Liliput i Guliwer
Warto od czasu do czasu przypomnieć sobie kroniki filmowe z końca lat 40. XX wieku. Widzimy na nich sprawozdania z obchodów 1 maja: olbrzymia liczba młodych ludzi maszeruje równo ku chwale wielkiego dobroczyńcy ludzkości i narodu polskiego Józefa Stalina, przechodząc przed trybuną honorową, na której główną postacią jest Bolesław Bierut.
Z drugiej strony, przypomnijmy sobie teraz blask twarzy młodzieży patrzącej na nas ze zdjęć i filmów w Muzeum Powstania Warszawskiego. Być może niektórzy z nich to ci sami ludzie, którzy kilka lat przed pierwszomajowymi defiladami byli dumnymi, pełnymi godności patriotami. Jeszcze w latach 1944-45 z bronią w ręku dawali odpór totalitaryzmowi niemieckiemu, a czasem także sowieckiemu, wielu z nich pisało też na murach "PPR - zdrajcy", mając na myśli agentów NKWD pokroju Bieruta.
Bierność i aktywność
Wynik II wojny światowej był dla Polski nie porażką, nawet nie klęską. Był katastrofą, na rzadko spotykaną w nowożytnej Europie skalę. Z tej katastrofy wyłonił się nowy naród, wyłoniło się nowe społeczeństwo z przetrąconym kręgosłupem. Tak wielki wysiłek zbrojny, tak wielki wysiłek emocjonalny i moralny, a tak straszliwy ostateczny wynik.
Nie jest zaskoczeniem, że polska rzeczywistość skarlała po 1945 roku niezwykle mocno. Polacy z olbrzymów stali się liliputami. Przecież Polacy - przynajmniej nasze elity - tak bardzo lubiący wcześniej inne kraje, podróże, obce języki, stali się narodem zamkniętym między Odrą i Nysą Łużycką a Bugiem, stali się społeczeństwem posługującym się niemal wyłącznie językiem polskim i to często w prymitywnej, zwulgaryzowanej formie. Po II wojnie światowej Polacy stali się społeczeństwem homogenicznym, stali się narodem o amputowanej świadomości dotyczącej nie tylko Kresów oraz znaczenia Europy Środkowej i Wschodniej, ale także znaczenia i wielkości polskiej przeszłości, znaczenia wielkiego projektu cywilizacyjnego, jakim była wielonarodowa i wieloreligijna Rzeczpospolita, czy wielkiego projektu kulturalnego, jakim był polski romantyzm.
Doszło do tego, że Polacy, od stuleci związani z narodami Europy Środkowej i Wschodniej, zaczęli wszystkich mieszkańców ZSRR określać mianem "Ruskich", czy - mówiąc łagodniej - mianem Rosjan, a dotyczyło to i Ukraińców, i Białorusinów, i Litwinów, a nawet Polaków z Białorusi czy Litwy. Nie lepiej było ze znajomością innych państw Europy Środkowej. Jakże często mylono Słowaków z Czechami, lub w ogóle mówiono o Czechosłowakach...
Nic więc dziwnego, że oprócz osób, które swoimi działaniami i opiniami starały się przeciwstawiać złu do końca lub emigrowały, największe wpływy zdobyły w PRL te koncepcje, których jedynym celem było przetrwanie, bierność i dostosowanie. A że bierności sprzyjała owa amputacja świadomości historycznej, amputacja świadomości, czym polskość była, jaką rolę odgrywała w Europie Środkowej i Wschodniej, z tych powodów ahistoryczna edukacja odegrała w PRL ogromną rolę.
Z drugiej strony, duża część polskiej emigracji, mimo obiektywnie rzecz biorąc sytuacji beznadziejnej, podejmowała różnorodne działania. Prowadziła paramilitarne szkolenia, utrzymywała ciągłość instytucji politycznych, wreszcie prowadziła działalność publicystyczną, kulturalną, naukową. Emigracyjny Londyn był niezwykle aktywny, lecz aktywny był także Jerzy Giedroyc i stworzone przez niego oraz Gustawa Herlinga Grudzińskiego środowisko skupione wokół paryskiego Instytutu Literackiego i miesięcznika "Kultura". To zadziwiające, że nawet w tak beznadziejnej sytuacji, Giedroyc nie wyzbył się ambicji politycznych, nie przestał snuć ambitnych planów, i cierpliwie, krok po kroku, dążył do poszczególnych celów.
