Wczoraj i dziś czytałem różne spekulacje na temat dymisji ministra MSWiA. Jednak nie spotkałem się z wersją, która chodzi mi po głowie (przeoczyłem?) więc zakasałem rękawy i przedstawiam scenariusz, o której dość długo dyskutowałem z jednym z pisowskich (pomniejszych i lokalnych) kolegów:
Z racji pokaźnej liczby samorządowców tracących mandat i konieczności powtórzenia wyborów w okręgach jednomandatowych, PiS już został zaatakowany przez opozycję za szafowanie publicznym groszem (pojawiły się nie wiadomo jak policzone "miliony") oraz za tworzenie kiepskiego prawa (co jak wiemy nie do końca jest prawdą). Kluczowy jest tu spór warszawski z Hanną Gronkiewicz-Waltz, któremu media niemalże jednogłośnie dorabiają gębę "zemsty za przegraną".
By wyjśc z tego pata z twarzą, ba, nawet zwycięsko, widzę ciekawe rozwiązanie - rozpisanie na wiosnę nowych wyborów parlamentarnych. Upiecze się kilka pieczeni na jednym ogniu. PO prawdopodobnie będzie jak zwykle "przeciw" propozycji PiS i w ten sposób ośmieszy się dokumentnie po raz n-ty zmieniając zdanie w sprawie rozwiązania parlamentu. W przypadku prawdopodobnego zwycięstwa rządy PiSu przedłużą się do 6 lat, co będzie rekordem po 1989r. Kolejne wybory przypadną na wiosnę po wyborach prezydenckich, dzięki czemu machina wyborcza PiSu będzie rozpędzona (a wiemy jak jest skuteczna).
Obalony zostanie również argument rozrzutności, bo wybory mogłyby być przeprowadzone razem z wyborami samorządowymi. Co prawda nie ma chyba prawnej możliwości przeprowadzania wyborów parlamentarnych z samorządowymi, ale to przecież nie będą wybory stricte "samorządowe", a jedynie uzupełniające - tu rola interpretacyjna należy jednak do prawników. Zresztą - prawo przecież można zmienić - ćwiczyliśmy już to 2005r.
Przy takim scenariuszu dymisja Ludwika Dorna wygląda zupełnie inaczej. Jego rolą nie byłoby koordynowanie działań rządu tylko przygotowanie machiny partyjnej do kampanii wyborczej i dowodzenie samą kampanią. Powiedzmy sobie szczerze - wszystkie ważne persony PiS-u są w parlamencie lub rządzie. Nowe twarze z pewnością nie mają wystarczającego autorytetu by podporządkować sobie struktury terenowe. Układanie list wyborczych skończyłoby się ogólnym zamętem i publicznym praniem brudów. A Ludwik Dorn z pewnością z takim zadaniem by sobie poradził.
Wiem, że ten scenariusz spotka się z zarzutem zbytniego PiS-optymizmu. Nie przeczę. Ale przecież Kaczyński planując długofalową strategię musi przyjąć założenie, że wygra wybory (zarówno parlamentarne, jak i prezydenckie). Stąd myśl o wiosennych wyborach wciąż chodzi mi po głowie.