Nie wiążę z żadnymi politykami żadnych większych nadziei- tego choćby nauczyło mnie życie. Ale: ja mam marzenia.
Przedwczoraj byłem w rodzinnych stronach. Piękne wzgórza, góry w zasadzie, wśród nich zamek hrabiego Wilhelma Bolko von Hochberga. Do tego zamku, przed wojną przychodził na śniadania mój dziadek, fabrykant (szef lokalnej fabryki dywanów okrętowych). Schodziła się cała lokalna elita. Kilka kilometrów obok był węzeł kolejowy, zbiegały się linie z trzech różnych kierunków, na każdej linii co jakieś 2 godziny kursował pociąg pasażerski. A okolica ta to polska prowincja, z dala od większych miast. Tutaj największe miasto w okolicy na kilkanaście tysięcy mieszkańców.
Spacerując wśród liści górskimi dróżkami dotarliśmy do grobu hrabiego. Niemieckie napisy na kamieniu ktoś na nowo poczernił, ustawiono też tablicę z życiorysem hrabiego w kilku językach (co ciekawe, w tychże lasach prowadził on hodowlę jeleni).
Marzę aby jakiś polityk odczarował ten kraj. Przywrócił ludziom świadomość tego co było tutaj przed wojną. Kiedy ludzie, tak, ci zwykli ludzie, brali sprawy w swoje ręce i produkowali np. dywany do okrętów. Kiedy na zwykłej głębokiej prowincji sporo było żyjących w dostatku ludzi którzy życie wiedli w zamkach (nawet jeśli zbudowali je sobie sami w epokach kiedy zamek był fanaberią). Kiedy na zwykłej prowincji ludzie mieli czas i ochotę by spotykać się, rozmawiać, imprezować. Kiedy to Polacy i Niemcy, Żydzi i Rosjanie, wszyscy oni pracowali na wspólny dobrobyt. Kiedy różnorodność kulturowa była ogromna, miało się, tak ja mam dzisiaj, przyjaciół Niemców, tylko że moi mieszkają kilka godzin jazdy koleją ode mnie, tamci byli sąsiadami.
Dziś żyję w kraju w którym ludzi nie stać aby pójść na zwykłą herbatę do baru. Chcąc tutaj żyć tak jak się żyje wszędzie indziej, chodzić do klubów i pubów z przyjaciółmi, widzę jak biedni są ludzie, szczególnie w tych mniejszych miastach. Mam kolegów którzy mają 20 lat i są bezdomni, niezaradni życiowo, przyzwyczajeni do życia w skrajnej nędzy, niekiedy uzależnieni od chemicznych dragów. Kiedyś jako student dorabiałem za granicą jako streetworker, wróciwszy do Polski widzę że tu nie ma streetworkerów, nikt tym ludziom nie pomaga, mimo że mają o wiele większe problemy niż nuda, z jaką borykają się nastolatki za granicą.
Ja nie chcę żadnej plastikowej nowoczesności, mnie wystarczy to co było przed wojną. Fabryczki, fabryki na prowincji, te lokalne elity, czyli współpraca mądrych ludzi ze sobą, także na wsi, kolej, która działa też na wioskach i jeździ szybko (przed wojną 160 km/h było możliwe, dziś nie). Ja nie potrzebuję ani autostrad, ani lotnisk. Ja chcę mało, skromnie, mnie się podoba polska prowincja. Ale taka wymarzona, ta- przedwojenna, pełna ludzi o których do dziś się pamięta, ludzi którzy może nie byli znani na całym świecie, ale których szanowano, i którzy działali dla dobra ogółu. Którzy, mimo mieszkania na prowincji, byli otwarci, tolerancyjni, ciekawi świata, byli Europejczykami w każdym calu. Którzy zasłużyli na to by po kilkudziesięciu latach inni wciąż patrzyli na ich kamień.
Jakby dziś tam, w mych rodzinnych stronach, można było mieszkać, to skakałbym tam na rowerze do downhillu, organizowałbym imprezy reggae, jeździłbym koleją do dużych miast, i pewno pracował w fabryce mojego dziadka, gdyby mu jej nie zabrali komuniści. Ale dziś te korzenie odciął komunizm, a na takiej prowincji nie ma dobrze płatnej pracy. Za co kupiłbym rower do downhillu, mój kosztuje kilka tysięcy, za co jeździłbym po całej Europie, pił herbatę czy sok w klubie? Dobry używany adapter kosztuje dwa tysiące, a ja chcę wreszcie móc słuchać swoich płyt winylowych z jungle i coś zagrać jak będzie jakaś impreza.
Jesteśmy ludźmi bez korzeni, i wartoby te korzenie przywrócić. Dla mnie jest to zamek hrabiego Hochberga w nadnoteckich górach, kręte drogi w dolinach, wielkie nasypy prowadzące kolej do stacji węzłowej Bzowo-Goraj, strome górki porośnięte liściastymi borami bukowymi, pałac nad jeziorem. Oraz pamięć o przodkach którym się chciało, którzy byli przedsiębiorcami. To pamięć o babci, która miała trudny poród, i do której podobno lekarz specjalista przybył aż z Berlina specjalnie wysłanym tylko dla niego pociągiem w 2 godziny. Dziś, by stąd dojechać koleją do Berlina, trzeba kilkakrotnie więcej czasu, ba, od lat powolutku jeżdżą tu tylko towarowe. Ot, polski postęp. A kiedyś w mojej okolicy pociągi tak pędziły że opowiada się anegdotę o tym jak pęd powietrza za pędzącym pociagiem wywracał podróżnych na stacjach wzdłuż torów i porywał za sobą np. wózki dziecięce stojące na peronie.
Temu krajowi chyba takie wspomnienia, jak te moje, zabrano. Wartoby je przywrócić. Może na tych korzeniach uda się zbudować nową przyszłość? Bo bez tych korzeni obawiam się że nic stałego nie powstanie.
Ras Fufu
Inne tematy w dziale Polityka