Katarzyna Wiśniewska w swoim tekście „Grzechy in vitro” oburzyła się niemoralnym postępowaniem przedstawicieli Kościoła. Nic to nowego u niej. Tym razem oburzyła się modlitwą za tych, którzy uczestniczą w grzesznej z punktu widzenia Kościoła procedurze in vitro. Oburzyła się w imieniu tych, którzy „nieopatrznie zajrzeli w sobotni wieczór do kościoła”. Pani Redaktor, akurat o tych, co zajrzeli tam nieopatrznie bym się na Pani miejscu bardzo nie martwił; większość z nich długo tam nie zabawi.
No ale do rzeczy. Co było takiego oburzającego? Pokutne nabożeństwo za „deptanie godności ludzkiej, selektywną aborcję, zniszczenie wielu dzieci w stanie embrionalnym”. Dla Wiśniewskiej oznacza to „piętnowanie”. Mnie natomiast zastanawia, czy autorka tych słów nie rozumie zasad modlitwy, czy też ma problemy z czytaniem ze zrozumieniem. Tak, to prawda, modlitwa nie powinna nikogo piętnować. Ale to nie grzesznicy są tu piętnowani, lecz grzech. Przecież Episkopat nie wymienił konkretnych osób, bo tylko wtedy mamy do czynienia z piętnowaniem. Stosowanie zasad Wiśniewskiej doprowadziłoby do sytuacji, w której nie można by modlić się za złodziei, gwałcicieli, morderców, cudzołożników i w ogóle za żadnego grzesznika, bo za każdym razem wiązałoby to się z „piętnowaniem”.
W rzeczywistości mamy do czynienia nie z piętnowaniem, ale z wołaniem o nawrócenie. Aż dziwne, że to trzeba tłumaczyć. A jeżeli ktoś poczuje się osobiście dotknięty? No cóż, to chyba jedyna droga do zmiany postępowania. Ale Katarzyna Wiśniewska nie ma ochoty na zmianę postępowania, woli więc Kościół, który dostosuje się do postępowania swoich wiernych. Ma już nawet kandydata na lidera zmian. To Halina Bortnowska, która „będąc katoliczką – broni in vitro”.
Pomijam już zmaganie się z pytaniem, dlaczego to akurat Haliny Bortnowskiej miałby słuchać Kościół. Interesująca wydaje się sama koncepcja takiego Kościoła. Jadąc kiedyś samochodem słuchałem wywiadu, jaki z Bortnowską przeprowadzał w Trójce Jerzy Sosnowski, typowy przedstawiciel inteligenckiego salonu. Wywiad dotyczył Kościoła w nowej sytuacji społecznej. Jako przykład pozytywnych przemian służył Bortnowskiej Kościół w Holandii. Kraj ten, co dziś może dziwić, jeszcze niedługo po wojnie był bardzo religijny, a dziś stoi na czele liberalnych przemian.
Według Bortnowskiej Kościół katolicki w tym kraju doskonale dostosował się do sytuacji liberalizując się wewnętrznie. Nie wiem dokładnie, na czym ta liberalizacja polega, ale akurat niedawno byłem w Amsterdamie, gdzie uczestniczyłem także we mszy św. Choć było to centrum miasta (bardzo blisko słynnej dzielnicy czerwonych latarń) msza niedzielna była tylko jedna i choć trudno powiedzieć, żeby Kościół był pusty, to średnia wieku była w okolicach wieku emerytalnego.
Czy tak wygląda Kościół w dobrej kondycji w zmieniającym się świecie? Dlaczego młodzi nie przychodzą na mszę? A po co mają marnować czas? Jeżeli Kościół przestaje być wyraźnym znakiem sprzeciwu, to po co marnować godzinę w dzień wolny od pracy i zajęć? Można się przecież lepiej wyspać po sobotniej balandze.
Kościół, do którego dążą Bortnowska i Wiśniewska nie ma racji bytu w tym świecie. Tylko Kościół wyraźnie głoszący znak sprzeciwu może przyciągać ludzi młodych, którzy zobaczą w nim alternatywę dla otaczającego ich zalewu intelektualnej i duchowej płycizny. Tylko taki Kościół przyciągnie ich do siebie. Bo jeżeli będzie mówił mniej więcej to, co inni, to po co tam się pojawiać?
No i o czym by wtedy pisała Katarzyna Wiśniewska?
Maciej Brachowicz
Autor jest członkiem Klubu Jagiellońskiego i Zespołu Pressji.
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura