Czasem czlowiekowi sie zdaje ze juz nic go nie zaskoczy. Nawet sie dziwi, ze poleci 16 czy 18 tysiecy kilometrow, i zobaczy miasta tak do bolu europejskie, ze az przebijajace pierwowzory (Buenos Aires).
Dzis rano wylecialem ze stolicy Argentyny. Piekne, zapierajace w dech piersiach biurowce w stylu art-noveau. Zrobic 20-pietrowy budynek tak zeby wciaz byl palacem, to sztuka.
Foto: Budynek Libertador, ok. 20 pieter, z fototeki Flickr
Foto: Budynek hotelu, ok. 20 pieter, http://image.greenbookings.com
Ale potem- wycieczka samolotami. Rio de Janeiro. Ogladam z gory rozcigajce sie na powierzchni co najmniej 100 km kwadratowych najwieksze slamsowiska swiata. Brak pradu (kradnei sie go), brak kanalizacji. Najgorzej podobno maja ci mieszkajacy w dole. Ale poza tym tyo wyglada jak moja ulica w dziecinstwie, gdy panowal komunizm. Piaskowe drogi, dziury, wadoly. W Polsce wciaz jest wiele takich slamsowisk, ba, cale upanstwowione i zagrzybiale soclokale w centrach miast as dzis slamsami.
Kolejny samolot, kolejny lot, tym razem patrzac z nieba, wyglada jabysmy ladowali w srodku dzungli. Konczy sie gesta roslinnosc, zaczyna czerwona, wilgotna ziemia. Wychodze z samolotu w wilgotny skwar. Wita nas lokalna muzyka- ktos gra na mandolinie, inny na bebnie. W hali przylotow czeka na mnie zamowiony transfer do hotelu- osoba z kartka z moim nazwiskiem.
Tak, pozwolilem za siebie wszystko zorganizowac. Pojechalem na tem wyjazd z ludzmi ktorzy sa chyba bardziej wygodni niz ja. Jestem raczej oszczedny i wiele rzeczy staram sie sam zorganizowac. Nie zawsze ma to sens. Za hotel zalatwiany przez biuro podrozy juz na miejscu w Brazylii zaplacilismy 2 razy mniej niz standardowa cena widniejaca w cenniku w recepcji. Loty i transfery lepiej by mi chyba wyszukal tez agent z biura podrozy.
Ale oto dzis pozwolilem sobie na moj wypad stulecia. Wycieczka przez most na rzece Paraná do Paragwaju. Miejskim autobusem dojechalem do owego mostu (dobrze ze zawsze mecze konduktora gdzie mam wysiasc, bo w odpowiednim momencie mrugnal mi okiem, ze to tu). Puento de Amistad to most- ruina, ale nad jakze malownicza rzeka polozona w wielkiej dolinie! Most wyglada bardzo malowniczo, ale z chodnika nic nie widac. Ze wyglada jak na zdjeciu, odkrylem dopiero teraz.
foto: http://viajeaqui.abril.com.br/imagem/ciudaddeleste_gd.jpg
A dalej- trzeci swiat w calej okazalosci. Nikt sie nie zainteresowal moim paszportem. Urzednicy kontrolujacy ruch na przejsciu po stronie Paragwaju jedyne co mieli to stolki, lezak, dzban z herbata i pieczatke. Zajmowali sie tylko ciezarowkami. Jakis mocarz mial biuro... pod golym niebem. Budowa przejscia drogowego dopiero trwala.
W ogole generalnie nikt sie mna na tym przejsciu nie interesowal- takze po brazylijskiej stronie. Moglbym przejsc bez zadnej kontroli i nic by sie nie stalo. Byly porozklejane jakies kartki papieru ze strzalkami dla pieszych, ale nie wskazywaly wejscia do jakiegos biura gdzie dostalem pieczatke w paszporcie.
Ale mialo byc o Ciudad del Este, Wschodnim Miescie w Paragwaju. Wyobrazcie sobie wielgachne slamsowisko obudowane reklamami. Zadbana tylko jedna ulica kierujaca ruch od przejscia granicznego w glab kraju. Znacie bazarowa wersje horroru ´Szczeki Trzy´? To takie targowisko, w ktorym chodnikami nie da sie isc, bo sa uslane smieciami, jakimis tysiacami jednorazowych reklamowek, opakowan, skorup od jajek.
Zupelnie jakby smieci wywalano na ulice. Hmm, czulem sie niezbyt pewnie. Zakupilem w jednym ze sklepow (gdzie nota bene nie bylo swiatla) sok, a w innym trzy bulki cebulowe. Jedna oddalem zaraz za rokiem jakiemus dziecku siedzacemu na schodach, ktore o nia mnie poprosilo.
Autobusy wygladaly jakby mialy po 40 lat. Na jednej z ulic samochod jechal pasem pod prad, bo przeciwny pas byl do tego stopnia uslany smieciami, ze ladowano je na wielgachna ciezarowke.
Sklepy w wiekszosci byly tak obskorne, ze strach bylo sie do nich zblizyc. Znalazlem kolejny bar. Niestety, nie serwowano juz jedzenia. Wychodzac ominalem cos co sadzilem ze bylo woda kapiaca z klimatyzatorow, plaga dla pieszych chodzacych ulicami miast poludniowoamerykanskich. Nie, to nie byla woda. Ktos 3 pietra wyzej tynkowal fasade. Resztki zaprawy non-stop lecialy na chodnik. Gdzies dalej przegradzal ow trotuar oparty o sciane kij....
Wow. Z ulga opuszczalem Ciudad del Este. Wodospadow na rzece tamze znajdujacych sie, nie znalazlem, mimo ze dokumentowaly je mapy internetowe. W miescie nie bylo zadnych kierunkowskazow ku nim. Zreszta chyba turysci tam nie zagladali.
Juz jestem w nadgranicznym brazylijskiem miescie. Uff. Normalny autobus miejski zawiozl mnie w okolice hotelu. Czysto, schludnie.
A myslalem ze juz wszedzie panuje ta nasza mila, europejska cywilizacja. A tutaj okazuja sie kwitnac cywilizacje rownolegle. Na ktorych dzieci prosza cie o twoja bulke.
Inne tematy w dziale Polityka