pwilkin pwilkin
140
BLOG

Zamiłowanie do wykluczania

pwilkin pwilkin Polityka Obserwuj notkę 43

W swoim ostatnim poście p. Agnieszka Romaszewska napisała, że

tysiące rozumnych, wykształconych i otwartych na świat ludzi było przez propagandę dużej części mediów i partii rządzące świadomie spychanych na margines

sugerując, że jest to jakieś zjawisko charakterystyczne dla działań PO i jej medalnych zwolenników. Tymczasem wydaje mi się, że jest to problem szerszy, który istnieje w naszej demokracji od początku - zamiłowania naszych polityków, a często i publicystów do dyskursów wykluczających.

O co chodzi w tym pojęciu? Co to dyskurs, mniej więcej wiadomo: pewien charakterystyczny (przynależący do określonej grupy, posiadający swoje idiomy, założenia światopoglądowe, dziedzine zastosowania etc.) sposób wysławiania się. O co chodzi z wykluczaniem? Otóż dyskurs wykluczający to taki, w którym osobom o pewnych określonych poglądach odmawia się nie tylko racji. Odmawia się im nawet płaszczyzny porozumienia, prawa do wypowiadania swojego zdania. Jeżeli poglądy dzielimy na takie, które są nasze, które są nie nasze, ale możemy je rozważyć i takie, których rozważenie jest przez nas absolutnie niemożliwe, to dyskurs wykluczający sytuuje pewne poglądy w tej trzeciej kategorii.

Oczywiście większość dyskursów, w ramach których funkcjonujemy jest w jakimś zakresie wykluczająca. Z reguły na przykład wszelakie wypowiedzi gloryfikujące gwałt czy pedofilię są wykluczane przez większość dyskursów publicznych. Są to jednak wykluczenia o charakterze cywilizacyjnym: akceptowane przez drastyczną większość społeczeństwa, skodyfikowane w różnego rodzaju regułach moralnych, można powiedzieć - uniwersalnie akceptowane.

Problem pojawia się wtedy, kiedy pewna grupa w ramach swojego dyskursu podejmuje próbę wykluczania poglądów, które stanowią normalny przedmiot publicznej debaty. Niestety, nasza młoda demokracja pełna jest takich prób. U zarania III RP mieliśmy wykluczanie wszelkich dyskursów radykalnie antykomunistycznych i antyestablishmentowych, co w dużej mierze słusznie składa się na karb redaktora "Gazety Wyborczej" Adama Michnika. Wraz z nastaniem tzw. IV RP pojawił się jednak dyskurs wykluczający z drugiej strony. Wykluczanie w jego przypadku dotyczyło wszystkich poglądów roboczo nazwanych "antykontrolnymi" - takich, wedle których zwiększanie kontrolnych kompetencji państwa jest niepożądane. Sytuują się tutaj wszelkie poglądy krytykujące obowiązkową autolustrację, powołanie CBA itp. Osoby wyznające takie poglądy z góry traktowano jako reprezentantów pewnej grupy interesów, personalnie zagrożonych wprowadzeniem określonych rozwiązań. Koniec końców rozszerzono owo wykluczanie na wszystkich przeciwników działań rządu PiS, sugerując im funkcjonowanie w ramach "szerokiego frontu".

Na ten dyskurs odpowiedziała skutecznie PO, odpowiadając innym dyskursem wykluczającym: tym razem skierowanym przeciwko postawom "antymodernizacyjnym". Z owymi postawami został skojarzony tutaj PiS. I tak, każdy zwolennik PiSu (czyli w warunkach polityki dwubiegunowej - przeciwnik PO) musi być przeciwnikiem modernizacji, nie radzącym sobie w warunkach kapitalizmu odrzutem poprzedniej epoki, który w ramach swojego rewanżyzmu próbuje czepiać się tych, którzy sobie w nowej rzeczywistości radzą i sprowadzić ich do swojego piekiełka. Jakiekolwiek upominanie się o politykę historyczną, o inne bieguny polityki zagranicznej - od razu powoduje przypisanie do tej grupy i wykluczenie z dyskursu.

Mam wrażenie, że to zjawisko jest skutkiem niedojrzałości partii III RP oraz w sporym stopniu ich postsolidarnościowym rodowodem. Ten drugi skutkuje przekonaniem, że jest się wyrazicielem jakichś transcendentnych racji, "woli narodu", co najwyżej przez resztę nieuświadomionej. Ten pierwszy jest brakiem przyzwyczajenia do obecności demokratycznej opozycji - zjawisko to, nieznane w PRLu, w demokracjach jest oczywistym faktem. Do istnienia "tych drugich" trzeba się po prostu przyzwyczaić i zaakceptować fakt, że to też są ludzie, tacy sami jak my, tylko o innym zestawie poglądów na pewne sprawy. Mający być może rozbieżne interesy i przez to głosujący na inne partie - ale nie będący przez to podludźmi.

Aby jednak utrzymywać władzę, nie można stosować dyskursów wykluczających (najlepiej chyba z partii rządzących w III RP, co z racji braku solidarnościowych korzeni nie powinno dziwić, odrobiło  tę lekcję swojego czasu SLD). Wynika to z prostego faktu - o ile wykluczanie może być skutecznym sposobem mobilizowania zwolenników w opozycji, o tyle w wykonaniu partii będącej przy władzy jest zabójcze, gdyż skutkuje odebraniem prawa głosu wszelakim krytykom tej władzy - którzy nieuchronnie zaczną się pojawiać. Taki los spotkał PiS, taki los może też spotkać PO, o ile uparcie będzie przekonywać, że wszyscy krytykujący poczynania rządu to wściekli, antymodernistycznie nastawieni rewanżyści. Dyskursu wykluczającego nie da się bowiem przerobić na "nie-wykluczający" szybko. Przekonuje się teraz o tym PO, która nieco zaspała postępującą od jakiegoś czasu ewolucję Jarosława Kaczyńskiego. Ten ostatni bowiem od pewnego czasu starał się nieco zmienić swój obraz na mniej konfrontacyjny i wycofywać się z najbardziej polaryzujących stwierdzeń. Platforma kontrowała to tylko poprzez prowokowanie go do bardziej gwałtownych reakcji i utrwalanie swojej polaryzacyjnej wizji. Ta strategia może ich teraz drogo kosztować - ciężko będzie nagle podjąć polemikę z Kaczyńskim, który nie gryzie i nie kąsa, zwłaszcza, jeśli grupę swoich wyborców określiło się jako "tych, którzy nie chcą być gryzani i kąsani".

pwilkin
O mnie pwilkin

W pewnym momencie człowiek już nie wytrzymuje i musi te parę słow napisać... Dlaczego nudny? Bo postaram się, aby nie było płomiennych mów, wielkich słów i rzucania gromami, tylko chłodne, rzeczowe analizy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka