Oglądam Tour de France od 10 lat, mniej więcej tak długo śledzę też karierę Lance'a Armstronga. Amerykanin na ósmym etapie Wielkiej Pętli stracił bardzo dużo. Wystarczająco, by przestać realnie myśleć o kolejnym zwycięstwie, a nawet o powtórzeniu ubiegłorocznego wyniku, czyli o podium.
Armstrong ma bardzo zły sezon. Coraz częściej zawodzi go instynkt, który kiedyś pomagał mu wygrywać. Leży w wielu kraksach, nawet zupełnie przypadkowych. Ostatni etap TdF był tego najlepszym przykładem. Dlatego Amerykanin w tym roku ostatecznie zakończy karierę. Tak też planował, gdy dwa lata temu powrócił do sportu.
Mija dzień przerwy w Tourze. Jest nowy lider i prawie ci sami faworyci. Dla Armstronga zaczynają się ostatnie dwa tygodnie w wielkim peletonie. Wierzę, że będzie konsekwentny i dojedzie na Pola Elizejskie. Pewnie nie wygra już żadnego etapu, ale powalczy. Tak jak przed laty, gdy potrafił podnosić się po kraksach i z tą złością na twarzy gonić czołówkę.
Nie. To nie jest koniec legendy Lanca Armstronga.
Inne tematy w dziale Rozmaitości