Książki z serii „Na ścieżkach nauki” wydawnictwa Prószyński i ska są dosyć dobrą propozycją dla laików zainteresowanych tematyką naukową. Często można je znaleźć w hipermarketach w koszach z tanią książką. Jestem laikiem zainteresowanym tematyką naukową. Do tego niezbyt majętnym. Tania popularnonaukowa książka - jak znalazł. Pozycję Lee Silvera „Raj poprawiony” wygrzebałem w Leclercu. Kosztowała 8 zł. Opis z tyłu był raczej zniechęcający. Jednak wiedziony zaufaniem do marki i poczuciem, że 8 zł to niewielka strata, wrzuciłem książkę do koszyka obok chleba, sera i czegośtam jeszcze. W tym samym tanim koszu znalazłem miesiąc później Guya Sormana „Made In USA”. Nosiłem się dość długo z zamiarem kupna Sormana, jednak odstraszała mnie cena. 26 zł za esej? Przesada. W leclerkowym koszu wygrzebałem ją za 6. Teraz czeka na swoją kolej.
Początek książki Silvera zdawał się być adekwatny do ceny książki. Tani. Łopatologia, traktowanie czytelnika jak głupka. Pomimo tego, że na biologii się nie znam, czułem się potraktowany przez autora jak dziecko. Nie nastrajało to optymistycznie. Jednak w miarę narastania ilości przeczytanego tekstu pozycja zaczynała pozytywnie rozczarowywać. Pierwsze stronice napisane jak niezgrabne opowiadanie SF miały być zajawką, chyba zupełnie niepotrzebną, do problematyki poruszanej przez autora w kolejnych rozdziałach. Początek przypomninał trochę opisy scen rodem ze Star Treck. Naiwne, mało wysublimowane, cienkie.
Po dość niefortunnym wstępie autor prowadzi czytelnika (za rękę) przez ogólny zarys problematyki reprogenetycznej. Czym jest zarodek, jak dochodzi do zapłodnienia, czym jest embrion, płód, zygota, oocyt etc. etc. Silver opisuje w zrozumiały sposób jak powstaliśmy i jak powstawała wiedza o tym jak powstaliśmy. Opisuje historie zmagań człowieka z własną reprodukcję. Od roku 1978, kiedy urodziło się pierwsze dziecko z próbówki – Louise Bron – wszystko się zmieniło. Życie ludzkie od tej pory można „produkować”. Bóg stracił monopol na rozmnażanie. Mało tego! Silver przytacza przykłady inseminacji sprzed kilkunastu dziesięcioleci. Zdaniem autora fakt, że życie człowieka może być tworzone w laboratoriach, zamiast sypialnianych pieleszy, nie zmienia jego statusu etycznego. Przywykniemy do tego, podobnie jak przywykliśmy do przeszczepów, antybiotyków, telewizji, czy żarówek.
Ciekawą stroną książki są polemiki etyczne. Silver dość sprawnie punktuje obrońców „życia poczętego”. Wskazuje na pułapki etyczne, na które są oni natrafiają. Autor desakralizuje zarodek. Opisuje jego niejednoznaczny status etyczny. Opisuje hipotetyczną sytuację: matka chce przebadać zarobek przed przyjściem na świat swojego dziecka, aby upewnić się czy nie będzie ono cierpiało na poważne genetyczne zaburzenia. W tym celu z jej dróg rodnych pobierane jest kilka komórek. Część z nich zostaje „odseparowana” w celu przeprowadzenia testów, a inna część z powrotem zostaje umieszczone w macicy. Większość obrońców życia nie jest temu przeciwna. Jednak, aby przeprowadzić testy komórki „testowane” zostaną uśmiercone. Gdyby do tego nie doszło, a zamiast badań komórki zostałyby ponownie reimplantowane do łona matki, mógłby z nich narodzić się człowiek. Czy to znaczy, że kogoś zabiliśmy? Silver pisze, że po oddzieleniu od zarodka kilku komórek stają się one kolejnym „potencjalnym” człowiekiem, stają się kolejnym zarodkiem. Co się jednak stanie, gdy komórki połączymy na powrót z tym zarodkiem, od którego je pobraliśmy? Czy właśnie zabiliśmy potencjalne życie, które sami stworzyliśmy? Takich etycznych pułapek Silver przytacza w książce dziesiątki.
Autor oswaja czytelnika z wizją świata, w którym dzieci mają dwie genetyczne matki i jednego ojca jednocześnie, lub odwrotnie- dwóch ojców i jedną matkę. Oswaja czytelnika z klonowaniem, z wizją „macierzyństwa płodowego”, kiedy to „dawcą” komórek rozrodczych stają się martwe płody. Przedstawia świat, w którym matka może być jednocześnie siostrą bliźniaczką swojego dziecka. Wszystkie wyżej wymienione przypadki, rodem z telenoweli, zdaniem autora za kilka dziesięcioleci będą na porządku dziennym. Nie mamy podstaw by mu nie wierzyć. Autor oswaja czytelnika z nowym wyłaniającym się światem, tak jak na początku XX stulecia widownia pierwszych pokazów kinowych braci Lumiere musiała być oswajana z gigantyczną mutacją rzeczywistości społecznej, którą niosło ze sobą uwiecznenie ruchomego obrazu. Widzowie musieli zrozumieć, że lokomotywa uwieczniona przez pierwsze kamery nie jest realnym zagrożeniem; nie wyjedzie z poza obręb płachty, na którą jest rzutowana. Silver twierdzi, że reprogenetyki nie należy się bać. Należy ją zrozumieć. Drogą do okiełznania lęku jest zrozumienie.
Najciekawszą refleksją, która pojawia się po lekturze, jest uświadomienie sobie realnych problemów politycznych, które niesie ze sobą reprogenetyka. Czy każdy może lub będzie sobie mógł na nią pozwolić? Czy kulawy esej otwierający książkę mówiący, o dwóch gatunkach homo sapiens powstałych na skutek zawłaszczenia monopolu na ulepszanie swojego materiału genetycznego przez jedną grupę społeczną, to tylko carpenterowskie dyrdymały? Może jednak jest coś na rzeczy i należałoby ten problem podjąć zanim rzeczywistość nas styranizuje i będziemy skazani na „wtórność” wobec niej. Plując sobie w brodę powiemy: przecież mogliśmy przewidzieć, że tak się stanie.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura