wieśniak wieśniak
516
BLOG

Ziemkiewicz o "planach" Kaczyńskiego

wieśniak wieśniak Polityka Obserwuj notkę 0

"Czarny piątek dla PiS; jakoś mnie to zupełnie nie dziwi. To, że − nawiązując do niezapomnianej metafory Radosława Sikorskiego − wataha dorzyna się sama, to już żadna nowość. Niczym nowym nie jest też, co akurat również powiedział Sikorski, że PiS przeszedł na takie same pozycje, jakie w PRL zajmowały KOR, ROPCiO czy KPN. Bo też − czego już ministrowi tego rządu zauważyć nie wypadało − i władza Tuska przypomina coraz bardziej władzę pierwszych sekretarzy KC PZPR w ostatnich latach „prylu”. Tak samo jest on zarazem wszechwładny i bezradny, i w tym samym tempie, co po wprowadzeniu stanu wojennego, postępują jednocześnie dwa z pozoru sprzeczne procesy: władza się umacnia, a państwo się rozpada. Z jednej strony brane za mordę są ostatnie niezależne media, w środowiskach opiniotwórczych umacnia się „jedność ideowo-polityczna”, nowe pokolenie karierowiczów zasila ochoczo szeregi władzy, dając jej złudzenie, że „młodzież jest z partią” − z drugiej zaś rozsypuje się infrastruktura, rządzenie odbywa się już tylko zrywami i „pokazuchami”, średnie i niższe szczeble autonomizują się i umafijniają, puchnie w sposób niekontrolowany biurokracja i rośnie bezład administracji, a przede wszystkim, narasta zadłużenie, poszerza się szara strefa i spada ściągalność podatków.

Są to te same schorzenia, które w kilka lat doprowadziły do upadku wszechwładnego z pozoru Jaruzelskiego; bo też, choć od jego czasów wiele się w Polsce zmieniło, to jeszcze więcej zmienione w porę nie zostało. Oczywiście, pewne różnice są. W „prylu” jak władza robiła świństwa, to nie czuła pijarowskiej potrzeby zastawiania się przy tym kobietami. Zjawisko „dziewczyn do brudnej roboty”, z jakim mamy dziś do czynienia na przykład w TVP, to znak nowej wrażliwości, właściwej już dla III RP (wątpię, czy to o takie odblokowanie ścieżek awansu zawodowego chodziło rzeczniczkom emancypacji). Nowością jest też fakt, że obecna władza ma drogę ucieczki − i już zresztą widać, że tak naprawdę Tusk gra o to, żeby ile można odwlec katastrofę i zanim do niej dojdzie załapać się w bezpieczne struktury wspólnotowe, na unijnego komisarza albo jakiegoś innego europrezesa; a ludzie z jego otoczenia o to, aby prezes ich wtedy zechciał ze sobą zabrać. Jak wszystko, ma to swoje złe i dobre strony. Złą jest to, że bardziej niż interesem Polski obecna władza kieruje się chęcią zrobienia dobrego wrażenia na tych, którzy o ewentualnym euroawansie będą decydować. Dobrą, że w związku z tym nie mogą się w represjonowaniu opozycji i niezależnej inteligencji posunąć za daleko.

Kiedy się to zawali − Boh odin znajet, może jutro, może za pięć lat. Japonia ma zadłużenie ponad 200 proc. rocznego PKB i żyje, a były w historii państwa, które bankrutowały już przy 20 proc. Argentyna w chwili krachu miała całego długu raptem 150 miliardów dolarów, my mamy już teraz ponad dwa razy więcej, ciesząc się, podobnie jak Argentyna i Grecja w przededniu załamania, doskonałymi ratingami. We współczesnym zglobalizowanym świecie nie ma się co nad tym zastanawiać. Jakiś milioner na drugiej półkuli nakryje żonę z gachem i na złość jej postanowi umorzyć we wspólnym funduszu wszystkie oszczędności, a wskutek tego zacznie się lawina bankructw, które sprawią, że w dalekiej Polsce ministrowi nie uda się zrolować kolejnej transzy obligacji − i sruuuu… Może być tak, może być i inaczej.

Jarosław Kaczyński w każdym razie zakłada, że będzie tak jak w banku. A może to nie założenie, nie kalkulacja? Może po prostu instynktownie wchodzi w schemat, który jest oswojony, doskonale znany i jemu samemu, i milionom rodaków? W przeciwieństwie do procedur demokratycznych, które pozostają dla nas dziwne, niezrozumiałe, zwłaszcza, że realizować się tu mogą, wobec braku gruntownego zerwania z „prylem”, tylko w szczątkowych, karykaturalnych formach − procedury stawiania oporu ruskim i szwabom oraz kolaborującej z nimi władzy mamy w małym palcu. A człowiek zawsze stara się dopasować rzeczywistość do wzorca, który zna i w którym wie, jak się poruszać.

Jest rzeczą oczywistą, że takiej optyki, jaką po Smoleńsku przyjął prezes Kaczyński, nijak się nie da pogodzić z optyką, w której pozostali ci, którzy robili mu kampanię prezydencką. W jednej istnieje „umiarkowane centrum”, o które trzeba zabiegać, bo to właśnie jego głosy zadecydują − w drugiej zaś nie jest to żadne centrum, tylko, mówiąc językiem rewolucji francuskiej, „bagno”, które pójdzie za silniejszym, i trzeba machnąwszy na nie ręką tworzyć zwartą, posłuszną grupę wykonawczą, taką, jak miał Lenin w 1917. Pani Kluzik-Rostkowska dzieckiem nie jest i wie, że w logice, jaką obecnie kieruje się PiS, jej występy u Lisa czy Kublik były czymś takim, jak gdyby młody Kaczyński poszedł „nadawać” na niedemokratyczny styl zarządzania KOR przez Kuronia do „Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności” (gdzie by to opublikowano równie chętnie). Zwłaszcza po klęsce i marginalizacji Palikota, która dowiodła, że nie ma w polskiej polityce nic oprócz Tuska i Kaczyńskiego, i tych, na których chwilowo spoczywa ich łaska, było oczywiste i pewne, że za taką zdradę prezes ją wyleje bez drgnienia powieki.

Dlaczego chciała − jak mniemam − aby zrobił to teraz? Po prostu, gdyby „liberałów” nie wylano z PiS przed wyborami, to oni byliby oskarżani o spowodowanie miażdżącej wyborczej klęski. A tak to oni będą mogli oskarżać o to „ziobrystów”. Jedno jest pewne, że wszyscy w PiS spodziewają się klęski i są z nią już pogodzeni. To też należy do przećwiczonej procedury: przegrywamy, na razie, więc się hartujemy i odsiewamy niepewnych, w oczekiwaniu na moment wielkiego zwycięstwa, który Pan nam dać musi, bo nasza sprawa jest słuszna. Tu też jest pewna drobna różnica − opozycja antypeerelowska nie miała tej pewności zwycięstwa, jaką ma obecnie zakon Kaczyńskiego. Jak to pisałem już we „wrzeszczących staruszkach”, kto dwa razy w życiu przeżył cud, tego nic nie przekona, że cuda się nie zdarzają. A w karierze politycznej Jarosława Kaczyńskiego były właśnie dwa cudy − pierwszym był upadek PRL, drugim powrót z kompletnego niebytu do podwójnego zwycięstwa w 2005 roku. Obecnie więc czeka on na cud trzeci, który karierę tę ukoronuje zdobyciem pełnej władzy i wyprowadzeniem narodu z Morza Czerwonego (czy może raczej, czerwonego bagna?).

Najśmieszniejsze, że nie mając żadnych pewnych przecieków od Opatrzności sam wcale nie jestem gotów zakładać się o zbyt wielkie pieniądze, czy się prezes PiS tego Trzeciego Cudu nie doczeka. W każdym razie, jeśli tak, to proszę zauważyć, odziedziczy po Tusku państwo całkiem już dostosowane do, jak to nazwał bodaj Rokita, a może Śpiewak, „rządów osobistych”. W ogóle, ktokolwiek przejmie władzę po Tusku, weźmie państwo praktycznie już gotowe na dyktaturę, z całkowicie obezwładnioną opozycją i rozbitymi potencjalnymi strukturami stawiania władzy oporu oraz z gotowymi narzędziami narzucania woli władcy wszędzie, na przekór konstytucyjnym pozorom. Sam Tusk używa tych narzędzi kunktatorsko, woląc panowanie, niż władzę, a więc o tyle tylko, o ile mają mu bezpieczeństwo tego panowania zapewnić − ale następca może mieć inne priorytety. W zależności, kim się ów następca okaże, będą mówić przyszłe pokolenie o historycznej zasłudze Tuska albo o odegranej przez niego zgubnej dla Polski roli.

Jarosław Kaczyński za wszelką cenę nie chciał dopuścić do powstania w PiS frakcji, i to już się udało − zamiast, jak partia, na frakcje, PiS jest podzielony na koterie, o dość luźnym składzie, zajęte wzajemnym przepychaniem się do ucha prezesa i donoszeniem mu na siebie nawzajem. Gdyby miał jakąkolwiek władzę, nazwałbym to dworem, ale ponieważ ma jedynie słuszność, trzeba raczej mówić o sekcie, choć po tym, jak zaczął po mnie to rozpoznanie powtarzać salon, trochę mi wstyd przy nim trwać. Mieć u władzy mafię, a w opozycji sektę − oto jest miara naszej obecnej beznadziei. Kto ma rację? Kto wskazuje mniej złą drogę dla Polski? Proszę mnie w ten piękny sobotni poranek nie zmuszać do obstawiania tej narodowej loterii. No to co robić? Róbmy swoje, przyjaciele (bo to też procedura już przećwiczona i oswojona) i na wszelki wypadek zachowujmy się przyzwoicie. Jak to ujął wybitny a młodo zmarły klasyk: „pisarze niech piszą, malarze niech malują, politycy niech… A, zresztą, niech szlag trafi polityków”. RAZ, za rp.pl

wieśniak
O mnie wieśniak

Działacz pierwszej solidarności, cały czas zaangażowany w lokalnym życiu publicznym, ale bezpartyjny. Jestem zwolennikiem kary śmierci oraz aborcji (sam mam czworo dzieci). Uważam, że wolny rynek jest ważniejszy niż demokracja. Przeraża mnie poprawność polityczna. Moim Mistrzem był Stefan Kisielewski.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka