Wracając w 2009 roku do zawodowego kolarstwa Lance Armstrong nie ukrywał swoich planów. Można je streścić w trzech punktach:
1) udowodnienie, że trzydziestoparolatek może się z powodzeniem ścigać w zawodowym peletonie
2) promocja fundacji Livestrong
3) uruchomienie nowej amerykańskiej zawodowej grupy kolarskiej.
ad1. Fikcja. Prawie czterdziestolatek ma już z tym kłopoty. Lance miał tego świadomość. To scenariusz, który przewidział. Facet przechodzący kilkadziesiąt razy w roku testy wydolnościowe doskonale wie, na co stać jego organizm. To przynęta dla mniej poważnych gazet sportowych u progu sezonu: Lance wraca! zdjęcia Bossa na pierwszych stronach. I ta sama mina twardziela. Jak na Twitterze, na którym od wielu miesięcy gratuluje zwycięzcom. Konkluzja: umiarkowana klapa, ale przewidywalna z góry. Plus za próbę.
ad2. Nie napiszę złego słowa. Świetna Fundacja. Szczere ukłony.
ad3. Nowa grupa ruszyła. Kajam się. Jestem gapą. W TdF w generalce Radiowcy są na drugim miejscu. Ale ten Kloeden, który kiedyś jechał jak lew holując pod górę niemieckiego koksiarza z T-Mobile jest dziś pozbawiony mentora. Brajkowic ma nad Armstrongiem przewagę 20 sekund, czyli przez cały wyścig jechał obok szefa. I teraz jedzie podobnie. To jest grupa na jeden wyścig, tyle, że nie do samej mety. Leipheimer co prawda wysoko, ale bez wsparcia. Obserwowałem go w Tour of California. On chyba zwyczajnie nie ma charyzmy lidera. Trudno pedałować na maksa, skoro szef ucina sobie pogawędki i wcale się nie spieszy. Konkluzja: co dalej Panie Bruynell? Grupa bez wyraźnej motywacji, w rozsypce.
A teraz konkluzja. Nie będę już wracał do tego tematu (mam nadzieję). Piszę, bo to ostatni tydzień Armstronga w Tour de France. A Lance'owi należy się pożegnanie. Nie jestem pierwszym i nie ostatnim, który to robi.
Jestem ciut starszy od Bossa, więc sobie pozwolę: dzięki Lance!! Czas na dobre przesiąść się do samochodu i jechać za młodymi wilkami.
Inne tematy w dziale Rozmaitości