Dzisiejszy etap 97. Tour de France po raz pierwszy od sześciu lat zahaczy o klasyczne francuskie bruki. Kolarze przejadą odcinkiem słynnego wyścigu Paryż-Roubaix, a metę wytyczono w Arenberg.
Jeszcze przed rozpoczęciem Wielkiej Pętli wielu zawodników protestowało przeciwko zaplanowaniu trasy po "niebezpiecznych", bo zagrożonych kraksami odcinkach. Z tym, że kraksa jest od zawsze wpisana w tę dyscyplinę sportu. Na pierwszym etapie TdF kilku kolarzy leżało po tym, jak na szosę wybiegł pies. W poniedziałek na trasie spadł deszcz, więc oczywiście znowu było niebezpiecznie. Przewracali się faworyci, w tym dwukrotnie Andy Schlack. To są przykre chwile, czasem eliminujące sportowca na wiele miesięcy. Nie rozumiem jednak protestów niektórych doświadczonych kolarzy. Profesjonalista stając na starcie podejmuje ryzyko. A już kompletnie oderwane od logiki rywalizacji są pretensje do Sylvaina Chavanela, który nie czekając na to, aż faworyci pozbierają się po upadkach nie zwolnił tempa, wygrał etap i został nowym liderem z przewagą prawie trzech minut nad pozostałymi.
W tegorocznym Giro kolarze jechali między innymi po szutrowych odcinkach, oblepieni błotem do tego stopnia, że trudno było ich rozpoznać. Nikt histerycznie nie narzekał, bo takie są prawa najważniejszych wyścigów. Mam nadzieję, że ci najlepsi pokażą dzisiaj, że są twardsi niż kocie łby w Arenberg.
PS. Pokazali!
Inne tematy w dziale Rozmaitości