Miałem dziś interesujący sen, chyba nie tylko subiektywnie interesujący. Odkrywam siebie na terenie jakiegoś większego gospodarstwa rolnego, ciepło, mocno świecące Słońce, sucho, półpustynnie, przewaga koloru żółtego z elementami pomarańczowego, nawet czerwieni. W okół mnie różne zabudowania gospodarcze, dość luźna zabudowa, tylko w centralnym punkcie gęściej, obok siebie. Były tam nawet krawężniki i chodniki, wszystko nosi znamiona czasu. W pewnym momencie, kręcąc się chwilę po okolicy podchodzę do wielkiego odstojnika, kilka, kilkanaście metrów w górę, na szczyt prowadzi drabina. Wykonana ze stali, trochę pomalowana, trochę skorodowana. Zapytałem o coś gospodarza, ten wskazał na górę odstojnika, abym tam wszedł i tam wykonał, co zamierzam. A niosę w ręce wiaderko, nieduże, w którym miałem trochę fermentu, może 10-15% jego objętości. Patrzę na dół drabiny jak wejść po niej na odstojnik i wlać do niego owy zaczyn fermentacji. Widzę, że drabina jest z zaokrągloną osłoną, aby chroniła przed odpadnięciem i upadkiem. Spoglądam na jej początek i spostrzegam, że jest częściowo, na dole przysypana przez piasek, czy rodzaj wysuszonej piaszczystej ziemi, żółtej. Trudno wejść na nią pomiędzy osłoną drabiny a gruntem, mało miejsca. Myślę, że jakoś się wcisnę jeśli mocno wygnę do tyłu wycierając przodem ziemię. Ale podchodząc do niej spostrzegam, że nie czuje się już na tyle dobrze, aby tak wysilać, nie widzę powodu, aby wciskać w tę niewielką różnicę pomiędzy gruntem a osłoną. Zaczynam rękoma odgarniać ten żółty, stwardniały, bierny i oporny piasek, idzie to nie najlepiej, stwierdzam że rezygnuję. Po czym wlewam cały ferment do położonej obok kratki ściekowej. Sen kończy się.
Pomyślałem najpierw, aby ten sen równocześnie zaanalizować, byłoby więcej nauki, ale jest jasny i wszystkie jego symbole.