Jeszcze kilka godzin i rozpocznie się odliczanie do kolejnego Tour de France. Contador wygra po raz trzeci, a jedyną niewiadomą pozostaje finisz na Polach Elizejskich i zdobywca zielonej koszulki.
Majowy wyścig dookoła Włoch postawił poprzeczkę bardzo wysoko. Na tyle wysoko, że organizatorzy Wielkiej Pętli mogą mieć z tym mały marketingowy problem. Bo Tour de France nie zaskoczył. Obojętnie w którą stronę Francji skierować wyścig, zawsze zadziała syndrom czajenia się przed drugimi górami, niezależnie czy to będą Pireneje, czy Alpy. W tym roku, schemat decydującego, trudnego podjazdu znowu nie zadziałał. Pod Tourmalet był remis. Czasówka przyniosła co prawda większe emocje, ale prognozy z początku lipca się sprawdziły.
W przyszłym roku w TdF nie będzie już Armstronga. Nie będzie więc przepychanek mediów i kibiców na temat tego, jak jedzie Boss, dlaczego jedzie i za ile jedzie, które nakręcały kampanię reklamową i emocje wokół wyścigu już od dawna. Organizatorzy Tour de France muszą w kolejnej dekadzie znaleźć nowe otwarcie dla Wielkiej Pętli. Inaczej przepadną w marketingowym pojedynku z Włochami.
Tour de France od 10 lat oglądam od dechy do dechy. Pozwolę sobie na kilka propozycji:
- krótsze etapy sprinterskie
- uzależnione od profilu etapu bonifikaty czasowe (podobnie na premiach)
- ekstra bonifikaty dla pierwszej piątki po serii etapów w Pirenejach i Alpach
- 1-2 etapy poprowadzone po odcinkach szutrowych lub brukowych
- ostatnia czasówka pod górę
Liczę na rzeczową dyskusję.
Teraz czekam na Vueltę. To jeden z trzech wielkich narodowych wyścigów, ale od lat ciągle ten trzeci. Czy zaskoczy w tym roku?
Inne tematy w dziale Rozmaitości