W ostatnim numerze „W sieci” Łukasz Warzecha przytomnie zauważył, że w kręgach patriotycznych szerzy się histeria wywołana krytyką powstania warszawskiego, którą zgrabnie określił jako „patriotyczną polityczną poprawnością”. Patriotyczna polityczna poprawność polega na bezmyślnym opieraniu się faktom, na nie przyjmowaniu do wiadomości niczego, co odbiega od zakodowanego bałwochwalczego wizerunku. Zamiast dyskusji – amok nienawiści. Wyznawców jedynie słusznej, propagandowej wizji historii cechuje taki fanatyzm, że w porównaniu do nich japońscy kamikaze byli koniunkturalnymi oportunistami…
Rację Warzesze przyznał – wbrew swoim intencjom – naczelny tygodnika, Jacek Karnowski. Oto bowiem we wstępniaku plótł coś o „kapitale moralnym’ Polaków, który rzekomo powstał w wyniku samobójczego podjęcia wojny z towarzyszem Hitlerem w 1939 roku i przeciwstawiania się komunizmowi. Jaka jest wartość giełdowa tego „kapitału moralnego” red. Karnowski jednak nie wyjaśnił, aczkolwiek można podejrzewać, że kokosów z niego nie ma – wszak na łamach zarządzanego przez niego periodyku szlochano, że na świecie lepiej znane od powstania warszawskiego jest powstanie w getcie. A to z kolei oznacza, że nikt się polskimi przewagami nie przejmuje. Jeszcze ściślej rzecz biorąc – gadanie o „kapitale moralnym” to zwykłe pustosłowie.
I to jest właśnie najbardziej przerażające, nawet bardziej od „polskich obozów koncentracyjnych” (skądinąd ta popularna na świecie fraza obrazowo określa wartość tego „moralnego kapitału” redaktora Karnowskiego). Przerażające, ponieważ jeśli pustosłowie stanowi nasz kapitał, to oznacza to brak jakichkolwiek realnych osiągnięć! Szamani patriotycznej politpoprawności po prostu kamuflują ponury fakt – Polska nie ma się czym pochwalić.
Z tego punktu widzenia patriotyczna polityczna poprawność jest więc pawężem mającym chronić nienarodzone dziecko polskich sukcesów przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi, takimi jak fakty, dokumenty źródłowe, rzeczowa ocena, zdrowy rozsądek i realizm. Stąd się bierze patriotyczna cenzura, terror wobec niejednomyślnych, odmowa przyjęcia do wiadomości faktów. Patriotyczna politpoprawność jest w istocie ordynarną propagandą używaną do szerzenia celów zdefiniowanych jako szczytne. Historia powstania warszawskiego nie istnieje, zastąpiła ją antykomusza agitacja. Komuniści powstanie krytykowali, więc antykomuniści je chwalili, to prosty mechanizm. Komunizm jednak już upadł, a powstaniowa propaganda pozostała i trwa w zakłamaniu pomieszanym z metafizyczną filozofią skrajania dumy z porażek.
Wszystko to utrudnia lub wręcz uniemożliwia rzeczową dyskusję. Książki Zychowicza (500 stron, niemniej czyta się szybko) większość wyznawców PPP nawet nie przekartkowała, zresztą przeczytanie stroniczki na byle blogu przekracza zdolności poznawcze patriotów. Skanowanie treści polega na sprawdzeniu czy artykuł jest po linii czy wbrew niej, następnie włącza się automat i w zależności od wyniku testu albo się autora drapie za uszami albo demaskuje jako kretyna i/lub agenta ruskiego wywiadu. Tymczasem na 500 stronach są poddane pod rozwagę tezy, które dla własnego dobra należałoby przemyśleć. Omówić. Rozważyć. A nie wyłączać myślenie w imię niezidentyfikowanego „kapitału moralnego” i równie nieuchwytnych „wartości”, którymi otumanieni PPP uwielbiają szpanować.
Humorystycznym aspektem jest okoliczność, iż religianci PPP, wytresowani w powtarzaniu wyuczonych treści, mają szalone problemy z samodzielnym zdefiniowaniem wartości, które ponoć pielęgnują. Niewinne pytanie o pozytywne skutki powstania warszawskiego lub prośba o wyjaśnienie przyczyn czerpania dumy i wzoru z klęski nieodmiennie powoduje w szeregach politycznie poprawnych patriotów potężne zamieszanie. Najczęściej następuje odwołanie do przeplatanej wyzwiskami metafizyki, do zaginania czasoprzestrzeni i do składania pustych deklaracji. Od faktów wszyscy trzymają się z daleka.
Inne tematy w dziale Polityka