Pressje Pressje
194
BLOG

Goźne in vitro

Pressje Pressje Polityka Obserwuj notkę 67

Wbrew początkowym zapowiedziom wynikiem prac komisji pracującej nad uregulowaniem zagadnienia in vitro, której przewodniczy poseł Jarosław Gowin, nie będzie od razu projekt ustawy, lecz raport przedstawiony premierowi na jesieni. Mimo kilku miesięcy pracy tej komisji wciąż większość Polaków czuje się zdezorientowana nie wiedząc, czy in vitro jest dobre czy złe, a jeżeli jest złe, to czy to zło jest absolutne, czy też może warunkowe.

Stanowisko Kościoła

Kościół w Polsce zajmuje wobec in vitro stanowisko jednoznacznie negatywne, o czym przypomniał w liście Rady ds. Rodziny z 8 grudnia 2007 r. skierowanym do parlamentarzystów. Argumentacja Kościoła sprowadza się do trzech punktów: „Po pierwsze - przy każdej próbie w tej metodzie giną liczne embriony - jest to rodzaj wyrafinowanej aborcji [akurat to porównanie, jak zobaczymy potem, nie jest najszczęśliwsze – M.B.]. Po drugie - każde dziecko ma prawo zrodzić się z miłosnego aktu małżeńskiego jego rodziców. I po trzecie - dziecko nie jest rzeczą i nawet przyszli rodzice nie mogą powiedzieć, że mają do niego prawo, zwłaszcza, że to «prawo» jest zawsze okupione śmiercią jego braci i sióstr”.

Oczywiście, gdy się nie jest katolikiem nie trzeba słuchać Kościoła, a stanowisko na gruncie polityki powinno być poparte argumentami, które mogą przyjąć również niewierzący. Czy takie argumenty istnieją? Do tego przejdziemy za chwilę, najpierw zajmijmy się odpowiedzią na pytanie, dlaczego wielu katolików, w tym sam poseł Gowin, dopuszcza możliwość stosowania metod rozrodu wspomaganego, do których należy in vitro. Paradoksalnie Katechizm Kościoła Katolickiego jest w tym zakresie niejednoznaczny. Kanon 2377, traktujący o in vitro i podobnych metodach, rozpoczyna się słowami: „Techniki te praktykowane w ramach małżeństwa są być może mniej szkodliwe, jednakże pozostają one moralnie niedopuszczalne”.

Wyrażane wielokrotnie przez Gowina stanowisko idzie w kierunku wyznaczonym pierwszą częścią powyższego zdania. In vitro zostaje potraktowane jako warunkowo złe. Moralne zło odpada, gdy zabieg zostaje dokonany w małżeństwie. Nie jest to jednak stanowisko Katechizmu. Z całości tego kanonu i sąsiednich widać bowiem, że Kościół uważa in vitro za zło absolutne, nie podlegające sankcjonowaniu. Trudno zatem zrozumieć sens tych kilku zdań, które burzą spójną konstrukcję prawną Katechizmu w tym zakresie.

Absolutne zło in vitro

Jeżeli da się obronić stanowisko o absolutnym źle in vitro, wtedy pogląd, że dokonane w ramach małżeństwa jest mniej szkodliwe staje się nie do utrzymania. Prawda jest bowiem taka, jak zauważa Maria Środoń z MaterCare Polska, że gwałt, który bez wątpienia jest złem absolutnym, dokonany w małżeństwie nie umniejsza jego niemoralnego wymiaru, ale wręcz przeciwnie, staje się jeszcze bardziej dewastujący. Niszczy bowiem tą specyficzną wieź między dwoma osobami, zanieczyszcza środowisko miłości, które powinno tworzyć klimat dla integralnego wzrostu każdego dziecka.

Dlaczego zatem Kościół uważa zapłodnienie in vitro za absolutnie złe? Gdyż „powoduje oddzielenie aktu płciowego od aktu prokreacyjnego” (2377) a „dziecko nie jest czymś należnym, ale jest darem” (2378, wyróżnienie w oryginale). Wydaje się, że każdy z tych argumentów da się obronić poza sferą religijną, na poziomie poznania rozumowego. Zajmijmy się najpierw pierwszym, który wydaje się bardziej skomplikowany.

