Siedem grzechów głównych zamachomannów
I. Tygrys w klatce
…czyli miotanie się na wszystkie strony. Tygrys przytrzymuje lewą łapą zdobycz, kątem oka widzi inny kąsek, więc wyciąga prawą. A oto z przodu kolejny potencjalny łup, tygrys próbuje upolować i jego, nie puszczając tych poprzednich. Rezultat tego brejkdensa może być tylko jeden – łapy się rozjeżdżają i tygrys wpada pyskiem w smoleńskie błoto.
Dynamiczne zdarzenia to wieloelementowy ciąg zazębiających się epizodów. Całość jest logicznie stabilna, dopóki ktoś nie wyrwie pojedynczego faktu. Wtedy wszystko się sypie jak domek z kart. Na ruinach karcianego pałacu stoi zwycięski zamachomann, dumnie demonstrując wyrwaną z kontekstu efektowną demaskację. Szabrownicy rozwalonej talii, wyrywając sobie nawzajem trofea, na wyścigi udowadniają, że ta jedna konkretna karta, którą zdobyli, nie mogła przecież utrzymywać całości, a zatem to dowód na nieistnienie domku z kart.
Najbardziej znaną ofiarą selektywnego analizowania oderwanych epizodów jest nasz Kolega FYM. FYM rozdeptał parę karcianych budowli złożonych z kilku talii, po czym na chybił trafił grzebie w zgliszczach: „Widzicie”?! Pięć asów! Matactwo!” Ta ścieżka szybko prowadzi w otchłań szaleństwa, traktowanie każdego czynu, słowa, zachowania czy czego tam metodą „nie zgadza mi się, oczekiwałem czego innego” kończy się oskarżeniem o współudział w spisku pp. Sasina, Marty Kaczyńskiej i Zuzanny Kurtyki.
II. Nie, bo nie
…czyli brak obiektywizmu. Zamachomanni nie fatygują się zachowywaniem pozorów, otwarcie demonstrują stronniczość. Ogólnie przejawia się to manierą tytułowania swoich wizji „prawdą” (siłą rzeczy konkurencyjne wersje są „kłamstwem”), natomiast detalicznie nieuczciwość polega na bezkrytycznym przyjmowaniu do wiadomości dowolnych dowodów lub „dowodów”, przy jednoczesnym zaciekłym kwestionowaniu informacji przedstawianych przez rywali. Pamiętacie, jak to Kolę „zamordowano w kijowskim szpitalu”?
Najświeższe exemplum tej jakże prostolinijnej metodologii: niczym nie potwierdzona pogłoska z trzeciej ręki (niezidentyfikowany A powiedział równie anonimowemu B, że podobno C) o rzekomym znalezieniu śladów materiałów wybuchowych na ciele śp. Wassermana została bezzwłocznie skwitowana twardym „Acha! A oto i dowód zamachu!” Żadnych poświadczeń, potwierdzeń, certyfikatów czy podpisów zamachomanni nie potrzebowali. Tymczasem gdy p. Kurtyka opublikowała fotografię prezydenta wkraczającego na pokład Tu-154, ci sami łatwowierni sekciarze zawyli z miejsca: „Skąd ona to ma? Może rozważymy przyjęcie do wiadomości tego faktu, o ile Kurtyka ujawni nazwisko, adres i kontakty autora zdjęcia, opowie o okolicznościach jego zrobienia oraz przedstawi potwierdzona notarialnie specyfikację techniczną aparatu, z którego miano tę fotkę cyknąć”. Zresztą, o czym tu więcej pisać? Historia mitycznego „ruskiego zakazu otwierania trumien” jest doskonałym streszczeniem powyższego akapitu.
III. Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie
…czyli „Nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne”. Każdy wieloznaczny drobiazg zanachomanni interpretują jednakowo jako próbę matactwa. Dlaczego karetki zjawiły się na miejscu katastrofy tak wcześnie/późno? Bo Ruskie wiedziały, że nie ma czego zbierać. Dlaczego Wiśniewski miał brązowe buty? Bo czekiści powiedzieli mu, co ma filmować. Dlaczego Tusk „oddał śledztwo”? Bo to zdrajca na żołdzie Putina. I tak dalej. Nie ma dyskusji, nie ma choćby pozoru zdroworozsądkowego rozważenia tych okoliczności. Każde działanie, zachowanie, każda wypowiedź i każdy wyraz twarzy, interpretowane jest jednoznacznie. Nie ma litości dla innych możliwości.