Rzuca się w oczy niezwykły kontrast tych dwóch postaw: minimalizmu (także w sferze myśli, wyobraźni, edukacji) i bierności z jednej strony oraz witalności, godności, ambicji, aktywności z drugiej. Postawa Liliputa i Guliwera, po tym jak Olbrzymy poniosły klęskę i odeszły w przeszłość.
Problem polega na tym, że te dwie postawy, te dwie skrajności, ten dylemat: bierność i minimalizm czy działanie i ambicja, miały znaczenie także w wielu innych trudnych sytuacjach. Tak było po rozbiorach, tak było po kolejnych powstaniach, tak było po klęsce wrześniowej czy po wprowadzeniu stanu wojennego. Za każdym razem stawał przed Polakami dylemat: przetrwanie i zamknięcie się w sobie, wycofanie do sfery prywatnej, czy jednak prowadzenie jakichś działań, wbrew obiektywnie trudnym okolicznościom. Problem: bierność czy aktywność stanął przez polskim społeczeństwem także po 1989 roku.
Chociaż czasy odzyskanej wolności trudno nawet przyrównywać do wielkich narodowych tragedii i klęsk, to te dwie dominujące postawy można było łatwo wyróżnić: bierną, minimalistyczną oraz aktywną. Można nawet postawić tezę, że w sferze prywatnej, indywidualnej, rodzinnej zwyciężyła postawa aktywna i ambitna, natomiast w sferach wymagających zbiorowego, wspólnotowego wysiłku dominowała postawa bierności, minimalizmu i konformizmu.
Znaczenie katastrofy smoleńskiej
10 kwietnia 2010 pozostanie znaczącą datą i znaczącym punktem odniesienia w polskiej najnowszej historii, nie tylko z powodu straty dużej części elity państwowej. Bardzo istotny był także czas żałoby, w którym zaznaczył się czas jedności, czas poczucia wspólnoty narodowej i państwowej. Ważny był także fakt, że konflikt o krzyż postawiony pod Pałacem Prezydenckim brutalnie przerwał czas żałoby. Natomiast podczas demonstracji w nocy z 9 na 10 sierpnia pojawiły się nieobecne wcześniej w przestrzeni publicznej hasła nie tylko antyklerykalne czy antykościelne, ale wręcz antychrześcijańskie i antyreligijne.
Tuż po 10 kwietnia jedna z ukraińskich gazet napisała, że po tragedii smoleńskiej Polacy staną się jeszcze bardziej zjednoczonym, świadomym i mocnym narodem. Tak się jednak nie stało. Dość szybko, bo już w sierpniu, nastroje społeczne powróciły do normy sprzed katastrofy. Spadł obserwowany przez socjologów optymizm, spadła wiara we własne i wspólne siły, w pomyślny rozwój Polski, pojawił się jeszcze mocniejszy konflikt. Badania socjologiczne pokazywały, że w kwietniu w sytuacji wyjątkowej, poczucia wspólnego przeżywania żałoby, ale szerzej: poczucia wspólnoty, Polacy czuli się dużo szczęśliwsi, dużo bardziej optymistycznie patrzyli na przyszłość, swoją i całego kraju. W sierpniu wskaźniki optymizmu powróciły do niskiego poziomu.
Przemysław Żurawski vel Grajewski dowodził w jednym ze swoich wystąpień, że system prawny i konstytucja odgrywają ważną, ale jednak drugorzędną rolę wobec stanu elit. Czy tak trudno zauważyć, że w sytuacji katastrofy, tragedii, ludzie skupiają się wokół przywódców? Czy tak trudno wyobrazić sobie męża stanu, który z całą mocą ogłasza, że stała się narodowa tragedia, że odtąd całe państwo, cała administracja staną na głowie, by wyjaśnić wszystkie przyczyny katastrofy i zrobić wszystko, aby w przyszłości do podobnego zdarzenia nie doszło, a nawet - żeby podobna katastrofa była nie do pomyślenia? Takie wystąpienia miał G.W. Bush po zamachach z 11 września 2001, takie wystąpienia miał także prezydent Władimir Putin po atakach terrorystycznych. A przecież prezes polskiej Rady Ministrów wielokrotnie wypowiadał się z całą mocą, z niezwykłą determinacją na przykład o walce z dopalaczami, a wcześniej o kastrowaniu pedofilów. Jednak okazało się, że w sprawach fundamentalnych polski premier nie wykazuje takiej determinacji.