Przyjęcie go nie wymaga przyjęcia całej katolickiej etyki seksualnej. Wystarczy uzmysłowić sobie, że w powstaniu nowego życia uczestniczą inne osoby, aby zdać sobie sprawę, że dziecko, które nie będzie owocem starań wyłącznie dwójki oddanych sobie osób będzie miało potencjalnie mniejsze szanse dorastać w otoczeniu bezgranicznej miłości. Oddzielenie to wywołuje również efekt równi pochyłej. Dziecko nie może być również środkiem do spełnienia marzeń rodziców. Argument ten należy rozumieć w całej rozciągłości konsekwencji; zmiana balastu z ciężaru położonego na „dobro dziecka” na „dobro (prawo) osób dorosłych” pogłębia efekt równi pochyłej, gdyż w takim przypadku nie istnieją przyczyny, dla których osoby homoseksualne albo samotne należałoby traktować inaczej.

Hipokryzja zwolenników in vitro

Osoby sprzeciwiające się in vitro, a w szczególności katolicy, często oskarżani są o hipokryzję. Dla przykładu prof. etyki Jacek Hołówka, członek „komisji Gowina”, wskazuje (Lek na bezpłodność, „Rzeczpospolita” z 5.12.07 r.), iż Kościół jest niekonsekwentny, gdyż w obliczu czci oddawanej rozerwanemu na połowę w wyniku wybuchu ciału ludzkiemu powinien uznawać status „półczłowieczeństwa” gamet, skoro uważa, że po ich złączeniu od razu mamy do czynienia z człowiekiem. Argumentem tym nawet nie warto się zajmować, ale warto go było przytoczyć, aby pokazać, że najzagorzalsi zwolennicy in vitro są w stanie posunąć się do wszystkiego, aby swoim adwersarzom zaszkodzić.

Kościół stara się też punktować kolega Hołówki po fachu, prof. Zbigniew Szawarski, w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” (9.01.08 r.). Odnośnie pierwszego z powyżej wymienionych argumentów, iż każde dziecko ma prawo zrodzić się z miłosnego aktu małżeńskiego, zadaje pytania: „Co to jest «miłosny akt małżeński»? Jak go rozpoznać? Jeśli mąż gwałci żonę i z tego aktu rodzi się dziecko, to czy tzw. prawo dziecka do urodzenia zostało w ten sposób pogwałcone, czy potwierdzone?”. Tak postawione pytania miałyby sens, gdyby Kościół odmawiał równego statusu osobom urodzonym w wyniku (pozamałżeńskiego) gwałtu i zastosowania in vitro. Jednakże żaden z tych przypadków nie zachodzi, Kościół mówi natomiast jak powinno być i pozostaje w tym spójny (poza wymienionym wyjątkiem).

W ciekawym stosunku pozostają do siebie problemy in vitro i aborcji. Często osoby, które uznają istniejący płód za jedynie „potencjalnego” człowieka nie mają problemów z określaniem płodu będącego dopiero „w fazie projektu” jako człowieka. Nie znam co prawda poglądów prof. Szawarskiego na aborcję, ale gdy twierdzi, iż wydawanie pieniędzy na leczenie chorób sercowych zamiast na in vitro jest podobne do ratowania osób starszych zamiast dzieci, a tym samym „idzie pod prąd całej wielkiej tradycji medycznej”, to dokonuje takiej właśnie nieuzasadnionej projekcji. Jeżeli ktoś podziela ten pogląd popierając jednocześnie aborcję, oznacza to nie tylko, że jest wyjątkowym hipokrytą, ale także dowodzi niezbicie, że dziecko w przypadku in vitro traktuje instrumentalnie.

Pozostaje jeszcze jeden, pozornie trudny zarzut, z którym trzeba się zmierzyć. Dwa argumenty omówione do tej pory nie odnosiły się bowiem do najpoważniejszego problemu, jakim jest obumieranie zarodków. Ich śmiertelność zwiększa się wraz z ilością wszczepionych do organizmu kobiety, z tego powodu Gowin opowiada się za zezwoleniem jedynie na tzw. „czyste in vitro”, tj. bez wszczepiania dodatkowych zarodków. Zwolennicy in vitro nie widzą potrzeby takich ograniczeń, gdyż „w procesie naturalnej prokreacji także giną embriony. Życie nierozerwalnie wiąże się ze śmiercią. Tylko niektóre zygoty stają się ostatecznie w pełni ukształtowanymi osobami ludzkimi. Takie są prawa przyrody”. Jak można na to odpowiedzieć? Wbrew pozorom bardzo prosto: to, że ludzie umierają na wirusy nie daje nikomu prawa do konstruowania broni biologicznej.

