Dzisiaj rano w radio Zet usłyszałem, że koszty naszej prezydencji w UE w drugiej połowie 2011 roku zaplanowano na 110 mln euro. Na tę kwotę składają się wydatki m.in. na różne szkolenia i promocję. Koszty prezydencji francuskiej wyniosły 150 mln, a szweckiej - 100 mln euro. O kosztach czeskich nic nie mówiono. Jesteśmy więc w stanie średnim.
Intrygują mnie wydatki na szkolenia - co to za nowie obowiązki dojdą naszym urzędnikom, że muszą się tak wiele się uczyć? Przeżyłem już kilka różnych prezydencji i nigdy nie zauważyłem też jakiejś szczegółnej promocji danego kraju. Zapewne jest to promocja wewnętrzna, na użytek własnych obywateli, żeby podkreślić ważność państwa- prezydenta w UE przez dane 6 miesięcy.
No więc - cieszmy się za te głupie 110 mln euro.
Działacz pierwszej solidarności, cały czas zaangażowany w lokalnym życiu publicznym, ale bezpartyjny. Jestem zwolennikiem kary śmierci oraz aborcji (sam mam czworo dzieci). Uważam, że wolny rynek jest ważniejszy niż demokracja. Przeraża mnie poprawność polityczna. Moim Mistrzem był Stefan Kisielewski.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka