kiedyś może to się takim tenisistom odbić czkawką. Występ Polaków należy uznać za przyzwoity. Tutaj bardziej mam na myśli J. Janowicza, który zagrał na max możliwości, wyciągnął wiele niewiarygodnie trudnych piłek i meczów i 3 runda jest dobrym prognostykiem przed kolejnymi turniejami. Porażka Kubota, a także Fyrstenberga i Matkowskiego jest komproomitacją; widać kończy się powoli ich epoka.
Inne tematy w dziale Rozmaitości