Tymczasem katastrofa smoleńska jest w sposób oczywisty testem nie tylko dla narodu, ale także sprawdzianem dla państwa i jego instytucji. Na naszych oczach odbywa się kolejny, ale tym razem najważniejszy od 1989 roku test funkcjonowania państwa, odbywa się także walka o prestiż, a co za tym idzie o międzynarodowe uznanie. Ten test jest oczywiście wnikliwie obserwowany także z zewnątrz.
Jest to także szczególny test dla nowej instytucji - niezawisłej prokuratury. Tak jak IPN przeszedł chrzest bojowy podczas wyjaśniania sprawy mordu w Jedwabnem, tak w sposób oczywisty śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej jest nie tyle nawet sprawdzianem, czy prokurator generalny Andrzej Seremet jest osobą postawioną na właściwym miejscu, ale czy w ogóle pozbawienie się przez rząd bezpośredniego wpływu na działania prokuratury było zasadne.
Tymczasem po wspólnej żałobie, zamiast mobilizacji i wzmocnienia narodu obywatelskiego i państwa, mamy destrukcyjny konflikt, który inaczej niż w wielu przypadkach nie stanowi ożywczego fermentu, zmuszającego do konstruktywnych działań. Jest to raczej sam ferment, którego głównym efektem jest spór polityczny pomiędzy dwoma głównymi partiami, nie pozostawiający miejsca dla innych politycznych graczy.
Ten konflikt wyraźnie zniechęca do działania i myślenia wspólnotowego, wzmacnia postawy bierności i minimalizmu, które zaczynają być postrzegane przez główne media jako realistyczne i pragmatyczne. Zaczyna dominować postawa lapidarnie ujęta w retorycznym zdaniu "Nie będę się kopać z koniem", wypowiedzianym swego czasu przez pełniącego wówczas funkcję premiera Marka Belkę. Po co narażać się Moskwie, po co narażać się na grymas zniechęcenia w Berlinie czy Paryżu, po co podejmować różnorodne próby, skoro i tak nasze działania na Wschodzie nic nie dają, a czasem nie znajdują uznania nawet u zainteresowanych narodów.
Niestety, logika tego konfliktu spycha jednych na margines, a demobilizuje, osłabia ambicje, wolę, wręcz nawet pozbawia godności drugich. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć bierność rządu i mediów w kwestii traktowania polskich instytucji (prokuratury, ministrów, przedstawicieli rządu RP) przez rosyjskie instytucje w sprawie smoleńskiego śledztwa? Jak inaczej wytłumaczyć brak ostrej reakcji rządu i mediów na układanie gazociągu północnego koło Szczecina i Świnoujścia bez gwarancji, że pozwoli to w przyszłości na pełne wykorzystanie gazoportu? Jak wytłumaczyć abdykację wielu urzędników i dziennikarzy z przekazywania wiadomości, które mogą naruszyć wizerunek pojednania z Rosją i bliskiego sojuszu z Niemcami?
Bierność i minimalizm triumfują po sierpniowych sporach o krzyż. W tak krótkim czasie Polska i Polacy skurczyli się niezwykle mocno. Znów myślą o sobie jako o małym nic nie znaczącym narodzie, o małym nic nie znaczącym państwie, które nic samo zrobić nie jest w stanie i musi czekać na decyzję możniejszych. Jedyne, co nam pozostaje, to bierne przyglądanie się temu, co dzieje się za naszymi wschodnimi granicami. Znów staliśmy się narodem, który nawet nie zastanawia się nad śmielszymi pomysłami, który nawet nie dyskutuje różnych wariantów rozwoju sytuacji, który wyzbył się jakichkolwiek ambicji wpływania na rzeczywistość. Polacy po II wojnie światowej przestali być Olbrzymami, po 1989 roku kilkakrotnie próbowali przynajmniej stać się Guliwerami - normalnymi, godnymi ludźmi, próbującymi żyć po swojemu, a tymczasem znów stajemy się Liliputami.
Arkady Rzegocki
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura