Oddziały kliniczne pełne studentów i stażystów - czy to dobre miejsce na terapię dla pacjentów?
Szpitale kliniczne, czyli alter ego uczelni medycznych od zawsze kojarzyły mi się z zamieszaniem, masą ludzi i brakiem warunków do wypoczywania.
Nic dziwnego - podczas roku akademickiego zajęcia praktyczne, seminaria, wykłady (często poupychane na ciasnych oddziałach), a w okres wakacyjny praktyki. W jednym kącie studenci w kółko powtarzający materiał do najbliższego zaliczenia, w drugim stażyści omawiający ciekawy przypadek. W bufecie śmiechy i krzyki studentów, którzy posilają się w przerwie między zajęciami, a w szpitalnym parku oblegane bliskie kosza na śmieci popielniczki.
A w szpitalnych łóżkach pacjenci, pragnący w spokoju przeleżeć czas od jednej do drugiej kroplówki.
W którymś jednak momencie musi nastąpić konfrontacja i ta burza mózgów, która krążyła gdzieś po korytarzach nagle przechodzi przez drzwi na salę chorych.
Dochodzimy więc do pytania - czy szpital jest dla pacjentów, czy dla studentów? Czy studenci mają uczyć się w salach seminaryjnych, czy stykać na studiach z "autentycznymi" pacjentami, którzy chorują i których trzeba leczyć. A żeby leczyć to i trzeba badać.
Jasne jest, że można wybrać szpital pozbawiony charakteru akademickiego, jednakże nie wszyscy w końcu mają wybór, nie wszystkim po drodze i tak dalej.
Szpitale kliniczne - jaki z nim problem?
Pierwszą kwestią jest mała liczba szpitali (w stosunku do potrzeb), w których zajęcia mogą być prowadzone. Są szpitale, gdzie jest więcej studentów niż pacjentów. Kwestia w jakimś stopniu jest do rozwiązania w przyszłości.
Druga sprawa to niezbyt sprawne przygotowanie personelu do przyjmowania studentów. Zazwyczaj jest część kadry, która pracuje na uczelni - a co z resztą? Zazwyczaj studencka masa przeszkadza. Oprócz przygotowania zasadnicze znaczenie ma zapewne wynagrodzenie, które nie premiuje zajmowania się studentami - więc dlaczego dokładać sobie pracy?
I ostatnia kwestia - najważniejsza - to pacjenci. Niestety często sprowadzani do poziomu "jednostki chorobowej", którą trzeba zdiagnozować, a i wyleczyć. Po drodze niestety umyka gdzieś człowiek. Z moim obserwacji wynika, że wyjątkiem od tej reguły są dwa kierunki studiów - pielęgniarstwo oraz fizjoterapia w przeciwieństwie do kierunku lekarskiego czy ratownictwa medycznego. Zbadany, wyleczony - następny. Zbadany, wyleczony - następny. Serię powtórzeń proszę sobie dozować wedle cierpliwości.
Oczywiście ten pogląd w jakiś sposób generalizuje i nie przeczę, że są jednostki, które przechylają szalę zarówno w jedną, jak i drugą stronę.
Pacjenci jak to ludzie - raz uśmiechnięci, gdy środek przeciwbólowy działa, drugi raz źli, bo rana nie goi się tak jak tego oczekiwali, a jeszcze innym razem zmęczeni, bo wrócili z serii badań. Studenci - również zmęczeni, niedospani, zestresowani, czasem wykonujący do znudzenia te same czynności. Trudne podłoże do wzajemnego zrozumienia się.
Jak temu zaradzić? W sumie nie wiadomo. Studenci muszą się uczyć, pacjenci muszą być poddani terapii.
Lekiem na to zło jest chyba po prostu wzajemne krzesanie cierpliwości w każdej ze stron i pamiętanie, że jedni się uczą, by leczyć, drudzy chorują nie ze swojej winy, ale uczestnicząc w procesie edukacji - przyczyniają się do rozwoju potencjału, który być może w przyszłości do nich wróci.