To, że spora cześć bywalców S24 to osoby ograniczone nie jest szczególną tajemnicą. Nie twierdzę bynajmniej, że są to osoby ograniczone intelektualnie (choć wykluczyć tego, w niektórych przypadkach się nie da). Ograniczenie dotyczy ich (naszych) horyzontów. Wydaje mi się, że ich żywot składa się głównie z tzw. roboty, wracania do domu i śledzenia tego co napisała Wyborcza, poszukiwaniu w tym nieścisłości wykorzystując do tego źródła tak wiarygodne jak „Gazeta Polska Codziennie”, albo posty Aleksandra Ściosa. Tutaj odpada sam Ścios, który swoje posty tworzy w oparciu o, sam Bóg raczy wiedzieć co. A świat jest bogatszy w odcienie, poziomy, narracje, magisteria, paradygmaty, interesy i różne inne takie, niż można wyczytać w tutejszym przybytku.
Weźmy takie media. Prawica, tutaj nadreprezentowana w stopniu takim, jak nadreprezentowana była partia Baas w Iraku przed 2003, tradycyjnie cierpi za milijony wyczulona na zabieranie im wolności słowa. Tutaj wolność słowa jest niczym innym jak parytetem Ziemkiewicza, Semki, Pospieszalskiego, Terlikowskiego i Sakiewicza w TVN24 i Gazecie Wyborczej. Jest oczywiście to stanowisko dość egzotyczne, jeżeli weźmie się pod uwagę prorynkowe nastawienie znacznej większości środowiska Salonu. Nie ma semkowego parytetu, bo sobie target tego nie życzy. Ostatecznie przecież to wolny rynek wydaje wyroki na kłamców, więc zbiorowość egoizmów powinna wywindować sprzedaż Gazety Polskiej i Wręcz Przeciwnie.
Kwestia reprezentacji poglądów oszołomskich w mainstreamie to kwestia marginalna. Kwestia to tak marginalna jak sama kwestia polityki w mediach. Znaczna większość nadawców, wydawców, twórców, właścicieli i kogo tam jeszcze w ogóle nie angażuje się w politykę bezpośrednio. Bo polityka się kiepsko sprzedaje. Media mają zarabiać i to jest ich główna funkcja, a nie „informowanie”. Tak jak główną funkcją firmy Mattel jest zysk, a nie rozwijanie zdolności lingwistycznych społeczeństw dzięki produkcji Scrabbli.
Jeżeli jedyną funkcją komercyjnych mediów jest zysk, to mówienie o tym, że są one „fundamentem demokracji” jest równie naiwne jak wiara, bo ja wiem… w świętego Mikołaja. W istocie media są wrogiem demokracji. Głównym zadaniem większości redakcji jest dbanie o reklamodawców. Liczą się kliknięcia, sprzedane egzemplarze („Polityka” z nowymi okładkami z pewnością zasłużyła tutaj na statuetkę „Złotego Cycka Uczestniczki Top Model), utrzymanie uwagi. A demokracja wymaga niuansowania, debaty, namysłu, pogłębionych analiz, wiedzy, czyli tego, na co nie ma miejsca w mediach głównego nurtu. Media są antyhistoryczne, przez swoją chwilowość. Chevalier zwrócił uwagę na to pisząc, że już tydzień po próbie samospalenia mężczyzny pod Kancelarią Premiera S24, uważający się za konglomerat „wolnych nadawców”, zupełnie o sprawie zapomniał. W ten sposób Salon wpisał się w „chwilowość” dyskusji. Całe uniwersum jest unieważniane co tydzień, kiedy przychodzą nowe posunięcia w rozgrywkach, nowe sojusze, alianse, newsy.
Dotarcie do fundamentów władzy jest niemożliwe, ponieważ technokracja jest zbyt skomplikowana, aby ją ująć w formie newsa w wiadomościach. Odbiorcom antydemokratycznych mediów pozostaje więc fascynowanie się powierzchownością. W ten system wpisani są również politycy, którzy dzisiaj głównie pozostają nośnikami sensacyjnych oper mydlanych (czy Pis przeprosi mnie za kłamliwe billboardy „Tusk = Palikot w rządzie” jeżeli Palikot nie dostanie teki ministerialnej?). Emocjonowanie się „chwilowością” jest tym, na czym dzisiejsze media zbijają największy kapitał. I w przenośni i dosłownie. A chwilowość siłą rzeczy ogranicza perspektywę do wycinka. Nie liczą się procesy. Wszystko zawiera się w chwili, w krótkim opisie. Tak krótkim zresztą jak ten post.