Urodziłem się 45 lat temu w rodzinie z tradycjami pirotechnicznymi. Dziadek był strzałowym w kopalni węgla kamiennego, a ojciec instruktorem BHP w kopalni węgla brunatnego. Matka często bawiła się ogniem, zapalała palniki w kuchni gazowej pod pretekstem przyrządzenia obiadu, a zimą wzniecała ogień w kominku, rzekomo było jej zimno. Siłą rzeczy mania wybuchowa ogarnęła i mnie.
Pierwszą eksplozję przeprowadziłem w wieku 11 lat. Do nakrętki nałożonej na śrubę wsypałem główki zapałek, ścisnąłem drugą śrubą i wyrzuciłem przez okno. Niezły był huk, jednak paniki na ulicach oraz pogorszenia nastrojów społecznych nie osiągnąłem. Trzeba było do siania terroru się lepiej przygotować.
Kiedy byłem studentem dokonałem kolejnego wybuchu. Wraz z kolegami piliśmy na działce jednego z nich, piekliśmy także nad ogniskiem kiełbaski. Ognisko coś kiepsko się jarało, więc przyniosłem z samochodu kanister z benzyną i chlup! Rzęsy mi osmaliło, odniosłem pierwszą w karierze bombera ciężką ranę. Jeden z kumpli nagrał tę akcję na komórę i wrzucił do sieci. Poniewczasie uświadomiłem sobie, że w ten sposób zostawiłem za sobą ślady.
Rozpocząłem pracę jako wykładowca. Nie podobała mi się sytuacja w kraju oraz reżim Tuska, ponieważ nie musi mi się sytuacja w kraju oraz reżim Tuska podobać. Poniewczasie uświadomiłem sobie, że w ten sposób zostawiłem za sobą ślady – agencje wywiadowcze typu redakcja Gazety Wyborczej bezbłędnie wykrywają tego typu skrajne poglądy i od razu wiedzą, z kim mają do czynienia. Niechęć do Peło, Zielonych oraz kwestionowanie warsztatu naukowego Grossa sytuują przecież na skrajnej nacjonalistycznej, antysemickiej prawicy. Teraz rozumiem, że nazywanie demokratycznego rządu „tyranią” powoduje alarm w Abwehrze.
Jeszcze rok temu tego nie rozumiałem i lekkomyślnie dokonywałem legalnych transakcji na Allegro. Nabyłem niebezpieczne przedmioty w rodzaju hełmów i kamizelek kuloodpornych, 4 tony śrutu, celownik optyczny oraz zabytkowe rozruszniki do jarzeniówek. Próbowałem także kupić bombę atomową, ale aukcja się skończyła zanim zdążyłem zalicytować. Na targu staroci zdobyłem za to kilka fragmentów pistoletu, co okazało się stratą czasu, ponieważ fragmenty te pochodziły z różnych typów broni. Poniewczasie uświadomiłem sobie, że trzeba było zamówić na eBayu czarnoprochowca sprzed 1850 roku. Chociaż z drugiej strony chciałbym być nowoczesnym terrorystą, a nie jarmarcznym piratem z Karaibów.
Poniewczasie uświadomiłem sobie, że jestem zbyt nieostrożny. Kiedy wpadło do mojego mieszkania ABW i znalazło na pawlaczu pudełko ze starymi bateriami, zepsutą Nokią 6510, 1000 sztuk pinesek, dziurkacze do papieru i kłębek drutu – wiedziałem, że zostałem zdemaskowany. Gwoździem do mojej trumny były niemieckie tablice rejestracyjne, które straciły ważność 5 lat temu. Mimo wszystko usiłowałem się jakoś wytłumaczyć z tego arsenału, jednak wówczas oficer Abwehry podsunął mi pod nos wywrotowe książki, które wyciągnął z regału w salonie: podręcznik dla zamachowców „Panika wojenna” Stanisława Koniecznego (wydawnictwo MON, Warszawa 1969), nacjonalistyczny „Potop” Henryka Sienkiewicza oraz ksenofobiczny komiks „Asterix i Obelix”. Zwiesiłem głowę. Nie udało się.
…poniewczasie uświadomiłem sobie, że mimo wszystko dopisało mi szczęście. W sypialni na ścianie wisi pejzaż przedstawiający panoramę prawobrzeżnej Warszawy. Żaden z antyterrorystów nie powiązał tego obrazka ze znalezionym w koszu na śmieci sznurowadłem, dzięki czemu odpadnie mi zarzut próby zrównania z ziemią stolicy Polski.
Inne tematy w dziale Polityka