Zamachomanni wykluczają inne tłumaczenia, ponieważ „wiedzą”. Dlatego z marszu odrzucają równie możliwe hipotezy, na przykład: Dlaczego Tusk „oddał śledztwo?”
a) Ponieważ stracił głowę
b) Ponieważ chciał się pozbyć problemu
c) Ponieważ wiedział/przypuszczał, że Główny Pasażer znowu się uparł lecieć tam, gdzie chce
d) Ponieważ uważał, że tak będzie wygodniej: Ruscy wezmą na swoje barki ten bajzel, a Peło będzie udawać niezależność, krytykując z oddali pracowite ustalenia Anodyny („na stronie 314 waszego raportu, wers 5, słowo 21, brakuje przecinka”)
e) Ponieważ takie są umowy bilateralne między RP a FR
f) Ponieważ ktoś Tuskowi powiedział, że są umowy bilateralne między RP a FR
g) Ponieważ politycy to banda niekompetentnych, skorumpowanych łajdaków, którzy nie potrafią zrobić niczego uczciwie i porządnie.
Można się z tymi punktami nie zgadzać, lecz elementarna odpowiedzialność winna skłonić do ich rozważenia. Brak dowodów nie rozstrzyga prawdziwości żadnej z wersji.
IV. Widzę ciemność
…czyli czynności detektywistyczne na odległość. Nie tylko blogerzy, wygodnie rozparci przed ekranami monitorów, lecz nawet patriotyczny zespół śledczy działa wedle jednego wzoru: bazą dowodową są zdjęcia z Internetu, w które tropiciele wpatrują się do załzawienia oczu. Rozpaćkane piksele fotek robionych z nieokreślonej odległości dostarczają nieodpartych „dowodów”. Nic dziwnego, że po takiej wizualnej obróbce pojawiła się „postać w białym garniturze wyczołgująca spod rozbitego samolotu”, harcerz w służbowym uniformie, a nawet Biała Dama. O linach zwisających z niewidocznego, bezgłośnego i nie wywołującego podmuchu śmigłowcu nie wspominając (zamachomanni zainspirowali się chyba postacią szwarccharakteru z filmu pt. „Ściągany” – jednorękim, jednonogim, jednookim bandytą). Jak to możliwe, że tak oddani „prawdzie” detektywi nie raczyli udać się osobiście na miejsce zdarzenia z kamerami, przyrządami triangulacyjnymi i zwykłymi linijkami? Zamiast dywagować o „pancernej brzozie”, fruwającym sekatorze i nasłanym przez KGB Amelinie, należało osobiście zweryfikować rzeczywistość zaklętą w rozmazanych pikselach. Na miejscu łatwiej byłoby demaskować spisek i maskirowkę, prawda?
Lenistwo zamachomannów jest zrozumiałe. Jest zrozumiałe w kontekście ich ulubionego zwrotu: „nie wierzę”. Zamachomanni nie wierzą, że samolot ściął brzozę, nie wierzą, że mgła była naturalna, nie wierzą, że piloci mogli popełnić błąd, nie wierzą we wszystko, co im psuje spiskową narrację. Wizyta na miejscu tragedii mogłaby wiarą zachwiać, więc lepiej od Smoleńska trzymać się z daleka. Prościej łapać p. Wiśniewskiego za słówka, skuteczniej dopatrywać się w zagajniku wielkości boiska piłkarskiego batalionu Specnazu i baterii rakiet przeciwlotniczych.
