Kto nie był w Zakopanem i nie widział Tatr – nie zna Polski. Ściślej - nie zna lub nie rozumie polskiej kultury. Tutaj żył i tworzył kompozytor Karol Szymanowski – ojciec polskiej awangardy, kompozytor Mieczysław Karłowicz, Dramatyk Strasny Witkacy, Stanisław Witkiewicz – twórca stylu zakopiańskiego. W nutach Grażyny Bacewicz widać rysy Tatr – twarde ostre życie, Zofię Stryjeńską znać trzeba – polskie rysunki, polska kreska jak polskie tańce w 1935 na światowej wystawie UNESCO. Poznać Muzeum Tytusa Chałubińskiego, Antoniego Kenara – rzeźbiarza, Hasiora – rzeźbiarza, Antoniego Rząsę – też rzeźbiarza. Poznać taterników, TOPR i Gen. Mariusza Zaruskiego. Rafała Malczewskiego – pisarza, Struga – pisarza, Micińskiego – pisarza, Kasprowicza – pisarza.
Struny skrzypiec, fortepianu, ołówki, dłuta, ośniki, heble, siekiery – ciesiołka w drzewie, pędzle, farby wodne. Popatrz: artysta ma tylko kilka przedmiotów, kilka słów – i sztuka gotowa. Po kilkunastu latach treningu, chłopie. Po kilkunastu latach. Nic nie zrobisz w ciągu roku ze swoich słabości, pożre cię melancholia. Góry, marsz, wędrówka dają ci siłę, góry uczą przestrzeni, patrzenia, praktyczności. Nie leniwe niziny, którędy płyną rzeki wolniej od rytmu twojego serca.
W Galerii Rząsy poznałem księdza Józefa Tischnera: uśmiechnięty, miły, elegancki gość. Rozmawiał z młodzieżą z Liceum Kenara. Wśród rzeźb Antoniego Rząsy była ta rozmowa – wysokich postaci Chrystusa wyrzeźbionych z konarów drzew. Fajna była ta rozmowa o życiu, młodości, sztuce, filozofii Sarmatów. A wieczorem w kościele na Krupówkach piękna msza, którą ksiądz Tischner celebrował przy pełnej publiczności.
Taka msza święta księdza Józka – jak ziemia po której chodził. Trochę kamieni, ślady traw, potoki, wodospady... Wrota w Tatry: Podhale, a tam dalej, wyżej w górach – rozmyślanie.
W Zakopanem poznałem też Mamę. No inną Mamę – nie tę rodzoną. Tylko dzieci myślą, że w życiu ma się jedną mamę. Nieraz jest wiele Mam. Ta Mama – jak ją wszyscy z szacunkiem nazywaliśmy to pani Janina Ociasowa z Witkiewicza. Tam w drewnianym domu na Witkiewicza nocowaliśmy, stamtąd szliśmy na wycieczki, tam żeśmy jedli i spali. Talerze i garnki trzeba było myć – Mama kazała i towarzystwo bez szemrania robiło co trzeba. Potem wędrówki na Ornak, na Kopieniec, czy Gdziesi...
A na Bogdańskiego w Galerii Rząsy też Mama prowadziła kindersztubę – papierosy to sobie mogłem palić na zewnątrz: na Giewont mogłem sobie popatrzeć, ot co...W domu nie wolno było palić: dom z drewna, meble rzeźbione, z drewna podłogi, małe dzieci, a przez okno zapach żywicy w dzień czy w nocy wpadał jak anielskie chóry.
Mama to może być i chmura na niebie, jak nic ci tchórzu w życiu nie zostało, zmarnowany talencie, geniuszu od siedmiu boleści. A plecak weź, buty, skarpety, anorak i w góry. Tam się szukaj, tam patrz skąd wzięły się te nuty, szczapy drzew odpadające od posągów, kwiaty na akwarelach, wyrobione mięśnie nóg, ludzka ambicja i ludzka dusza.
Dusa cłowieka.
Czarny Kruk.
Stamtąd z Zakopanego, z wpatrzenia się na ciemnozielone lasy zakopiańskie wzięła się druga część historii mojego życia. Jeden z moich ciuchów jest cały ciemnozielony: ni to ornat diabelski, ni to płaszcz żołnierski, ni góralska cucha, jakby kostium maskujący z żeńskich kwiatów Picea na duchu mistrza Mazu siedzącym na gałęzi sosny himalajskiej. Coś jak chałat buddyjski.
Co się stało Mama, co się stało...? Człowiek też wiele razy się rodzi, nie raz - jak myślą małe dzieci. Nieraz człowiek musi się rodzić codziennie, żeby żyć. Gdyż nic więcej już nie pozostało. Buty moje kochane, „Zawraty”, idziemy...
...Ludzie nas zawsze uczą, świat bez ludzi byłby podły, byłby bezsensowny, byłby nonszalancko i niechlujnie pomyślany, gdyż nie posiadałby wspólnoty ludzi. Uczą nas kresek, słów, jak się trzyma ołówek, siekierę, pędzel. Uczą też jak się nie zdradza, jak człowiek zawsze ma być na swoim miejscu...
Dla miłośników Tatr i duchów błyszczących gdzieś w kosówce lub na Czarnym Kościelcu:
Inne tematy w dziale Rozmaitości