Niemal każdy płaski etap Wielkiej Pętli ma przewidywalny scenariusz. Niedługo po starcie od peletonu odrywa się kilku zawodników, którzy dosyć szybko zyskują przewagę nad grupą. W ekstremalnych sytuacjach może ona urosnąć nawet do kilkunastu minut. Dzielą między siebie punkty i pieniądze na kolejnych lotnych premiach i starają się stracić jak najmniej sił, aby dojechać w ucieczce jak najdalej.
Peleton zabiera się do pracy na około 50-60 kilometrów przed metą, bo zawodnicy i dyrektorzy sportowi wiedzą, że rozpędzona grupa jest w stanie odrobić około minuty na dziesięciu kilometrach. Wszystko zależy jednak od pogody, wiatru, temeratury. W ciągu ostatnich kilku dni ten scenariusz się sprawdzał. Jedyną niewiadomą było to, czy Team Columbia zdoła ustawić słynny "pociąg" i dowieźć do mety swojego lidera.
W rywalizacji sprinterów na razie remis.Dwukrotnie triumfowali Alessandro Petacchi z Lampre i Mark Cavendish z Team Columbia. Raz najszybszy był Norweg Thor Hushovd z Cervelo, który ciągle jedzie w zielonej koszulce lidera klasyfikacji punktowej. Od dzisiaj przez kilka dni sprinterzy będą się jednak wlec w ogonie peletonu i walczyć o utrzymanie się w limicie czasu. Zaczynają się góry. Wielka Pętla dojeżdża do Alp. Koniec przeliczania dystansu na minuty. Koniec z ustawianiem pociągów na finiszach. Zaczyna się walka o podium na Polach Elizejskich.
Różnice czasowe w klasyfikacji generalnej pomiędzy faworytami wyścigu są jak na tę fazę TdF dosyć spore. Dlatego kolarski weekend zapowiada się bardzo ciekawie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości