Może kiedyś zrobię jakąś prodemokratyczną akcję (plakaty, rozdawanie ulotek), ale na razie mam czas na jedynie ten krótki post.
Demokracja, ale taka pełna, działa na takiej samej zasadzie jak konkurencja na rynku. Produkt A jest zły, więc konsumenci mogą wybrać produkt B, którego jakość ostatnio się bardzo poprawiła. Partia Konserwatywna A jest zła, więc obok jest druga partia, która nagle moze ją zastąpić na rynku.
Jeśi tego nie ma, mówimy o braku konkurencji, o pojawieniu się monopoli i oligopoli. Praktyka gospodarcza, jak i teoria ekonomii neoklasycznej uczy, że wówczas producenci są w tak wygodnej pozycji, że już nie muszą się martwić że ktoś ich nagle wypchnie z rynku. Nie muszą walczyć o klientów, ba, nie muszą o nich zbytnio dbać. Mogą produkować mniej i ządać wyższych cen. I wówczas konsumeci tracą. Ekonomia neoklasyczna wylicza nawet, ile.
A jak jest w polskiej polityce? To już nie jest rynek, w którym jakaś inna partia konserwatywno-liberalna mogłaby zagrozić Platformie Obywatelskiej, a jakaś inna partia ludowa PSL-owi. Jakaś inna partia lewicowa nie zagrozi SLD, a żadna partia liberalno-demokratyczna nie zagrozi demokratom.pl, nawet jeśli ci już niemal nie istnieją. Wg polskich dziennikarzy konkurencja między partiami może dotyczyć najwyżej tych kilku wybranych do Sejmu, nigdy zaś- tych największych 20-tu czy 30 partii kraju.
Dlaczego? Przyczyny zna każdy, kto choć trochę interesuje się polityką. Obecnie największe 5 czy 6 partii dostanie dofinansowanie z budżetu, i są to miliony, nawet 20 mln PLN, a reszta partii nie dostanie nic. Gdyby taka sytuacja działa się w gospodarce, przedsiębiorcy mówiliby o nierównym traktowaniu podmiotów, wspieraniu monopoli państwowymi dotacjami, niszczenia gospodarki i wykańczaniu mniejszych podmiotów nieuczciwą walką na rynku.
Tutaj nikt nic nie mówi. Subwencje, które miały zapobiec korumpowaniu partii przez sponsorów, stały się końcem polskiej emokracji, zaburzyły kompletnie wolność rynku w polskiej scenie polityczne, która przy tak nierównych dysproporcjach po prostu przestała istnieć. Dziś te kilka wybranych partii jest w zasadzie bezkonkurencyjne. Ale też w takiej sytuacji nie powinniśmy dłużej twierdzić, ze w Polsce mamy demokrację. Nie mamy jej, w demokracji szanse graczy na rynku są równe, niezależnie od tego czy dana partia powstała 10 lat temu, czy na 3 miesiące przed wyborami.
W Polsce tego nie ma, i najprawdopodobniej już nie będzie. Nie przenikają nawet polityczne ideologie z Zachodu, bo na opanowanym przez monopole i oligopole rynku nie ma miejsca na innowacje. Zostaliśmy skazani na polityczne monopole, wyborcy centrowi mają tylko jedną alternatywę, lewicowi podobnie, nie inaczej konserwatywni.
Polska scena straciła swoją innowacyjność, świeżość. Dziś czuć stagnację, marazm. Piort Zaremna pisze w "Dzienniku" że polska polityka przesatła być sferą w której dyskutujemy o prawdziwych problemach państwa i proponujemy ich rozwiązanie. Stała się areną czysto personalnych rozgrywek. Dla mnie to ewidentny efekt uboczny fasadowej demokracji, jaka wyrosła z końcem tej żywiołowej pierwotnej walki politycznej, w której Dawid miał szansę w pojedynku z Goliatem. Polskę zmieni tylko nowy polityczny 1989, czyli powrót do demokracji parlamentarnej z wolnymi wyborami, mediami publicznymi prezentującymi nie tylko 3-4 dotowane z budżetu partie, i uczciwą ordynacją wyborczą dającą równe szanse wszystkim kandydatom.
Inne tematy w dziale Polityka