V. Jednakowe i równe są tylko słupy telegraficzne
…czyli błędne analogie. Katastrofę smoleńską zamachomanni zestawiają z:
a) dowolną katastrofą lotniczą
b) katastrofą lotniczą samolotu produkcji sowieckiej
c) katastrofą innego Tu-154M
d) katastrofą samolotu w lesie
e) katastrofą samolotu w wyniku zamachu
f) katastrofą w Gibraltarze
…po czym wyciągają wnioski. Tymczasem każdy tego typu przypadek jest – mimo ogólnych podobieństw – szczególny, a ciąg przyczyn prowadzący do tragicznego końca za każdym razem oryginalny. Ta przytomna konstatacja zastępowana jest przez histeryczny galop skojarzeń „samolot-ofiary-Ruscy” z Katyniem i procesem szesnastu w tle. Identyczne analogie pojawiają się wedle wzoru „Stalin/ZSRS-ludobójstwo-Litwienienko”, chociaż Związku Sowieckiego już nie ma, czystek takoż, a i o przykład zachodniego polityka zamordowanego przez Moskwę po 1991 roku raczej trudno. Zresztą trudno o podobny przykład i po 1945.
VI. "Polska stała nad przepaścią, na szczęście zrobiła krok do przodu"
…czyli niekonsekwencja. Stenogramy raz są złe, bo „sfałszowane”, a w innym przypadku dobre, ponieważ poświadczają „ruskie matactwa”. Przyznać należy, że część tropicieli spisku usiłuje znaleźć złoty środek i pogodzić ze sobą oba podejścia: „nie udało im się sfałszować wszystkiego”. Innymi słowy wraże, ciemne siły zamiast sfałszować stenogramy tam, gdzie trzeba, sfalsyfikowały stenogramy na oślep, najpewniej po to, by ściągnąć na siebie podejrzenia. Konsekwencja w niekonsekwencji.
Innego rodzaju niezborności powstają z chwilą opracowania jakiejś w miarę pełnej wersji wydarzeń. Ostatnie odkrycia zespołu p. Macierewicza – te o wstrząsach na 26 metrach – jednocześnie obaliły szereg obocznych teorii z miejsca tragedii, tzn. wersję dwóch tupolewów, inscenizację, dziwny układ szczątków, brak zwłok i foteli etc.(nic przeto dziwnego, że i p. Macierewicz dla najbardziej twardogłowych zamachomannów stał się zdrajcą).
VII. Szklana pułapka 2
…czyli brak spójności. Pamiętacie? Terroryści postanowili zademonstrować swoje moce i doprowadzają do rozbicia pasażerskiego odrzutowca. Samolot uderza w pas startowy i ginie w ogromnym ognistym wybuchu. Płomienie ogarniają cały ekran, chociaż dosłownie minutę wcześniej pilot owego aeroplanu informował wieżę kontrolną, iż musi lądować, ponieważ leci na samych oparach paliwa. Skłonność do przesadnych eksplozji to charakterystyczna cecha choliłódzkich efekciarzy, wprost nie mogą się powstrzymać – analogiczny przykład wybuchu spalonego wcześniej paliwa można podziwiać w „Błękitnym Gromie”.
Zamachomanni także nie umieją zapanować nad nadmiernymi chęciami. Demaskowanie drugorzędnych szczegółów pochłania ich tak, że nie potrafią skonstruować logicznej, spójnej hipotezy przebiegu wydarzeń. Hipotezy odpowiadającej na podstawowe pytania: „Kto, kiedy, w jaki sposób i po co”. Ruski przygłup z uśmiechem na ustach wybija łomem szybę we wraku tupolewa. Co to jest – małpia złośliwość, bezmyślność, rozkaz Putina, jakaś niezwykła procedura zabezpieczania śladów? Tego nie wiemy, niemniej jak to się ma do ogólnej teorii zamachu? No, w ogóle się nie ma – zmachomanni oskarżają na podstawie jednoznacznie zinterpretowanych drobiazgów, a nie całościowej wersji wydarzeń. Jedno wynika z drugiego – jeśli tropi się niezliczone drobiazgi, to ich ilość uniemożliwia połączenie ich w jednorodną całość. Dlatego, że nadmiar detali wpędza uogólnianie w nierozwiązywalne sprzeczności.
Inne tematy w dziale Polityka