Jak donosi Gazeta Polska Codziennie w Wielkiej tylko z nazwy Brytanii uczyliszcza rejestrują emocjonalne wypowiedzi przedszkolaków oraz uczniów jako przejawy mowy nienawiści. Ot, pięciolatki pokłócą się o łopatkę w piaskownicy, jedno powie drugiemu „ty brukwio”, no i mamy incydent na tle ksenofobicznym / rasistowskim / antysemickim (niepotrzebne skreślić). Bachor dostaje kartotekę, która rzuci cień na całe jego życie.
Rodzice także nie mają lepiej, nie tylko w resztówce po Brytyjskim Imperium (aż trudno sobie wyobrazić, że te zniewieściałe niedojdy jeszcze trzy wieki nazad panowały nad połową świata). Podobne praktyki prześladowania za poglądy i wypowiedzi rozprzestrzeniły się po całej Europie, ulegając nasileniu po – cóż za zabawne salto – po upadku komunizmu. Komunizmu uchodzącego za modelowy przykład systemu wrogiemu wszelkim swobodnym wypowiedziom. To w Sowietach i krajach satelickich w więzieniach tudzież psychiatrykach przetrzymywano więźniów sumienia, których na za żelazną kurtyną fetowano niczym bohaterów. Obecnie bohaterom, także takim potencjalnym, zakłada się kartoteki.
PiS i środowiska kościelne domagają się krwi jakiegoś typka przypominającego z wyglądu nieudolna podróbkę postaci z obrazu Hieronima Boscha. Ów typek nieprzychylnie wywnętrzył się na Kościół, przy okazji niszcząc książkę. Członkowie PiS oraz biskupi na koncerty zespołu bladego typka nie chodzą, więc wydawałoby się, że wyczyny maszkarona nie powinny ich interesować. A przecież nie tylko interesują, inkwizytorzy chcieliby wysmarowane kredą straszydło sądownie ukarać.
Straszydło znalazło oczywiście swoich adwokatów. Środowiska postępowe zachwyciły się ekspresją artystyczną tego tandeciarza i nieprzejednanie bronią jego prawa do swobody wyrażania tego i owego. Humorystycznym aspektem owej antykrucjaty jest to, że mecenasi „artysty” parę lat wcześniej mieli zdanie dokładnie przeciwne, kiedy przyszło oceniać innych artystów. Ot, gdzieś na prowincji, na ogrodzonym prywatnym terenie, zebrało się kilkudziesięciu półgłówków, aby sobie przy ognisku pohajlować. Nie była to – w przeciwieństwie do koncertu bladej mumii i jego kolesi – impreza publiczna, niemniej obrońcy niszczyciela Biblii domagali się ukarania nie wadzących nikomu łysych hitlerowców. Rzecz jest podwójnie zabawna – Salon wielce się oburza paleniem książek. Palenie Biblii funkcjonariusze Salonu przyjmują ze znacznie większym opanowaniem.
Takie przykłady można ciągnąć w nieskończoność. Jedni chcieliby karać za wypowiedzi antypolonistyczne, inni za patriotyczne, trzeci za antydemotfukratyczne, czwarci za oceniające, piąci za… Wszyscy ci prokuratorzy zusammen mają nawet argumenty, którymi dowodzą, że za wypowiedź A (B, C, D …Ż) należy korzystającego z wolności słowa wtrącić do jednej celi z mordercami i gwałcicielami. Jednym słowem nikt już nie jest tolerancyjny, nikt nie widzi potrzeby istnienia wolności słowa. Swoją drogą co to za „wolność”, skorą pojawia się coraz więcej zakazanych tematów? W warunkach wolności słowa wolno mi głosić, że towarzysz Adolf Hitler był skutecznym politykiem, a towarzysz Stalin chciał zrobić dobrze całej ludzkości. W warunkach wolności słowa mogę sławić Romana Dmowskiego i zasady amerykańskich Skonfederowanych Stanów, mogę cytować publicznie Biblię na równi z Mein Kampf i Krótkim kursem historii WKP(b). W warunkach wolności słowa mogę określać Kościół jako mafię, a partię Kaczyńskiego watahą. W warunkach wolności słowa każdy polityk swoją krytykę powinien przyjmować z pokorą, a nie gnać do sądu z pozwem na tak zwanego obywatela, że ów obywatel bezczelnie polityka nie podziwia. W warunkach wolności słowa nie muszę afirmować dewiantów seksualnych i jednocześnie nie obrażać się na jątrzące wypowiedzi tow. Biedronia, który każdego, kto się z nim nie zgadza, wyzywa od „hełmofonów” czy jakoś tak. Po prostu.
Tymczasem jest zupełnie inaczej. Ratajczaka zaszczuto, Irvinga niemal puszczono z torbami, manifestujący 11 listopada muszą przemykać kanałami, w kodeksie karnym straszy art. 212, a w ustawie o IPN art. 55. Prędzej ujdzie płazem publiczna recytacja najcięższych przekleństw niż nazwanie przez Ziobrę nadzwyczaj wrażliwego Schetyny „ciemną postacią”. I tak dalej.
Konsekwencje tych „i tak dalej” są dosyć oczywiste – wolność słowa nie istnieje. Nie jest to dobro, z którego można korzystać. To jedynie fasada, która wygląda dobrze w konstytucji – po prostu uchodzi wpisywać to puste zapewnienie, ponieważ jest na razie comme il faut. Umówmy się, że jest to więc zwykły biurokratyczny formalizm, który bez szkody dla stanu faktycznego można z ustawy zasadniczej usunąć. Tylko miejsce zajmuje, balast jeden.
Zlikwidowanie i tak nie istniejącej wolności słowa ma jeszcze tę zaletę, że będzie uczciwym postawieniem sprawy: obywatelu, masz prawo nie się odzywać.
Inne tematy w dziale Polityka