Równia pochyła

Jak pokazują przykłady innych krajów zezwolenie na zapłodnienie in vitro jest jedynie pierwszym krokiem, często motywowanym autentycznym współczuciem wobec osób bezpłodnych, wprowadzającym ustawodawstwo zezwalające na daleko idącą ingerencję w proces rozrodczy. 18 lat temu Wielka Brytania toczyła podobną debatę, jak dziś Polska. Obecnie kraj ten ma najbardziej liberalne w Europie ustawodawstwo dotyczące badań nad komórkami macierzystymi, zezwalające m.in. na tworzenie hybryd zwierzęco-ludzkich. Innym realizowanym projektem jest tworzenie tzw. saviour siblings, czyli rodzeństwa ratującego. Chodzi o wykorzystanie techniki in vitro do poczęcia dzieci, których zadaniem ma być dostarczenie komórek macierzystych lub tkanek dla starszego rodzeństwa cierpiącego na nieuleczalne choroby. Czy można mieć wątpliwości, że dochodzi w takim przypadku do instrumentalizacji potomstwa?

Nie twierdzę przez to, że żadne uregulowania prawne nie są potrzebne. Jak pokazało śledztwo „Dziennika” (3.03.08 r.) postępowanie wobec nadliczbowych zarodków w Polsce zależy tylko i wyłącznie od sumień dorosłych biorących udział w powstawaniu nowego życia. Wiara jednakże, że można uregulować in vitro w sposób, który zapewni „cywilizowane” jego stosowanie na przyszłość, jest naiwna. Przykład Włoch, kraju o rygorystycznym prawodawstwie i liberalnej praktyce, jest bardzo pouczający. W tym ok. 65 milionowym państwie w 2007 r. zarejestrowanych było 342 kliniki oferujące zabiegi in vitro, podczas gdy w liczących ponad 300 milionów obywateli USA 420 klinik.

Istnieją alternatywy

Skuteczność metody in vitro ocenia się na ok. 30%. Oznacza to, że nawet w wypadku czystego in vitro dochodzi do obumarcia wielu zarodków. Ważne jednakże jest jeszcze to, że wbrew często stosowanej zbitce słownej, „leczenie metodą in vitro”, nie dochodzi tu do leczenia, lecz sztucznego zapłodnienia. Istnieją natomiast metody lecznicze, które opierają się na naturalnych mechanizmach organizmu. Taką metodą, zyskującą coraz więcej zwolenników, jest naprotechnologia, która „proponuje sprawdzone schematy leczenia mężczyzn w połączeniu z dobrą znajomością najpłodniejszego okresu cyklu owulacyjnego kobiety” (J. Jureczko-Wilk, Bezpłodni rodzą dzieci, „Gość Niedzielny” 13/08). Jej skuteczność ocenia się na ok. 80% i, inaczej niż in vitro, naprawdę polega na leczeniu.

Dlaczego zatem nie zajmuje tyle miejsca w mediach co in vitro? Bo opiera się na powszechnie wyśmiewanych naturalnych metodach planowania rodziny, nie daje grupie naukowców szans na pogłębianie badań, a grupie biznesmenów szans na duże zyski. Ten ostatni aspekt, w przypadku komercjalizacji ludzkiego ciała, jest szczególnie niebezpieczny. Masowy rozwój badań nad komórkami macierzystymi, jak wskazuje irlandzka eurodeputowana Kathy Sinnot, prowadzi do wzrostu popytu na materiał genetyczny, który zdobywany jest m.in. przez masowe aborcje na zamówienie dokonywane w państwach biednych, np. na Ukrainie. Może zatem razem z pracami nad ustawą o in vitro zacząć prace nad wszelkimi jej konsekwencjami.

Maciej Brachowicz

Artykuł ukazał się w „Dzienniku Polskim” z 21 sierpnia 2008 r.

Pressje
O mnie Pressje

Wydawca Pressji Strona Pressji www.pressje.org.pl Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka