Współczesny mieszczanin miota się pomiędzy skrajnościami. Z jednej strony cieszy się swoimi sztucznymi światami, które może wytwarzać dzięki miejskiemu dobrobytowi. Z drugiej strony trapi go pewna fasadowość tej rzeczywistości, przekonanie, że komfort, który go otacza, odcina go od prawdziwego człowieczeństwa, powoduje rozmaite choroby i wynaturzenia, częstokroć trudne do identyfikacji. Mieszczanin boi się zatem natury rozumianej jako to, co przeciwstawione cywilizacji, a jednocześnie za nią tęskni.
W średniowiecznym obrazie całości wpisywaliśmy się w świat jako istoty rozumne, człowiek był pojmowany jako zależny od reszty rzeczywistości, lecz jednocześnie zobowiązany do czynienia ją sobie poddaną, zgodnie z dyktatem rozumu. Obecnie traktujemy otaczającą nas naturę z pewną nieufnością, Jest nam potrzebna jako zasób surowców, a jednocześnie jest groźna i nie daje się całkowicie zrozumieć i dowolnie kontrolować.
Wizja wyidealizowanej wspólnoty lokalnej szczególnie silnie oddziałuje na tych, którzy dość krytycznie oceniają stan współczesnej cywilizacji technicznej i do których sam się zaliczam. Istnienie ogromnych miast w rodzaju metropolii czy tzw. megapolis wywołuje pytanie o zgodność tego rodzaju organizacji życia społecznego z naturalnym porządkiem rzeczy.Mieszkam obecnie w Krakowie i trudno tu nie zauważyć negatywnych konsekwencji typowo wielkomiejskich warunków życia. Jak pisał Alexis de Tocqueville w swym dziele O demokracji w Ameryce, jednostki w państwie liberalnym są słabe, ponieważ nie łączą ich żadne trwałe więzi, tę słabość zaś potrafi dobrze wykorzystać aparat państwa, uzależniając je od siebie.
Anonimowość wielkiego miasta uwalnia ludzi od tyranii opinii, jednakże bez jej kurateli brakuje im hamulców broniących ich przed samymi sobą. Miasto Baudelaire’a, Sartre’a, de Toulouse-Lautreca czy Dürrenmatta to oaza dla cyganerii i dekadencji. Ostatecznie staje się ono zaprzeczeniem harmonii życia wiejskiego, a jego ostateczny upadek symbolizuje kara zesłana na Sodomę i Gomorę.
Wykładnicza prędkość postępu technologicznego, owych „nauk i sztuk”, którym nie odpowiada „naprawa obyczajów”, powoduje powstanie realnej groźby zaburzenia symbiozy pomiędzy człowiekiem a światem. Z całą pewnością wieś wymaga od człowieka zdania sobie sprawy z racjonalności natury, mechanizmów, które nią rządzą. Na wsi okazuje się bowiem, że pomidory nie rosną w skrzynkach a truskawki w łubiankach. Drzewa wymagają opieki, by mogły dać owoce, a zwierzęta nie pozwalają człowiekowi pójść spać, zanim nie dostaną jedzenia. Natura stwarza konkretne wymogi, na które człowiek musi odpowiedzieć, jeśli chce przetrwać, nie mówiąc już o innych celach. Nie ma nikogo, kto zwolniłby go od obowiązku panowania nad stworzeniem. Jednocześnie wieś uwrażliwia na prostą prawdę, iż przyroda będzie służyła człowiekowi, o ile on sam troszczył będzie się o nią.
To, czy skorzystamy z szans i unikniemy zagrożeń, jakie niesie ze sobą rozwój techniki, zależy wyłącznie od nas. Jeśli rozwiniemy odpowiednie cnoty, będziemy w stanie przezwyciężyć zagrożenia przyszłości, zagrożenia związane także z istnieniem ogromnych, milionowych miast i biurokratycznych molochów obsługujących ich anonimowych mieszkańców (już nie obywateli).
Marek Przychodzeń
Wpis jest fragmentem artykułu, którego pełna wersja ukazała się w XIX tece Pressji.
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura